PRAISE THE WEAR

50 lat od „polskich” mistrzostw świata – Mieczysław Łopatka nie do zatrzymania

50 lat od „polskich” mistrzostw świata – Mieczysław Łopatka nie do zatrzymania

27 maja 1967 roku, dokładnie pół wieku temu, zainaugurowano turniej w Urugwaju – jedyne MŚ, w których wzięli udział Biało-Czerwoni. Lepsze okazały się tylko zespoły ZSRR, Jugosławii, Brazylii i USA.

Trening reprezentacji Polski (fot. archiwum prywatne Włodzimierza Tramsa)

Szukasz butów retro – sprawdź w Sklepie Koszykarza >>

To były czasy! Nie dość, że Polacy byli czołowym zespołem Europy, to jeszcze pięknie powalczyli na MŚ. Nasi gracze, szczególnie Mieczysław Łopatka i Bogdan Likszo, dla niektórych rywali byli nie do zatrzymania – ci dwaj środkowi zajęli przecież pierwsze i drugie miejsce w klasyfikacji strzelców. Łopatkę wybrano też do najlepszej piątki turnieju, a trenera Witolda Zagórskiego – w ankiecie dziennikarzy i arbitrów – uznano za najspokojniejszego i najbardziej fair reagującego trenera.

Sparingi z Żalgirisem i Włochami

Prawo startu wśród 12 najlepszych zespołów świata Polacy zapewnili sobie zdobywając brązowy medal mistrzostw Europy w Moskwie w 1965 roku.  Dwa lata wcześniej sięgnęli we Wrocławiu po swój największy sukces – srebro ME.

W trakcie przygotowań do MŚ, rozpoczętych w marcu zgrupowaniem w Zakopanem, kadra wygrała kwietniowy turniej o Wielką Nagrodę Sofii. Pierwszy w historii sukces w tej imprezie podbudował drużynę. Po majowym obozie  na obiektach Zawiszy Bydgoszcz i meczach kontrolnych z Żalgirisem Kowno reprezentacja udała się do Urugwaju przez Włochy, gdzie odbyło się jeszcze jedno zgrupowanie.

Na Półwyspie Apenińskim koszykarze trenowali, odpoczywali nad morzem w okolicach Capri i rozegrali w Neapolu towarzyskie spotkanie z Włochami, czwartym europejskim uczestnikiem MŚ. Dwa lata wcześniej w meczu o brązowy medal ME w Moskwie Polacy wygrali z nimi 86:70, teraz ulegli rywalom 57:58.

W ekipie „srebrnych chłopców Zagórskiego” następowała stopniowa zmiana pokoleń. Starą gwardię reprezentowali Janusz Wichowski (Legia Warszawa), Zbigniew Dregier (Wybrzeże Gdańsk), Mieczysław Łopatka, Kazimierz Frelkiewicz (Śląsk Wrocław), Bogdan Likszo, Wiesław Langiewicz i Czesław Malec (Wisła Kraków).

Młodzi to debiutujący w reprezentacji na turnieju w Sofii Włodzimierz Trams (Legia), Bolesław Kwiatkowski, Igor Oleszkiewicz (AZS AWF Warszawa) i Henryk Cegielski (Lech Poznań), który zastąpił kontuzjowanego kolegę klubowego Grzegorza Korcza. Średnia wieku ekipy – 26 lat, średnia wzrostu – 190 cm.

Zabrakło miejsca w kadrze dla etatowych reprezentantów z Legii Andrzeja Pstrokońskiego, Stanisława Olejniczaka i Leszka Arenta.

Urugwaj to była dla nas bardzo egzotyczna wyprawa, od samego początku. Lecieliśmy na mistrzostwa razem z ekipą Włoch przez Lizbonę, Monrovię w Liberii do Rio de Janeiro, a stamtąd do Montevideo. Zapamiętałem, że była tam duża, powojenna emigracja Niemców. Wybudowali sobie domy wysadzane topazami. Zrobiło to na nas wrażenie – wspomina Kwiatkowski.

Reprezentanci Polski w Urugwaju (fot. archiwum prywatne Włodzimierza Tramsa)

Rewanż na Portoryko, piłkarze z Paragwaju

W pierwszej fazie turnieju Polacy rozgrywali swoje spotkania grupy C w oddalonym o 500 km od stolicy mieście Salto.

