fot. Andrzej Romański / plk.pl
Dobrze w ofensywie zaczęła Legia, na pierwsze 10 punktów drużyny ponad połowę z nich (6) zdobył powracający po urazie kolana Christian Vital, który już ostatnio w ligowym meczu z Arką był najlepszym strzelcem zespołu z dorobkiem 18 “oczek”. To właśnie od tego spotkania wraz z Amerykaninem w pierwszej piątce nie wychodzi Marcel Ponitka, którzy razem na parkiecie nie stwarzali zagrożenia, zwłaszcza w rzutach z dystansu. Widać było o wiele lepszą postawę i większą chęć do gry Vitala, zaś Polak wychodzący z ławki również był o wiele lepszą wartością dodaną niż na początku sezonu.
Dwukrotnie “Legioniści” w pierwszej odsłonie meczu prowadzili różnicą 9 punktów, choć w obu przypadkach Oradea odrobiła większość strat. Czołową postacią w ataku wicemistrzów Rumunii w pierwszych minutach meczu był dawny zawodnik Zastalu Kris Richard, natomiast “pałeczkę” w drugiej kwarcie przejął były rozgrywający Spójni Erick Neal. To od nich w głównej mierze zależała gra w ataku, choć warto podkreślić, że przez 40 minut byli na prowadzeniu przez jedynie ponad pół minuty.
Do przerwy gospodarze mieli na liczniku aż 45 punktów – to o 4 więcej od rywala Anwilu CSU Sibiu, ale… w całym meczu. Swoje szanse wykorzystywał Michał Kolenda, a duet Vital & Pipes po raz pierwszy pokazał, na co go naprawdę stać – przed zejściem do szatni ci zawodnicy zdobyli łącznie niemal połowę punktów drużyny (22 z 45), w całym meczu przekroczyli 50% punktów drużyny (46 z 90 – Vital 30, Pipes 16).
Trzecią kwartę kompletnie przejęli miejscowi. Coraz odważniej i jeszcze bardziej skutecznie prezentował się Vital, zaś ich rywale wpadli w kanonadę przewinień w ataku tzn. ruchomych zasłon. W samej pierwszej połowie popełnili ich kilka, po zmianie stron dodali kolejne. Mimo to cały czas utrzymywali krótki dystans do warszawian i niejednokrotnie potrafili zniwelować straty do raptem jednego posiadania, jednak ani razu nie złamali Legii, która w krótkotrwałych opałach zawsze znalazła sposób na wyjście z nich – albo przechwytem Vitala, czy blokiem Holmana. Pod koniec tej części gry ekipa ze stolicy po raz pierwszy zbudowała dwucyfrową przewagę (66:55).
Decydujące 10 minut, jak przez cały mecz, to gonitwa Oradei za Legią, zmniejszenie strat do chociażby dwóch posiadań i ponowny kilkupunktowy run zawodników z Warszawy. Amerykański duet na obwodzie dał z siebie jeszcze więcej w czwartej kwarcie – Vital sypał “trójkami” z rękawa, Pipes nie był gorszy i mu w tym wtórował. Dla tego pierwszego, debiutanta na europejskich parkietach, to zdecydowanie najlepszy występ w karierze na starym kontynencie – zdobył aż 30 punktów, trafiając 11 z 18 rzutów z gry (w tym rekordowe 5 celnych rzutów za 3).
Solidnie do ostatnich sekund prezentował się także Aric Holman, dla którego początek sezonu jest nieco ospały. Nie miał wielkiego parcia na zdobywanie punktów, choć i tak zakończył mecz z dwucyfrową zdobyczą punktowa (11 “oczek”), choć w jego przypadku bardzo rzucały się w oczy blokowane rzuty, sztuk trzy! Warto pochwalić gospodarzy za wykorzystanie przewagi parkietu, trafili 14 razy za 3 na blisko 50 proc. (14/29).
Z każdym rywalem stołeczni wygrali różnicą ponad 10 punktów, co jest ich dużą przewagą przed rewanżami. Śmiało można stwierdzić – Legia po trzeciej serii gier jest faworytem do wygrania swojej grupy i awansu do kolejnej fazy rozgrywek.
Autor tekstu: Błażej Pańczyk