
Derby Kujaw pomiędzy Arriva Polskim Cukrem Toruń a Anwilem Włocławek ponownie nie zawiodły – gospodarze długo kontrolowali mecz, ale fenomenalna końcówka i dogrywka w wykonaniu Luke’a Nelsona sprawiły, że to goście cieszyli się ze zwycięstwa. Równie zacięte starcie oglądaliśmy w Warszawie, gdzie Legia rzutem na taśmę pokonała Stal Ostrów Wielkopolski po kapitalnej trójce Michała Kolendy i decydującym trafieniu Andrzeja Pluty. Nie zabrakło też bardziej jednostronnych pojedynków – Czarni Słupsk zdeklasowali GTK Gliwice, kontrolując spotkanie od pierwszych minut, a Trefl Sopot pokazał mistrzowską mentalność, utrzymując przewagę nad walecznym MKS-em Dąbrowa Górnicza.
Arriva Polski Cukier Toruń 89-97 Anwil Włocławek
Derby rządzą się swoimi prawami. Od lat starcia pomiędzy Arriva Polskim Cukrem Toruń a Anwilem Włocławek budzą ogromne emocje, a i tym razem nie było inaczej. Zarówno miejscowa publiczność, jak i kibice z Włocławka stworzyli niesamowitą atmosferę, a na parkiecie od pierwszych minut widać było wielką motywację obu zespołów.
Spotkanie rozpoczęło się wyrównaną pierwszą kwartą, jednak od drugiej części meczu to gospodarze zaczęli przejmować inicjatywę. Zawodnicy trenera Srdana Suboticia zaostrzyli walkę o każdy centymetr parkietu, a świetna gra Michaela Ertela i zespołowa defensywa pozwoliły Torunianom zbudować przewagę 43-36 przed przerwą. To była ich najlepsza ofensywna kwarta. Anwil natomiast sprawiał wrażenie zespołu, który jeszcze nie wszedł w rytm tego spotkania.
Po przerwie gospodarze kontynuowali dobrą grę. Po punktach Viktora Gaddeforsa prowadzili już 63-47, wywołując euforię wśród własnych kibiców. Trzecia kwarta to była niemoc Anwilu – drużyna trenera Selcuka Ernaka nie mogła znaleźć sposobu na skuteczne akcje w ofensywie. Wszystko zmieniło się w ostatniej kwarcie, kiedy to włocławianie rozpoczęli szaleńczy pościg. Poprawiona defensywa i skuteczność w ataku sprawiły, że różnica zaczęła topnieć. Na 1,5 minuty przed końcem, przy prowadzeniu Torunia jednym punktem, kluczową trójkę trafił Luke Nelson, dając Anwilowi prowadzenie 75-74. Brytyjczyk zdobył w tej kwarcie 11 punktów, udowadniając swoją wartość. Ostatecznie, mimo szans Torunia na zwycięstwo, mecz zakończył się dogrywką po remisie 77-77 – Dominik Wilczek miał rzut na zwycięstwo ale piłka tylko zatańczyła na obręczy.
Dogrywka to dalszy koncert gry Nelsona, a Anwil, który wypracował sobie przewagę na początku dogrywki, nie oddał jej już do końca. Goście wywieźli zwycięstwo z Areny Toruń 97-89. Ostatecznie Luke Nelson zdobył 22 punkty, a wśród Torunian najskuteczniejszy był Michael Ertel z 21 oczkami, jednak nawet on nie zdołał powstrzymać ofensywy gości. Na tablicach również mieliśmy ciekawą rywalizację – Viktor Gaddefors zanotował 12 zbiórek, a Luke Petrasek 11. Anwil po raz kolejny w tym sezonie udowodnił, że łatwo się nie poddaje i gra do ostatniego gwizdka, a derby ponownie dostarczyły kibicom niezapomnianych emocji.
WKS Śląsk Wrocław 91-82 Orlen Zastal Zielona Góra
Kolejny piątkowy mecz, kolejne emocje. WKS Śląsk Wrocław podejmował na własnym parkiecie Orlen Zastal Zielona Góra, a kibice mogli liczyć na ofensywny spektakl. Od pierwszych minut oba zespoły grały niezwykle zespołowo i skutecznie. Śląsk potrafił jednak wykorzystać przestoje rywali w ataku, co pozwoliło gospodarzom wypracować kilkupunktową przewagę. Świetnie spisywał się duet Emmanuel Nzekwesi – Justin Robinson, który napędzał grę wrocławian, zdobywając po 11 punktów w pierwszej połowie. Po stronie Zastalu błyszczał Ty Charles Nichols, będący kluczową postacią ofensywy gości. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 52-43 dla Śląska, co dobitnie pokazywało, że defensywa zespołu Vladimira Jovanovicia nie funkcjonowała najlepiej.
Po przerwie gra stała się bardziej wyrównana. Zastal poprawił obronę, przez co Śląsk miał problemy z konstruowaniem skutecznych akcji, co przełożyło się na remisową trzecią kwartę 15-15. Jednak w końcówce to gospodarze pokazali swoją siłę mentalną. Choć Zastal na trzy minuty przed końcem zbliżył się na zaledwie jeden punkt (77-76), Śląsk szybko odpowiedział. Jeremy Senglin trafił ważną trójkę, a chwilę później swoje dołożył Adam Waczyński, zamykając temat ewentualnej sensacji.
Gospodarze zaprezentowali się bardzo dobrze zarówno pod względem mentalnym, jak i ofensywnym – co jest istotnym sygnałem w sezonie, który nie należy do ich najlepszych. Najskuteczniejszym zawodnikiem Śląska był Emmanuel Nzekwesi, autor 17. punktów i 12. zbiórek (double-double). W ekipie Zastalu najlepsze zawody rozegrał Ty Charles Nichols, który zdobył 24 punkty i rozdał 8 asyst.
Tauron GTK Gliwice 63-88 Energa Icon Sea Czarni Słupsk
Pierwszy dzień wiosny przyniósł także zdecydowane zwycięstwo Czarnych Słupsk, którzy w Gliwicach pokonali GTK bardzo wysoką przewagą punktową. Spotkanie od samego początku było pod kontrolą gości – już w pierwszej kwarcie zbudowali oni dwucyfrową przewagę (26-12), a znakomicie w mecz wszedł Loren Jackson. Lider Czarnych w pierwszej połowie zdobył 13 punktów, skutecznie prowadząc ofensywę zespołu. GTK miało ogromne problemy z organizacją gry w ataku – brakowało skuteczności spod kosza, a rzuty z dystansu nie przynosiły oczekiwanych efektów. Do przerwy gospodarze przegrywali już 48-31, a jedynym zawodnikiem, który prezentował się na solidnym poziomie, był Mario Ihring (12 punktów w pierwszej połowie).
Po przerwie gliwiczanie próbowali walczyć o odwrócenie losów spotkania. GTK udało się zanotować serię 10-0, co na chwilę zbliżyło ich do rywali na 10 punktów różnicy. Jednak kolejne celne trójki Jacksona, Steina i Manjgaficia ostudziły zapał gospodarzy. Decydujące momenty przyszły na początku czwartej kwarty – GTK kompletnie zatrzymało się w ataku, a Czarni konsekwentnie powiększali przewagę. Ostatecznie podopieczni trenera Stelmahersa wygrali różnicą 25. punktów, a końcowy wynik 88-63 nie pozostawił wątpliwości, kto był tego dnia lepszy.
Loren Jackson był najlepszym zawodnikiem meczu, kończąc spotkanie z dorobkiem 22. punktów i 3. asyst. Świetne zawody rozegrali również Fahrudin Manjgafić (18 pkt, 4 zb., 3 as.) oraz Alex Stein (18 pkt, 3 zb., 3 as.). Po stronie GTK najjaśniejszym punktem był Mario Ihring (20 pkt, 5 zb., 5 as.), ale nie dostał wystarczającego wsparcia od reszty zespołu. Czarni Słupsk po tym zwycięstwie umocnili się w walce o lepsze miejsce przed fazą play-off i w kolejnym meczu podejmą na własnym parkiecie Arkę Gdynia. GTK Gliwice natomiast spróbuje przełamać złą passę w meczu wyjazdowym ze Spójnią Stargard.
MKS Dąbrowa Górnicza 78-83 Trefl Sopot
Spotkanie pomiędzy MKS-em Dąbrowa Górnicza a Treflem Sopot od początku było wyrównane. Gospodarze, napędzeni ostatnimi zwycięstwami, chcieli osiągnąć kolejną niespodziankę w postaci wygranej z mistrzem Polski. W ofensywie pierwszoplanową rolę odgrywał Raymond Cowels III, który napędzał grę zespołu swoimi skutecznymi akcjami. Prawdziwym liderem tej kwarty był jednak Aaron Best, który w zaledwie 10 minut zdobył 11 punktów. Ostatecznie Trefl minimalnie prowadził po pierwszej kwarcie 22-21.
W kolejnej odsłonie meczu MKS zaczął mieć problemy w defensywie. Zawodnicy prowadzeni przez Jean-Denys Chouleta nie potrafili zatrzymać rozpędzającego się ataku sopocian, którzy wykorzystywali każdą okazję do zdobycia punktów. Drużyna Żana Tabaka grała zespołowo, co przyniosło zamierzony efekt. Treflowi udało się powiększyć przewagę i do przerwy schodzili z wynikiem 47-37.
Po przerwie gospodarze rzucili się do odrabiania strat i już po trzech minutach, po celnej trójce Raymonda Cowelsa III, doprowadzili do remisu 49-49. Jednak chwilę później do głosu doszli Jakub Schenk i Jarosław Zyskowski, których skuteczna gra ofensywna pozwoliła Treflowi ponownie wypracować przewagę. Przed decydującą kwartą mistrz Polski prowadził 66-57.
W ostatniej części spotkania MKS próbował jeszcze odwrócić losy meczu, jednak drużyna Żana Tabaka w kluczowych momentach zachowała spokój i kontrolowała przebieg wydarzeń na parkiecie. Po celnych rzutach wolnych Jakuba Schenka w końcówce stało się jasne, że Trefl Sopot nie wypuści zwycięstwa z rąk. Ostateczny wynik to 83-78. Gospodarzy nalezy pochwalić za walke przez cale spotkanie do ostatnich minut. Goście z kolei w kluczowych momentach potrafili zachować spokój i przypieczętować swoje zwycięstwo. Najlepszy mecz w barwach MKS-u rozegrał Raymond Cowels III, zdobywając 25 punktów. W drużynie gości najlepszy był Aaron Best, który zakończył spotkanie z dorobkiem 22 punktów i 7 zbiórek. Ważne role odegrali także Jakub Schenk (18 punktów) oraz Jarosław Zyskowski (17 punktów), tworząc skuteczny polski duet w zespole Trefla Sopot.
Górnik Zamek Książ Wałbrzych 89-68 PGE Spójnia Stargard
Mecz lepiej rozpoczęła drużyna gości, a od pierwszych minut wyróżniał się Malik Johnson. Rozgrywający PGE Spójni Stargard był niezwykle aktywny – zdobył 8 punktów i rozdał 3 asysty, prowadząc swój zespół do prowadzenia 23-15 po pierwszej kwarcie. Od drugiej odsłony Górnik Wałbrzych, niesiony dopingiem kibiców, przejął inicjatywę. Gospodarze grali coraz szybciej i pewniej, a kluczową rolę odegrał Grzegorz Kulka. Jego skuteczna gra pomogła Górnikowi odrobić straty i na przerwę drużyny schodziły przy remisie 43-43.
Druga połowa to już pełna dominacja Górnika. Zespół Andrzeja Adamka kontrolował przebieg gry i pewnie dowiózł zwycięstwo do końca, podczas gdy Spójnia nie potrafiła odpowiedzieć. Ich sytuacja w tabeli pogarsza się. Najlepszym graczem gospodarzy był Ikeon Smith – zdobył 19 punktów, dołożył 9 zbiórek i 7 asyst, będąc nie do zatrzymania. W Spójni wyróżnił się jedynie Malik Johnson (19 pkt, 4 zb., 7 as.), reszta zespołu zawiodła. Wynik 89-68 pokazuje, jak bezradna była Spójnia w obronie.
Legia Warszawa 80-79 Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski
W kolejnym emocjonującym meczu Legia Warszawa pokonała Stal Ostrów Wielkopolski, odnotowując 13. zwycięstwo w sezonie i zbliżając się do czołowej szóstki, która daje możliwość występu w play-offach. Spotkanie rozpoczęło się od chaosu i licznych niecelnych rzutów, a dopiero po kilku minutach gry Legia złapała rytm. Największą trudność sprawiało im zdobywanie punktów w pierwszej kwarcie, gdzie pierwsze oczka dla gospodarzy zdobył Aleksa Radanov dopiero w szóstej minucie. Z kolei goście, pomimo niezbyt wysokiej skuteczności, wypracowali kilka punktów przewagi, szczególnie dzięki solidnej postawie Damiana Kuliga i Siima-Sandera Vene. Pierwsza kwarta spotkania była bardzo słabą dla obu zespołów.
W drugiej kwarcie do gry włączył się Kameron McGusty, który zdobył 12 punktów, a także EJ Onu, który popisał się efektownymi wsadami, zwiększając energię zespołu. Mimo poprawy gry Legii, to Stal do końca połowy utrzymywała przewagę. Gospodarze popełniali błędy, a Stal świetnie wykorzystywała swoje szanse. Po pierwszej połowie wynik wynosił 42-41 dla zespołu gości. Trzecia kwarta była bardzo wyrównana. Stal, prowadząc głównie dzięki Damianowi Kuligowi, utrzymywała minimalną przewagę. Na boisku wyróżniał się także Keifer Sykes, który trafił efektowną trójkę, zmniejszając straty Legii. Z kolei goście nie popełniali tylu błędów, co gospodarze, i byli spokojniejsi w swoich poczynaniach. Po trzeciej kwarcie Stal miała przewagę 63-60.
Ostatnia kwarta była pełna emocji i zwrotów akcji. Legia szybko objęła prowadzenie, dzięki czemu Hala Bemowo ożyła, a cały zespół zaczął punktować. Kameron McGusty, Onu i Holman dobrze wypełniali swoje zadania, jednak Stal nie odpuszczała. Na niespełna cztery sekundy przed końcem meczu Stal prowadziła 83-81 po dwóch trójkach Rileya, jednak Legia miała jeszcze jedną szansę na zwycięstwo. Michał Kolenda trafił za trzy, dając Legii prowadzenie 84-83, a Andrzej Pluta, mimo słabego meczu rzutowego, w ostatniej akcji trafił do kosza, zapewniając wygraną gospodarzy.
Kameron McGusty, który zdobył 19 punktów, był kluczowym zawodnikiem Legii, a Michał Kolenda, mimo problemów ze skutecznością, zakończył mecz z 13 punktami. W drużynie Stali wyróżnili się Jalen Riley (19 pkt), Damian Kulig (19 pkt) oraz Siim-Sander Vene (16 pkt), którzy przez większość meczu prowadzili zespół. Riley popisał się dwoma ważnymi rzutami za trzy, które dawały nadzieję na zwycięstwo, ale Legia udowodniła, że potrafi grać w decydujących momentach, co pozwoliło im cieszyć się z wygranej. Przez niemal całe spotkanie Stal prowadziła, ale Legia wykazała się charakterem i umiejętnością wykorzystania ostatniej szansy. To już kolejna wygrana warszawian w dramatycznych okolicznościach, po emocjonujących końcówkach w meczach z Anwilem czy Spójnią.
Dziki Warszawa 81-80 AMW Arka Gdynia
W kolejnym spotkaniu zostajemy przy drużynie z Warszawy tym razem Warszawskie Dziki podejmowały AMW Arkę Gdynia w hali „Koło”, po historycznym awansie do Final Four Ligi ENBL. Gospodarze, którzy zajmowali miejsce tuż za czołową ósemką, liczyli na dobry występ, by zbliżyć się do miejsc gwarantujących grę w play-offach. Z kolei Arka, wciąż niepewna utrzymania w najwyższej klasie rozgrywkowej, przyjechała do stolicy z nadzieją na zdobycie cennych punktów.
Pierwsza kwarta spotkania była kwartą wyrównaną. Pierwsze minuty były chaotyczne i obie drużyny popełniały błędy. Dopiero po wejściu Grzegorza Grochowskiego, który trafił za trzy, gospodarze przejęli inicjatywę. Mateusz Szlachetka również dołożył swoją cegiełkę, trafiając kolejną „trójkę”, dzięki czemu Dziki zakończyły pierwszą kwartę na prowadzeniu 14-12. Druga kwarta była bardziej wyrównana, obie drużyny prezentowały podobny styl zarówno w ataku jak i w obronie. W Arce świetnie radzili sobie Łukasz Kolenda, Nemanja Nenadić oraz Djordjević, którzy przez większość drugiej części spotkania utrzymywali swoją drużynę na prowadzeniu. Warszawianie z kolei, szczególnie za sprawą Radicevicia, który trafił dwukrotnie zza łuku, oraz Andre Wessona i Jarosława Mokrosa, mieli swoje momenty. Ostatecznie to Kolenda trafił za trzy, wyprowadzając Arkę na prowadzenie 37-35, które utrzymało się do końca pierwszej połowy.
Po przerwie obie drużyny weszły na parkiet zmotywowane, a wynik zmieniał się niemal przy każdej akcji. W drużynie gospodarzy aktywnie pod koszem pracował Joe Fulkerson, który popisał się dwoma efektownymi wsadami. Z kolei w Arce wciąż dominowali Nenadić i Djordjević. Czwarta kwarta była pełna zwrotów akcji. Na początku tej części spotkania Nenadić wykonał akcję 3+1, zmniejszając stratę swojej drużyny do dwóch punktów. W następnych minutach punktowali Fulkerson, Szlachetka i Andersson, a w Arce nie do zatrzymania był Djordjević, który zdobywał punkty niemal w każdej akcji. Na 13,7 sekundy przed końcem, po faulu na Szwedzie Anderssonie, Warszawskie Dziki miały szansę na zwycięstwo, ale Andersson trafił tylko dwa z trzech rzutów wolnych, co doprowadziło do dogrywki.
Dogrywka rozpoczęła się od kilku szybkich akcji gospodarzy, którzy dzięki trafieniom Mateusza Szlachetki i Andre Wessona uzyskali kilkupunktowe prowadzenie. Jednak Arka nie zamierzała odpuścić. Jakub Garbacz, skutecznie wykorzystując rzuty wolne i dystansowe, wprowadził zespół gości w grze. Po trójce Nenadicia Arka wyszła na prowadzenie 80-77, co skłoniło trenera Krzysztofa Szablowskiego do wzięcia przerwy na żądanie. Po wznowieniu gry, Szlachetka odpowiedział trzypunktową akcją, doprowadzając do remisu, a goście nie byli w stanie skutecznie zakończyć swojego ataku. W decydującej akcji meczu piłkę przejął Andre Wesson, który został faulowany przez Łukasza Kolendę. Amerykanin trafił jeden rzut wolny, co wystarczyło, by Dziki Warszawa wygrały 81-80. Najskuteczniejszym graczem warszawskiego zespołu był Andre Wesson, który zdobył 16 punktów i 6 asyst. W barwach Arki wyróżniał się Stefan Djordjević, zdobywając 17 punktów, jednak zakończył mecz z kontuzją, co może wpłynąć na dalszą formę drużyny gości.
PGE Start Lublin 77-82 King Szczecin
Pierwsza kwarta meczu pomiędzy Startem Lublin a Kingiem Szczecin rozpoczęła się od dość powolnej gry, w której obie drużyny szukały swoich szans głównie w akcjach na obwodzie, wymieniając między sobą liczne podania. Niezbyt skuteczne rzuty za trzy punkty – na 10 prób wpadły zaledwie dwie, obie na konto Kinga – oraz dziury w obronie z obu stron sprawiły, że dominowała gra szybkich graczy, którzy potrafili kończyć akcje spod kosza. Ostatecznie to goście wyszli na minimalne prowadzenie po pierwszych 10 minutach – 23-19.
W drugiej kwarcie tempo spotkania nieco przyspieszyło, a obie drużyny zaczęły bardziej eksperymentować z różnymi stylami gry. Gospodarze postawili na grę 1v1, w której Tevin Brown doskonale się odnalazł, a Tyran de Lattibeaudiere wykorzystywał sytuacje, aby zdobywać punkty po faulach przeciwników. Brown sam z kolei rozruszał ofensywę Lublina, trafiając jeden z dwóch rzutów z dystansu. Z kolei Szczecinianie, mimo że nie kończyli akcji zbyt precyzyjnie, wciąż bazowali na kreatywnych akcjach Jovana Novaka, który świetnie obsługiwał swoich kolegów. Novak, który dostarczył 14 asyst w meczu, był kluczową postacią tego spotkania. Choć rzutów za trzy było niewiele, bo na 11 prób padły tylko 3, były to kluczowe trafienia, które pozwoliły gościom utrzymać prowadzenie. Druga kwarta zakończyła się wynikiem 40-39, z minimalnym prowadzeniem Kinga.
Trzecia kwarta okazała się przełomowa. Po pierwszej połowie, która raczej nie obfitowała w celne rzuty zza łuku, gospodarze w końcu zaczęli trafiać. Tevin Brown, który wcześniej starał się rozkręcić ofensywę z dystansu, teraz trafił dwukrotnie za trzy, co znacząco poprawiło skuteczność drużyny. MKS Start Lublin, w świetnym stylu, wykorzystywał słabości Kinga Szczecin w obronie podkoszowej, a skuteczność z obwodu sprawiła, że była to zdecydowanie najlepsza kwarta w wykonaniu gospodarzy. Mimo prób odrobienia strat przez Wójcika i Woodarda, MKS Start Lublin utrzymał przewagę, kończąc kwartę wynikiem 67:62, stawiając Kinga przed dużym wyzwaniem.
Ostatnia odsłona rozpoczęła się od poprawy gry gości, a kluczową rolę ponownie odegrał Jovan Novak, który oprócz świetnych podań, zaczął trafiać również z dystansu. Jego rzuty trzypunktowe były nie do zatrzymania, a Szczecinianie potrafili wykorzystać tę przewagę. Z kolei w drużynie gospodarzy czwórka graczy MKS Startu Lublin nie była w stanie znaleźć odpowiedzi na skuteczność Novaka, a ich ofensywa całkowicie zawiodła. W czwartej kwarcie gospodarze zdobyli tylko 10 punktów, trafiając tylko 4 z 15 prób z gry. Aż 7 z tych prób to były rzuty za trzy, które w tym meczu zdecydowanie nie były najmocniejszym atutem Lublina. Szczecinianie wytrzymali napór, a po słabej końcówce meczu gospodarzy, wywieźli zwycięstwo 77:82.