Zgotowano nam tam świetne przyjęcie, bo przylecieliśmy na miejsce o godzinie 2 w nocy, a witały nas tłumy ludzi. Podróżowaliśmy razem z Brazylijczykami, którzy mieli w składzie obrotowego o wzroście 226 cm. Wysoki, ale poza tym nic więcej – opowiada Malec.

Pierwsze mecze rozegrano 27 maja, Polacy zainaugurowali turniej dzień później – pokonali drużynę Portoryko 76:64. Spotkaniu towarzyszyło wiele emocji. Nie tylko dlatego, że był to historyczny debiut koszykarzy znad Wisły w mistrzostwach świata.

Malec: – Graliśmy z zespołem, który pokonał nas na olimpiadzie w Tokio. Ja w Japonii nie byłem, ale wiem jak kolegom zależało na tym zwycięstwie, rewanżu za igrzyska. W grupie mieliśmy także Brazylię, która była poza konkurencją i nieliczący się Paragwaj, a dwie ekipy kwalifikowały się do finału w Montevideo, więc to pierwsze spotkanie było bardzo ważne. Wygrywamy, to zostajemy na turnieju finałowym, a jeżeli nie – wracamy do Polski. Pokonaliśmy Portoryko dość łatwo. Wszyscy byli zadowoleni. Do dziś mam jeszcze u siebie prasowe wycinki z tych mistrzostw.

W drużynie rywali wystąpił m.in. Raymond Dalmau, ojciec Christiana, znanego z występów w Prokomie Treflu Sopot. Biało-czerwonym rzucił tylko dwa punkty, ale w przekroju całego turnieju był najlepszym strzelcem zespołu Portoryko.

Po porażce z Brazylią 67:83, kluczowe było spotkanie z Paragwajem. Zwycięstwo 101:60 dało Polakom awans do czołowej siódemki turnieju i prawo gry o medale w Montevideo.

W twardym meczu z Paragwajem doszło do takiej rzezi, że Janusz Wichowski miał rozciętą głowę, a ja łuk brwiowy, ale wytrzymaliśmy do samego końca, bo wiedzieliśmy, że zwycięstwo daje nam awans do turnieju głównego – wspominał Łopatka.

– Poza brutalnością, Paragwaj to była w sumie raczej śmieszna drużyna. Tworzyli ją piłkarze nożni, którzy zimą grali sobie w koszykówkę – opowiada Oleszkiewicz.

Siła Łopatki i Likszy

Pierwszą fazę turnieju Polacy przeszli więc bez problemów. Od samego początku znakomitą dyspozycję rzutową prezentowali dobrze czujący się w preferowanym przez Zagórskiego systemie „na dwóch środkowych” Łopatka i Likszo. W ośmiu na dziewięć rozegranych w Urugwaju spotkań ci dwaj koszykarze byli najlepszymi strzelcami drużyny. Skończyło na tym, że zajęli dwa pierwsze miejsca w klasyfikacji strzelców całego turnieju.

Środkowi mieli z tyłu doskonałe wsparcie rozgrywających – Frelkiewicza, Tramsa, Dregiera.

Debiutowałem w reprezentacji w mistrzowskiej imprezie, ale byłem bardzo zgrany z Łopatką, Wichowskim i Frelkiewiczem – mówi Trams. – Gdy znalazłem się z nimi na parkiecie, to czterech było z wojska. Bo przecież z trenerem Władysławem Maleszewskim zdobywaliśmy razem medale w Spartakiadach Armii Zaprzyjaźnionych. Do utworzonej z graczy Legii i Śląska „wojskowej” drużyny, która w 1966 roku zdobyła we Francji Puchar Narodów doszli Likszo, Malec, Dregier i ekipa była gotowa.

Gry ze środkowymi – Pawlakiem, Wichowskim – nauczony byłem jeszcze w Legii. Więc teraz ogrywaliśmy z Frelkiewiczem Likszę, Łopatkę i oni wciskali się pod kosz. Kaziu nieprawdopodobnie znajdował Mietka. Z nim też najlepiej wyprowadzało się kontry – tłumaczy Trams.

