Dobry gracz, pozytywna postać i niesłychanie rodzinny człowiek. Jaki prywatnie jest Aaron Broussard, nowy gracz Anwilu Włocławek? Jak podchodzi do koszykówki i życia?
adidas Dame D.O.L.L.A. – w takich butach szaleje Damian Lillard! >>
Podczas mojej czteroletniej przygody z MKS-em Dąbrowa Górnicza na ekstraklasowym poziomie miałem okazję pracować z bardzo dużą ilością utalentowanych zawodników. O ile polskie nazwiska są kibicom dobrze znane i myślę, że raczej w środowisku rozpoznawalne a sylwetki zawodników w mniejszym lub większym stopniu kojarzone, to w kwestii cudzoziemców jest już gorzej. Kibice znają ich grę i umiejętności ale nie za bardzo wiedzą jakimi są ludźmi.
W czasie mojej pracy poznałem ich wielu – niektórzy z różnych przyczyn pojawiali się na krótko i choć w większości dobrze się zapowiadali, to czasami po ledwie kilku dniach było mi dane pojechać z nimi na lotnisko i pożegnać się słowami „good luck men”. Byli też tacy, którzy zostali na sezon i śmiem twierdzić, że byli tutaj szczęśliwi. O nich do powiedzenia będę miał najwięcej. Nie zawsze byli moimi kumplami – w większości po prostu pracowaliśmy razem i reprezentowaliśmy jeden klub, tylko że w innych rolach, jednak zwykle była okazja, by po prostu trochę pogadać. I tymi właśnie doświadczeniami chętnie się podzielę.
A dlaczego piszę akurat o nich? Uważam, że poziom naszej ligi nie jest wcale taki słaby, jak powszechnie się mówi. Co więcej – jest ona całkiem niezłą „trampoliną” dla dobrych graczy, którzy myślą o swoim kolejnym kroku w karierze. Z wielu przyczyn ten krok po sezonie w Polsce zrobią już w innej lidze.
Nie sięgając póki co za daleko w przeszłość zacznę od gracza, który w MKS-ie grał w ubiegłym sezonie. Gość zrobił na mnie wielkie wrażenie – nie tylko jako zawodnik, ale przede wszystkim jako człowiek. Mówię o Aaronie Broussardzie, który w ostatnich rozgrywkach grał na „jedynce” i wykręcił średnie na poziomie ponad 14 punktów, prawie 5 asyst i ponad 5 zbiórek przy średnim współczynniku EVAL 17,2. Do tego trafiał za 3 z niemal 40-procentową skutecznością. Taka linijka w Europie robi wrażenie, w Polsce to skarb mieć takiego gracza.
Facet poza boiskiem był ostoją spokoju – na pierwszy rzut oka nie był gadułą, ale zyskiwał przy bliższym poznaniu jako osoba z wiedzą o baskecie, która poza NBA orientuje się w Europie i polskiej lidze. Ponadto jest gościem, który w życiu ma priorytety i wie po co to wszystko robi.
Nike Hyperdunk X – w tym się teraz gra! >>
Pierwsze Wrażenie
Pierwszy raz, kiedy o nim usłyszałem przy okazji rozmów kontraktowych pojawił się wątek, którego nigdy wcześniej w klubie nie przerabialiśmy – facet ma tutaj przyjechać z żoną i trójką dzieci. Wiadomość może nie szokująca, ale od razu zmuszająca do właściwego zaplanowania jego pobytu, bo potrzebuje dużego mieszkania, dużego samochodu i pięciu biletów lotniczych. Sprawdzam jego datę urodzenia – gość ma nieskończone 28 lat! Jak wiadomo dobiliśmy targu, umowa podpisana.
