– On ma strasznie dużo pewności siebie. Przeciwko nam zagrał jeden ze swoich słabszych meczów w sezonie, a i tak był świetny – mówi polski skrzydłowy Cal Poly o meczu z Markellem Fultzem.

Jakub Nizioł (fot. Twitter.com)
Tissot – niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >
Nie jest to sytuacja zupełnie niespotykana, bo przecież Marcel Ponitka w sezonie 2014/15 grał razem z Benem Simmonsem w liceum Montverde Academy, zdobył nawet mistrzostwo USA. A na mistrzostwach świata do lat 17 w 2010 roku reprezentacja Polski grała przeciwko Kanadzie, w której występowali Andrew Wiggins i Anthony Bennett.
Ale jednak występowanie na jednym boisku z przyszłym numerem 1 draftu, to dla polskiego koszykarza coś wyjątkowego. I jeśli Markelle Fultz – na co wszystko wskazuje – zostanie w czwartek wybrany z jedynką przez Philadelphia 76ers, także Jakub Nizioł będzie mógł sobie powiedzieć – a ja przeciw niemu grałem!
Spotkanie odbyło się 20 grudnia w Seattle, gdzie gra zespół Washington, który do niedawna reprezentował Fultz. Odbyło się zresztą niespełna dwa tygodnie po tym, jak ekipa Markelle przegrała 71:98 na wyjeździe z Gonzagą – przeciwko drużynie Przemysława Karnowskiego Fultz rzucił 25 punktów i miał 10 zbiórek, choć trafił tylko 10 z 26 rzutów.
– Wiedzieliśmy, że on pójdzie w drafcie wysoko, że do NBA trafi na 100 proc. Ale nie sądziliśmy, że będzie miał nr. 1 – mówi nam Nizioł, którego Cal Poly uległo Washington 61:77.
21-letni skrzydłowy z Wrocławia, pytany o pierwsze wrażenia odnośnie Fultza, mówi: – On ma strasznie dużo pewności siebie. To po prostu widać w grze, widać po jego zachowaniu. Przeciwko nam zagrał jeden ze swoich słabszych meczów w sezonie, a i tak był świetny.
W meczu z Cal Poly Fultz zdobył 14 punktów, miał 3 zbiórki, 5 asyst i 2 bloki. I to właśnie te ostatnie zrobiły wrażenie na Niziole. – Te jego tzw. chase down blocks są świetne, trochę w stylu LeBrona. No i świetnie gra piwotami, potrafi się wkręcać pod kosz. Gra jako jedynka, ale spokojnie może występować na pozycjach 1-3 – ocenia skrzydłowy Cal Poly.
Nizioł, dla którego był to pierwszy sezon w drużynie, akurat przeciwko Washington zagrał jeden ze swoich lepszych meczów w rozgrywkach – rzucił 6 punktów w 9 minut z ławki. Jego średnie z całego sezonu, to 4,0 punktu w 13,0 minuty.
– Nie tego oczekiwałem – przyznaje gracz. – Nie zagrałem w pierwszych 8 meczach, dopiero potem, gdy zdarzyły się w drużynie kontuzje, dostałem więcej zaufania. W przyszłym sezonie ma być lepiej.
Nizioł, z konieczności po wspomnianych kontuzjach, często grywał w Cal Poly jako czwórka, ale docelowo ma być oczywiście trójką. – Trener już mi powiedział, że tak będzie. W tym sezonie na pewno poprawiłem grę na koźle i mowę ciała.
– W Polsce, w kategoriach młodzieżowych, byłem jednym z najlepszych graczy, a tutaj jestem jednym z wielu. Nie mogę sobie pozwolić na robienie min, na pokazywanie, że jestem niezadowolony. Trenerzy tego nie tolerują – musisz pracować, starać się dla drużyny i być wdzięcznym za szanse – tłumaczy mierzący 201 cm wzrostu koszykarz, syn Piotra Nizioła, który osiągał sukcesy ze Śląskiem Wrocław.
Nizioł, który przed wyjazdem do USA zdobywał po 14-15 punktów w II lidze grając dla Śląska i WKK, nie słynął ze świetnej skuteczności – dla wrocławskich drużyn trafiał po 35-38 proc. rzutów z gry. Ale w Cal Poly ta skuteczność jeszcze spadła – do zaledwie 28 proc.
– No, niezbyt dobrze to wygląda… Ale to chyba dlatego, że nie grałem regularnie, nie występowałem na swojej pozycji, a do tego duży nacisk postawiłem na przygotowanie fizyczne. W tym roku przytyłem ok. 5 kg, to duży progres. Nabranie masy mięśniowej było moim celem – kończy Nizioł.
W Cal Poly (bilans 11-20) zastępcą trenera Joe Callero jest Paweł Mrozik. – Nie był to łatwy sezon, bo na samym początku straciliśmy dwóch podstawowych graczy – rozgrywającego i skrzydłowego. Pierwszy odszedł z uczelni, drugi doznał poważnej kontuzji. Trochę czasu zajęło nam załatanie tych dziur i sprawienie, by młodsi gracze, np. Kuba, byli w stanie odgrywać większe role w zespole.
ŁC
Tissot – niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >