
fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk Wrocław
Drogi czytelniku, zanim przeczytasz ten wywiad – kilka słów wstępu. Z Aleksandrem Leńczukiem spotkaliśmy się pod koniec lutego. Nasza rozmowa nie przestała być aktualna, jednak musieliśmy ją nieco zaktualizować – choćby o kwestię Angela Nuneza, który w międzyczasie stał się pełnoprawnym zawodnikiem Śląska Wrocław.
Może powinna powstać druga część tego wywiadu? Jakie inne tematy powinny zostać poruszone? Czekamy na Twój komentarz. Może na Facebooku? Może na X’ie? Dowolnie!
Piotr Janczarczyk: 20 października ubiegłego roku Śląsk Wrocław poinformował, że dołączył pan do pionu administracyjno-sportowego, a po zakończeniu obecnego sezonu zakończy pan karierę jako koszykarz. Jednak o tym, że to właśnie pan jest obecnym dyrektorem sportowym Śląska Wrocław, wszyscy dowiedzieli się chyba przy okazji… czytania rozmowy z Maksymem Papaczem, którą ostatnio opublikowałem.
Aleksander Leńczuk: To może wszystko od początku. Tuż przed rozpoczęciem sezonu okazało się, że dotychczasowy dyrektor sportowy Waldemar Łuczak podjął decyzję, że ze względów osobistych do końca roku opuszcza Wrocław, a co za tym idzie rozstaje się ze Śląskiem. Wiadomo więc było, że ktoś będzie musiał przejąć jego obowiązki. Zastąpienie osoby z takim doświadczeniem, która zna koszykówkę od podszewki, to oczywiście wielkie wyzwanie i odpowiedzialność. Gdy dostałem propozycję, by podjąć się tego zadania i objąć funkcję menadżera ds. sportowych byłem z jednej strony zaskoczony, z drugiej zaś wiedziałem, że to dla mnie jak praca marzeń i możliwość realizacji w sporcie, który kocham, i któremu poświęciłem do tej pory całe życie. Początkowo współpracowałem z dyrektorem Łuczakiem, a od nowego roku w dużej mierze przejąłem jego obowiązki. Niektórych, z racji meczów czy treningów w pierwszej lidze, nie mogłem jeszcze przejąć i odciążają mnie w nich inni pracownicy naszego klubu – w tym miejscu chciałbym im za to bardzo podziękować, bo bez ich wsparcia łączenie nowej funkcji i gry na poziomie pierwszej ligi nie byłoby możliwe. Wiem, że jestem na początku nowej drogi, ale już teraz mogę powiedzieć, że to świetne wyzwanie, spełnienie marzeń!
P.J.: Jakie są pana zadania na co dzień? Jest piątek, południe. Co już dzisiaj pan zrobił?
A.L.: Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że trafiłem do organizacji, która istnieje już od bardzo dawna i zarówno na polu szkolenia młodzieży, rozwoju zawodników czy wyników seniorów ma olbrzymie sukcesy. Bardzo pomogły mi pierwsze miesiące pracy z Waldemarem Łuczakiem, wiele się od niego nauczyłem. I nadal się tego uczę, bo praca w klubie wygląda zupełnie inaczej oczami kibica, oczami zawodnika czy wreszcie osoby zarządzającej, znajdującej się wewnątrz organizacji. Standardowy dzień pracy w biurze – sprawdzam maile, porządkuję sprawy związane z PLK i pierwszą ligą. Staram się dogrywać zawodników, którzy mają pojawić się na treningach, scalać i polepszać komunikację między dwoma zespołami. Zajmuję się sprawami formalnymi, takimi jak zgłaszaniem zawodników do ligi, dostosowaniem terminarza spotkań, a również organizacją meczów odbywających się we Wrocławiu.
P.J.: Jak w takim razie wygląda proces selekcji potencjalnych nowych zawodników zza granicy?
A.L.: Zaczynamy od informacji do agentów czy skautów o profilu gracza, którego poszukujemy. Po otrzymaniu nazwisk potencjalnych graczy wstępnie zawężamy liczbę osób podstawowymi informacjami, gdzie grał, czy jest kontuzjowany, czy nie ma problemów pozaboiskowych, aby wyłonić z ofert 3-4 najlepsze kandydatury. Czas na weryfikację ich umiejętności. Zaczynajac od stylu gry, posiadanych atutów, oceny zaangażowania, po aktualne statystyki z danego zespołu. Oczywiście interesują nas rzeczy, których nie widać w statystykach. Następnie zaczynamy oglądać i weryfikować ich zagrania z poprzednich spotkań lub sezonów. To wszystko służy redukcji listy kandydatów do najlepszego wariantu. Wybraliśmy finalnie i tutaj przychodzi czas na zadawanie pytań. One są najważniejsze.
P.J.: A jakie pytania należy zadać?
A.L.: Najlepiej, gdy usłyszę coś, czego teoretycznie nie chciałbym usłyszeć – mankamenty danego zawodnika, ewentualne problemy, ukryte kontuzje. Ludziom wydaje się, że praca w klubie sportowym jest jak praca w fabryce. Masz ilość materiału, z którego następnie powstanie konkretny produkt. Tutaj mamy do czynienia z kilkunastoma dorosłymi mężczyznami. W tym gronie są różne emocje, ambicje, oczekiwania, problemy pozaboiskowe. Oczywiście jako profesjonaliści powinni się od nich odcinać, ale w realnym świecie nie jest to takie proste, a może nawet nie jest do końca możliwe. Łączenie tych elementów to nieustanna praca głównego trenera, asystentów, sztabu medycznego, pracowników naszego biura. Każdy z tych elementów ma znaczenie, a następnie przekłada się na sukces. Niekoniecznie będzie super, gdy do składu dołączymy gracza tylko dlatego, że ma fajne linijki statystyczne, a jego akcje dostępne w internecie robią wrażenie. Nie zawsze się to tak da ułożyć. Może inaczej. Nigdy się tak nie da. A spasowanie tych elementów za sobą to jest ogrom pracy, rozmów i komunikację, którą uważam za najważniejszą.
P.J.: Konkretny przykład – Angel Nunez, który obecnie jest pełnoprawnym zawodnikiem Śląska Wrocław, a do niedawna był na try-oucie. Jaki to jest typ zawodnika i skąd w ogóle pomysł, by trafił do drużyny?
A.L.: Pierwszy trener określił profil gracza, jakiego potrzebujemy. Klub rozpoczął pracę nad poszukiwaniem zawodnika najbardziej pasującego do naszego zespołu. Pojawiło się kilkanaście, może kilkadziesiąt opcji do rozważenia. Wykonywaliśmy telefony, rozmawialiśmy. Przede wszystkiem chcieliśmy wiedzieć, czy zawodnik rozumie, że trafi do klubu, który zawsze walczy o zwycięstwo. To jest dla niektórych trudne. W Śląsku Wrocław zawsze jest parcie na zwycięstwo, presja wielkich oczekiwań. Podczas tej selekcji zawodników wydawało mi się, że Angel Nunez jest mocno niedoceniony. W jego wcześniejszych decyzjach, podejmowanych podczas całej kariery, pojawiły się jakieś błędy. Ma 31 lat, jest prawie moim rówieśnikiem. Byłem zaskoczony, że jest bez klubu. Przygotowywał się z Granadą, hiszpańską drużyną ACB. Widzieliśmy materiały z tego okresu. Następnie trafił na kilka spotkań na Cypr, gdzie wystąpił w rozgrywkach pucharowych. Naprawdę byłem zaskoczony, że żadna drużyna nie zdecydowała się na pozyskanie tego zawodnika.
P.J.: Czyli jego kandydatura już wcześniej była rozpatrywana?
A.L.: Nie, pojawił się nagle i został wzięty pod uwagę z innymi kandydaturami. Zaczęliśmy sądzić, że Angel ma głód grania, pokazania się w dobrej lidze. To był jeden z aspektów, które chcielibyśmy wykorzystać. Nie ukrywam, że chciałbym mieć gracza o takim profilu w swojej drużynie. Ja byłem zwolennikiem, aby po pozytywnym przejściu okresu testów zaproponować zawodnikowi nie tylko kontrakt na ten sezon, ale pozostawić sobie opcję przedłużenia współpracy na kolejny, Warunki fizyczne, sprawność, rzut, dodatkowo zasięg ramion, wzrost, waga, to wszystko ma znaczenie. Na te elementy koszykarz pracuje latami, a dodatkowo w tym graczu widać w chęć walki i boiskowe cwaniactwo. Ważne również jest to, że był częścią Uniwersytetu Gonzaga – świetnego projektu koszykarskiego, topowego w NCAA. Tym bardziej był nad moją głową wielki znak zapytania “dlaczego on nie ma pracy?”. Jest po dwóch meczach w naszym zespole, zbiera pozytywne recenzje i wierzę, że po sezonie powiemy, że to była dobra kandydatura!
P.J.: Czy wspomniany try-out nie jest czasem efektem nauczki na podstawie tego, co już było? Mam na myśli tych zawodników, którzy we Wrocławiu – mówiąc delikatnie – nie przyjęli się.
A.L.: Nie. Wolałbym podpisać gracza bez try-outu, a będąc go w 100% pewny. Angela Nuneza widziałbym w składzie jednak już na początku sezonu. Chciałbym mieć takiego zawodnika, szczególnie przy obecnych realiach koszykówki, która dąży do multipozycyjności. Mam przed oczami te wszystkie momenty, gdy w EuroCupie zawodnicy mający więcej niż dwa metry wzrostu bronili naszych rozgrywających, sprawiając nam w ten sposób problemy. Nunez w EuroCupie mógłby nam bardzo pomóc.