Mieczysław Łopatka i Janusz Wichowski (fot. Fot. T. Prażmowski/MSiT/FORUM)

Bardzo dobrze rozpoczął mistrzostwa Malec. W pierwszych trzech spotkaniach w Salto zdobył w sumie 27 punktów, będąc istotnym wsparciem dla dwójki snajperów. Potem jednak jego formę popsuł… pryszcz na kolanie.

Pojawił się, taki niewielki, już w turnieju finałowym. Wycisnąłem go i zrobił się z tego taki wrzód, że likwidowano mi go operacyjnie. W szpitalu go usunęli, ale opatrunek zrobili na sucho. Znowu zaczęło mi to puchnąć. Dopiero jak lekarz ekipy rosyjskiej to zobaczył, bo my nie mieliśmy swojego doktora, wyczyścił to prawidłowo. Dlatego w Montevideo nie byłem w pełnej formie – tłumaczy pechowiec.

Samochody bez karoserii i stryj Łopatki

Ważnym graczem zespołu w trakcie całej imprezy był także skrzydłowy Janusz Wichowski. Rozgrywający swój ostatni mistrzowski turniej weteran reprezentacji nie był już tak błyskotliwy jak kilka lat wcześniej, ale umiejętnie wykorzystywał swoje doświadczenie.

Kwiatkowski: – Fizycznie nie nadawał się do walki non stop, ale w końcówkach meczu potrafił zachować się pod koszem.

Trams: – On trzymał ludzi na barkach i blokował. Pod koszem wciąż był strasznie szybki. Mietek to samo. To był nasz główny motor. No i my z tyłu z Kaziem.

Z motorami, a ściślej motoryzacją wiążą się wspomnienia Oleszkiewicza:

Jedną z ciekawostek były dla nas stare samochody. W Ameryce Południowej,  z czego może nie wszyscy zdają sobie sprawę, były i do dzisiaj są zaporowe cła na import towarów przemysłowych. Cło na nowy samochód wynosiło mniej więcej jego pięciokrotną wartość. Widzieliśmy więc często pojazdy z lat 20., ciągle jeszcze utrzymywane w dobrej formie. Czasem bez karoserii, ale wciąż jeżdżące.

Już w Salto, a potem także w Montevideo i Buenos Aires, gdzie drużyna grała jeszcze po mistrzostwach, Łopatka miał okazję do spotkań ze stryjem, żołnierzem armii generała Andersa, który po zakończeniu II wojny światowej osiadł w Argentynie.

W fazie finałowej w Montevideo Polacy rozegrali jeszcze sześć spotkań: z ZSRR 61:86, Jugosławią 78:82, Brazylią 85:90, Argentyną 65:58, USA 61:91 i gospodarzami 72:62.

Okazały puchar za piąte miejsce podróżował do Europy statkiem, gdyż ekipa nie mogła zabrać na pokład samolotu trofeum ważącego blisko 50 kilogramów.

Ale o tych i innych wydarzeniach sprzed 50 lat przeczytacie w drugim odcinku.

Szukasz butów retro – sprawdź w Sklepie Koszykarza >>

***

Mecze Polaków w pierwszej fazie MŚ – grupa C:

28 maja: Polska – Portoryko 76:64 (35:29).
Polska: Łopatka 16, Likszo 15, Malec 12, Frelkiewicz 10, Wichowski 8, Trams 8, Langiewicz 5, Dregier 2.

29 maja: Brazylia – Polska 83:67 (48:37).
Polska: Likszo 26, Łopatka 14, Malec 7, Wichowski 6, Dregier 4, Langiewicz 4, Frelkiewicz 3, Trams 2, Chmarzyński 1.

30 maja: Polska – Paragwaj 101:60 (57:26)
Polska: Likszo 34, Łopatka 16, Malec 8, Kwiatkowski 8, Oleszkiewicz 8, Wichowski 6, Langiewicz 6, Trams 5, Cegielski 5, Frelkiewicz 3, Chmarzyński 2.

Marek Cegliński

W tekście wykorzystano fragmenty książki „Srebrni chłopcy Zagórskiego”.

Witold Zagórski ze swoją reprezentacją (fot. Mieczysław Świderski)

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami