Udane playoffs zespołu z Bostonu biorą się także stąd, że doświadczony środkowy w ostatnich tygodniach gra życiową koszykówkę. Po kontuzjach Gordona Hayward oraz Kyrie’ego Irvinga, podkoszowy stał się liderem Celtics.

W tych butach Stephen Curry zadziwia NBA >>
Tegoroczna faza play-off jest dla Ala Horforda już dziesiątą w karierze. Wszystko zaczęło się w 2008 roku w serii z… Boston Celtics, którzy wtedy rozpoczynali swój marsz po mistrzostwo NBA. 10 lat później, Horford występuje w zielonych barwach i gra playoffy życia.
Al Horford jest zdecydowanie jednym z najlepszych zawodników w tegorocznej fazie play-off. Po ośmiu meczach notuje średnio ponad 19 punktów na spotkanie, co jest jego rekordem kariery – i to takim dosłownym, bo takiej średniej podkoszowy nie miał nawet w sezonie regularnym. Na uwagę zasługuje także jego znakomita skuteczność: 62 procent z gry i 47 procent z dystansu.
Fani Bostonu na to właśnie liczyli – Horford gra jak gwiazda i prowadzi Celtów do kolejnych zwycięstw. Także do ostatniej niespodzianki z Sixers.
Dla nikogo w Bostonie nie jest to jednak wcale duże zaskoczenie. Znajdzie się wielu kibiców, którzy w trakcie dwuletniego już pobytu Horforda w drużynie Brada Stevensa mocno narzekali na 31-letniego zawodnika. Że za dużo zarabia, że nie jest wcale taki dobry, że często znika. Tak było w pierwszym jego sezonie dla Celtics i tak też było w drugim – Horford za każdym razem zamyka jednak usta swoim krytykom, transformując swoją grę o poziom wyżej wtedy, kiedy ma to największe znaczenie, czyli właśnie w playoffs.
Po kontuzjach Gordona Hayward oraz Kyrie’ego Irvinga, podkoszowy został samotną gwiazdą, samotnym liderem Celtics, choć nieustannie dostaje znakomite wsparcie, głównie od tej świetnej bostońskiej młodzieży jak Jayson Tatum, Jaylen Brown czy Terry Rozier. Ale też samemu daje przykład, jak grać, jak przygotowywać się do spotkań i jak po prostu robić swoje, nawet jeśli krytycy pieją bardzo głośno. Nic więc dziwnego, że Horford jest jednym z ulubionych zawodników Stevensa, a jego wpływ na grę drużyny doceniają koledzy z zespołu.
Horford od samego początku swojej przygody w Bostonie robi różnicę – już samym podpisaniem umowy w 2016 roku zmienił bardzo dużo, bo było to pierwsze tak duże nazwisko ściągnięte przez Celtów. Od początku miał być jednak swego rodzaju uzupełnieniem dla innych gwiazd (choć przecież sam wciąż taką gwiazdą jest, występując w trzech z czterech ostatnich All-Star Game) i stanowić o nowej wielkiej trójce wspólnie z Haywardem i Irvingiem. Dziś tylko on pozostał na placu boju i zdecydowanie nie gra jak ktoś, kto miał być „tylko” uzupełnieniem.
Od lat jest jednym z najlepiej podających podkoszowych w lidze, a odkąd parę lat temu zaczął poszerzać swój zasięg rzutu to stał się… jednym z najlepiej rzucających z dystansu graczy, trafiając 183 z 468 trójek (39 procent) w dwóch sezonach regularnych w barwach Celtics.
Dodatkowo, jako najbardziej doświadczony zawodnik bostońskiego zespołu jest znakomitym wsparciem i przykładem dla młodych zawodników, którzy niezwykle mocno cenią sobie jego obecność w szatni. Wszystko to powoduje, że krytyków gry 31-letniego zawodnika jest już coraz mniej – wszak wielu graczy chciałoby się starzeć tak jak robi to Al Horford.
Tomek Kordylewski
W tych butach Stephen Curry zadziwia NBA >>