Skontaktowałem się z nim bezpośrednio drogą mailową z zapytaniem czy najpierw przyjedzie sam czy, też od razu z całą rodziną – jednoznacznie odpowiedział, że będą od razu wszyscy razem, bo nie pozwoli żonie podróżować samej z trójką dzieci. Oczywiście szacunek wielki – myśli chłop o rodzinie, to najważniejsze, jednak to oznacza, że w dniu ich przybycia wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. By nie przedłużać – logistycznie się udało, a na lotnisko zawitałem klubowym busem, który pierwszy raz w historii ledwo pomieścił taką ilość bagażu. Dzieciaki oczywiście padnięte, pierwsze wrażenie pozytywne. W mieszkaniu udało się ich zainstalować, choć nie było to łatwe – samych toreb było kilkanaście, nie mówiąc o zastraszającej ilości dodatkowego wyposażenia dla dzieciaków.
„Jedynka” czy „Nie-Jedynka”?
Nie tracąc czasu pojechaliśmy od razu na trening, gdyż akurat odbywał się w godzinach przybycia Aarona. Oczywiście nie brał udziału w zajęciach i kolejny dzień też miał wolny, by dojść do siebie po podróży, zacząć się aklimatyzować. Zbadał go fizjoterapeuta, sprawdził go trener motoryczny – obydwaj bez zastrzeżeń – zdrowy, silny chłop. Od razu krótka rozmowa ze sztabem trenerskim i ciekawa sytuacja, związana z pytaniem o jego grę na pozycji rozgrywającego, na które odpowiedział, że „nie grał tam zbyt często”. Szoku nie było, gdyż wszyscy wiedzieli jakiego typu jest graczem, jednak pojawiła się drobna obawa.
Kilka miesięcy później, kiedy zapytałem go o grę na jedynce odpowiedział: „potraktowałem to jako wyzwanie – wiedziałem, że muszę nad tym popracować, ale nie stresowałem się”. No i trzeba przyznać, że facet na zestresowanego nie wyglądał nigdy – generalnie nie pamiętam go nawet zdenerwowanego – zawsze uśmiechnięty, kulturalny i w dobrym humorze. A co więcej – pracowity i zawsze zaangażowany w trening.
Broussard Team
Geneza tego była zapewne w domu, którym w pełni zarządza żona. Szczerze powiem takiej organizacji nie widziałem. Jakieś dwa, może trzy miesiące po ich przybyciu do Polski wpadłem do nich do mieszkania, ponieważ najmłodsze dziecko Aarona było przeziębione. Lekarz mógł przyjechać z samego rana, więc byłem jeszcze przed ósmą. Generalnie nie jest tajemnicą, że koszykarscy single zwykle o tej porze jeszcze śpią, a nawet jeżeli nie, to nie za bardzo nadają się do życia.
W rodzinie Broussardów było to nie do pomyślenia – dzieci kończyły śniadanie, telewizor i komputer wyłączone, budzik zadzwonił o 8:00 i nie oznaczało to pobudki, lecz czas, kiedy dzieciaki wraz z rodzicami siadają do nauki – Aaron z najstarszym, 6-letnim synem, żona z niespełna 3-letnią córką oraz najmłodszym, zaledwie kilkumiesięcznym potomkiem rodu, by po prostu mieć go na oku. Oczywiście w tym widoku nie było niczego nadzwyczajnego – każdy ojciec trójki dzieci się pod tym podpisze, jednak należy pamiętać, że gość jest mimo wszystko w mocnym treningu, a czasu dla rodziny nie poświęcał na odpoczynek, mimo, że do wyjścia na poranne zajęcia miał może jakieś półtorej godziny.
Kiedyś w trakcie rozmowy na tematy bardziej rodzinne powiedział: „Zawsze chciałem szybko zostać ojcem – żonę poznałem na studiach, szybko wzięliśmy ślub i urodziło nam się pierwsze dziecko. Wszystko było zaplanowane”. Twierdzi, że o czwartym póki co nie myśli, ale ja tam do końca mu nie wierzę – obstawiam, że prędzej czy później ubiera pierwszą piątkę.
Długa droga do poważnej gry
Na uczelni Seattle University był dobrym graczem, choć nie na tyle wybitnym, by myśleć o karierze w NBA. Na ostatnim roku Aaron wykręcił średnio 18 punktów i 6,5 zbiórki – wtedy strzelcem nie był (rzucał za 3 poniżej 30%), co z pewnością lekko odstraszyło potencjalnych pracodawców. Mimo wszystko chciał grać, zgłosił się nawet do draftu w 2012 roku ale nie został wybrany. Tym samym zdecydował się na możliwość gry w Europie i – jakby to dziwnie nie zabrzmiało – nieco „egzotyczny” kierunek w tej materii, jakim była Islandia.
Statystyk nawet nie będę Wam przytaczał, gdyż zabrakło by Internetu w stałym łączu żeby się do nich dogrzebać, więc napiszę tylko, że jego zespół wygrał ligę, a on sam zgarnął wszystkie indywidualne nagrody od MVP rozgrywek po najlepszą piątkę ligi. Kiedyś była okazja zapytać o Islandię i powiedział tak: „To był mój pierwszy sezon, Islandia pod wieloma względami była świetna – grałem w małej wiosce, w której był jeden sklep, przyjacielscy ludzie, a klub dużo pomagał. Grałem tam za nieco ponad 1000 dolarów, byłem z żoną, mieliśmy już syna. Nie trenowaliśmy za dużo, bo większość zawodników ze składu na co dzień gdzieś pracowała, więc nie mieli czasu na regularne treningi. Pamiętam, że mieszkaliśmy blisko portu, często jedliśmy świeże ryby i trochę brakowało nam słońca”.
Kolejnym przystankiem była III liga francuska – w tym kraju pozostał zresztą na dłużej. Na tym poziomie spędził zaledwie rok i zrobił na tyle dobre wrażenie, że trafił ligę wyżej – do rozgrywek Pro B, do klubu FOS Provence Basket, w którym spędził aż trzy sezony. Jak sam wspominał: „Mojej rodzinie było tam dobrze – żyliśmy w małym miasteczku, klimat był przyjemny. Pasowało nam to, nie było wielkomiejskiego tłumu. Od czasu do czasu jeździliśmy z dziećmi nad morze do Marsylii. We Francji urodziła się moja córka i najmłodszy syn.”
Koszykarsko również był to dla niego udany czas – zespół grał w czołówce ligi, jednak zawsze brakowało czegoś do awansu – blisko byli w ostatnim roku jego kontraktu, wygrali nawet pierwszy mecz wyjazdowy w rywalizacji do dwóch zwycięstw, jednak kolejne dwa przegrali i przedwcześnie zakończyli play-off. I to był chyba główny bodziec do tego, by coś zmienić i spróbować powalczyć o ten „kolejny krok”, o którym wspomniałem we wstępie. Co ciekawe w zeszłym sezonie, kiedy Aaron był w Polsce jest były klub Provence wywalczył awans do Pro A.
Polska
Myślę, że dla Aarona szoku kulturowego nie było – przecież w Europie spędził wcześniej pięć sezonów, z resztą był odpornym psychicznie gościem. Bardziej odczuła to jego rodzina, przyzwyczajona raczej do małomiasteczkowego, łagodnego francuskiego klimatu. Wrzuceni w środek polskiego osiedla czuli się nieco nieswojo, jednak priorytetem była koszykówka i z tygodnia na tydzień adaptowali się coraz lepiej.
Prawdziwą atrakcją okazał się jednak … śnieg, którego dzieci Aarona nigdy nie widziały. Dlatego w trakcie pierwszej przerwy reprezentacyjnej, kiedy zawodnicy otrzymali kilka dni wolnego Aaron zabrał rodzinę na krótki wypad do Zakopanego.
Wracając jednak do samej koszykówki – Aaron od samego początku grał naprawdę dobrze. Już w okresie przygotowawczym było widać, że mamy do czynienia z bardzo utalentowanym i wszechstronnym zawodnikiem. W szatnię wkomponował się bardzo szybko, dobrze dogadując się zarówno z zagraniczną, jak i polską częścią rotacji. Zresztą z atmosferą nie było żadnego problemu – nie było tarć, nieporozumień, klimat był sprzyjający do trenowania i grania.
Aaron imponował jako gracz dobrze wyszkolony technicznie i regularny, grający bardzo dobrze na dwójce i dobrze na jedynce. Oczywiście czasami dawały znać o sobie także pewne niedoskonałości, kiedy zdarzało mu się siłować rzut czy też nie do końca widzieć zawodników na otwartych pozycjach, co wynikało z jego wdrażania się do gry w roli pełnoetatowego rozgrywającego, jednak całościowo należy przyznać, że gość po prostu ma papiery na grę w kosza i to na solidnym poziomie.
Co ciekawe, w pierwszych pięciu meczach sezonu wychodził z ławki jako lider drugiego unitu i w tym czasie zespół zaliczył bilans 3-2. Generalnie w pierwszym miesiącu rozgrywek grał bardzo dobrze, notując jedynie małe zawahanie formy w domowym starciu ze Stelmetem, finalnie i tak wygranym. Od kiedy w szóstym meczu ligowym wskoczył do pierwszej piątki, to pozostał w niej już do końca rozgrywek. Zespół od razu zaliczył serię aż 9 wygranych, ulegając dopiero Stali Ostrów Wielkopolski w pierwszym meczu nowego roku. Później przyszedł kryzys w zespole, wywołany kontuzjami, jednak finalnie MKS znalazł drogę do play-offów.
Aaron stworzył bardzo ciekawy amerykański duet z DJ-em Sheltonem – graczem ofensywnym i potrafiącym zdobywać punkty na wiele sposobów. Z pewnością o DJ-u też będzie okazja w przyszłości napisać nieco więcej, natomiast w kontekście Aarona należy docenić, że jego efektywność, która – tak jak i dobra gra polskiej części składu – przyczyniły się do jego rozwoju gry na pozycji numer 1.
Nike Hyperdunk X – w tym się teraz gra! >>
Przyszłość
Po udanym sezonie w Polsce Aaron zaliczy w następnych rozgrywkach spory awans sportowy – kilka dni temu oficjalnie ogłoszono, że podpisał kontrakt z zespołem ligi rosyjskiej BK Niżny Nowogród, gdzie spotka się z innym graczem, który wypromował się w Polsce – Chrisem Czerapowiczem. Trzeba przyznać, że Aaron dobrą grą i pracą zasłużył na taką szansę i jego przypadek udowadnia teorię, że Polska to dobry przystanek, by się wypromować. Szkoda jedynie, że póki co w naszej lidze zatrzymanie takiego gracza to nadal sprawa trudna, co wynika choćby z możliwości finansowych – Aaron z pewnością zaliczy spory skok i wygląda na to, że po raz pierwszy w karierze będzie mu dane zarobić naprawdę spore pieniądze.
Ponadto będzie miał także szansę zaprezentować się w europejskich pucharach, gdyż jego nowy zespół będzie walczył o miejsce w Lidze Mistrzów oraz zagra w lidze VTB. Tak więc chłopak, który jeszcze kilka lat temu zaczynał na Islandii i przebijał się przez niższe ligi francuskie, by trafić do Polski w najbliższym sezonie grać będzie przeciwko takim potentatom jak CSKA Moskwa czy Chimki Moskwa. A do tego otwiera sobie drzwi, by spełnić swój cel – kupić wymarzone mieszkanie dla swojej rodziny. Trzymam kciuki, żeby wszystko się udało!
Marcin Cieńciała
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Pulsu Basketu (25. lipca).
adidas Dame D.O.L.L.A. – w takich butach szaleje Damian Lillard! >>