Oddanie inicjatywy Czarnym, przerost formy nad treścią w ataku, uśpiony Nemanja Jaramaz i podkoszowi, którzy zostali zjedzeni przez rywali – tak Anwil przegrał serię, która przejdzie do historii PLK.

Nemanja Jaramaz (fot. Andrzej Romański/Plk.pl)
PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>
Włocławianie ulegli Czarnym pięcioma punktami, ale w tej długiej, emocjonującej serii było więcej przyczyn ich słabej gry i rozczarowania.
Brak lidera
17 punktów – to najwyższa indywidualna zdobycz gracza Anwilu w serii z Czarnymi.
Budując drużynę we Włocławku postawiono na szeroki, wyrównany skład, chyba celowo nie zatrudniając wyrazistej, dominującej postaci. Wiadomo było, że nie będzie nią Josip Sobin, w decydujących momentach środkowi schodzą na drugi plan. Anwilowi zabrakło kogoś, kto weźmie piłkę pod pachę i pociągnie zespół, gdy rozpracowany już dawno system ataku przestanie funkcjonować, a kolegom brakuje skuteczności.
Czarni mieli Chavaughna Lewisa, Polski Cukier – Kyle’a Weavera, a Anwil bladego i uśpionego cichego zabójcę Nemanję Jaramaza oraz zegarmistrza Jamesa Washingtona, który jest jednak graczem z dolnej półki w porównaniu z powyższymi.
Zawód podkoszowych
Josip Sobin – 10,2 punktu i 5,4 zbiórki. Paweł Leończyk – 7,6 punktu i 4,6 zbiórki. Ale od tych przeciętnych czy też słabych statystyk, ważniejszy był fakt, że podkoszowi z czołowego duetu wysokich w lidze nie byli w tej serii ważnym czynnikiem, o niczym nie decydowali, nie stanowili przewagi Anwilu.
Czarni zatrzymali ich aktywną obroną pod koszem, o którą pod samą obręczą dbali praktycznie tylko dużo niżej notowani w rundzie zasadniczej David Kravish i Greg Surmacz. I tak dwaj najdrożsi zapewne gracze Anwilu nie udźwignęli tej serii, ich skuteczna, dwójkowa gra z rundy zasadniczej została ograniczona do minimum.
Sobinowi i Leończykowi zabrakło też takiej zwykłej, naturalnej złości – oni się o ten awans ze wszystkich sił nie bili. Nie ten typ graczy.
Kontuzja Michała Chylińskiego
Nie był w najwyższej formie, nie jest typem wspominanego lidera, który pociągnąłby zespół, ale ma polski paszport.
Gdyby „Chylu” był zdrowy, Igor Milicić nie musiałby nerwowo szukać nowych ustawień, nie grałby dziwnymi piątkami, które zwiodły go na manowce wystawienia na aż 20 minut słabego Fiodora Dmitriewa w decydującym meczu nr 5.
Przerost formy nad treścią
Gdy Czarni i Roberts Stelmahers dążyli do maksymalnego uproszczenia gry i starali się ułatwić grę Chavaughnowi Lewisowi, Anwil… No właśnie, co właściwie chciał zrobić Anwil?
Zespołowy i wielowymiarowy atak z poprzednich tygodni zmienił się w nerwową grę w poprzek, ale żaden z wariantów (gra na Sobina, Jaramaz z piłką, szaleństwa Washingtona) nie dawały tak naprawdę efektów. Czarni grali w kosza i do kosza, Anwil realizował skomplikowaną taktykę zapominając o tym, że chodzi o zdobywanie punktów.
Falstart i spóźnione reakcje
Już po pierwszym meczu widać było, że Czarni mają na Anwil pomysł w ataku (wspominany Lewis i dobre rozstawienie pozostałych) i w obronie (ograniczenie dwójkowych akcji z Sobinem, świetny Kravish po przejęciach), że są przygotowani na jego modyfikacje.
W zespole Milicicia, nawet jeśli próby odpowiedzi na grę rywali były, to siłą rzeczy drużyna była o krok z tyłu – to Czarni wykonali pierwszą akcję, Anwilowi pozostała reakcja. I w drugim play-off z rzędu włocławianie odpadli w serii, w której mieli przewagę, ale zostali rozpracowani taktycznie.
I znów nie potrafili zastopować wysokiego, dynamicznego rozgrywającego. Próbowali, próbowali i próbowali, ale Lewis zagrał im na nosie i zagra w półfinale.
Skuteczność w kluczowych meczach
Jaramaz – 3/12, Łączyński 3/11, Washington 2/10, Haws 1/3. Ciężko wygrać mecz nr 5, gdy strzelcy nie trafiają i blokują się coraz bardziej z każdym rzutem. 9/36 z gry?!
A to przecież tylko jeden z elementów zablokowanego ataku Anwilu. Czołowy zespół pod względem ORtg w lidze zdobywał w tej serii średnio 70,6 punktu, w decydującym meczu rzucił ledwie 62 we własnej hali.
Włocławianie kompletnie zatkali się na początku drugiej połowy, a wcześniej była jeszcze totalna indolencja w końcówce spotkania nr 4 w Słupsku – Anwil miał przewagę, wślizgiwał się powoli do półfinału i nagle zatrzymał się na 0:16.
Nie udźwignęli presji
Świetny finisz, 12 zwycięstw z rzędu i pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej okazały się przekleństwem. Przed play-off koszykarze i trener Anwilu odbierali statuetki za wyróżnienia, poczuli się pewnie. Gdy Czarni im tę pewność odebrali, zaczęła się presja.
I fakt, że najlepsi koszykarze lidera sobie z nią nie poradzili, też był przyczyną złej skuteczności, grania w poprzek, nerwowych ruchów trenera. Anwil musiał ten ćwierćfinał wygrać, ale widząc, że seria wymyka mu się z rąk, spanikował. Co szczególnie widać było w meczu nr 5.
I potwierdziły to łzy w oczach Igora Milicicia po ostatnim gwizdku w tym sezonie.
TS, ŁC
PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>