P.J.: Dopytam o coś jeszcze. Karol Wasiek przytoczył, że kandydaturę Angela Nuneza polecał… Przemysław Karnowski, który współpracował z nim za czasów gry w Gonzadze. Zapytam – czy takie polecenia są dla klubu znaczące?
A.L.: Myślę, że należy je brać pod uwagę. Choćby dlatego, że to głos z szatni, wewnątrz drużyny. To rzeczy, których agent nie opowie lub nawet nie będzie wiedział. To zawsze wartościowe informacje, które należy odnotować i wziąć pod uwagę.
P.J.: W takim razie, kto pracuje nad całym procesem transferowym? Często określa się to “sztabem szkoleniowym”. A konkretnie, w przypadku Śląska Wrocław?
A.L.: Sztab szkoleniowy to jedno. Główny trener, asystenci, ale również klub jako cała organizacja. Wybieramy zawodnika na podstawie rozmów, doświadczeń i zebranych informacji. Nie ma jednej osoby. Szukając zawodnika w tak rozbudowanej przestrzeni, jaką jest koszykówka, nie można polegać tylko na zdaniu jednej osoby.
P.J.: Kibice pytali również o Waldemara Łuczaka, czyli poprzedniego dyrektora sportowego. Jakie to są zmiany wobec pana poprzednika?
A.L.: Przy tak krótkiej mojej obecności w klubie nie nazwałbym moich działań zmianami. Śląsk Wrocław istnieje od wielu lat, szkoli młodzież, gra na wielu szczeblach rozgrywkowych – druga liga, pierwsza liga, PLK, EuroCup. Zastępując Waldemara Łuczaka, chciałbym korzystać ze swojego doświadczenia jako osoba – zawodnik, który przeszedł wszystkie szczeble szkolenia młodzieżowego – od ŁKS-u, przez Warszawę, Władysławowo, WKK Wrocław, Koszalin, Jaworzno, Kłodzko i Śląsk Wrocław. To przygoda mojego życia! Z tym doświadczeniem i perspektywą zawodnika chciałbym najlepsze rozwiązania wdrożyć do Śląska.
P.J.: Czy pracę dyrektora sportowego miał pan w głowie już wcześniej? Czy jednak zaczął pan o tym dłużej myśleć, dopiero gdy pojawiła się propozycja?
A.L.: Nie, nie myślałem o tym. Przygotowywałem się na moment zakończenia przygody z koszykówką, inwestowałem w siebie, skończyłem wyższe studia. Ta propozycja była dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale również wyróżnieniem. Nie zastanawiałem się nad podjęciem tego wyzwania. Przyjąłem je bez wahania. Sport był mi bliski od zawsze. Na pewno jest to spowodowane tym, że dziadek był judoką, babcia pływaczką, mama siatkarką, a tata koszykarzem. Chciałbym stać się przedsiębiorcą, który bierze czynny udział w sporcie.
P.J.: A gdyby ktoś chciał kąśliwie powiedzieć, że Aleksander Leńczuk pojawił się z przypadku i nie ma kompetencji, aby tutaj być, to co by mu pan odpowiedział?
A.L.: Jeśli według tych osób nie posiadam kompetencji, to również rozumiem, że w ich klubach sportowych nie otrzymałbym propozycji objęcia stanowiska dyrektora sportowego. Każdy ma prawo do swojego zdania. Aktualnie Śląsk Wrocław stwierdził, że się nadaję. Będę robił wszystko, by poszło to w jak najlepszą stronę i aby z biegiem czasu potwierdzić, że mam wiele do zaoferowania tej organizacji.
P.J.: Teraz mniej humorystycznie. W naszej rozmowie Maksym Papacz przytoczył, że nowy dyrektor sportowy planuje na bazie utalentowanej młodzieży budować potęgę ekstraklasowego Śląska. Co to oznacza w praktyce? Jaka jest przyszłość klubu, wizja?
Klub od dawna prowadzi szkolenie utalentowanej młodzieży z perspektywą gry w najwyższej klasie rozrywkowej w Polsce – wyszkolił i wprowadził do PLK wielu zawodników. Moją wizją i marzeniem będzie rozbudowywanie Akademii Koszykówki Śląska Wrocław w jej jak najlepszym wydaniu. Chciałbym stworzyć miejsce, do którego każdy perspektywiczny zawodnik będzie chciał się dostać. Wspaniale byłoby również odnaleźć przestrzeń dla trenerów, nie zapominając, że przy szkoleniu młodzieży to od nich wiele zależy.
P.J.: Czy cenne w tym wszystkim będzie doświadczenie pana jako gracza, który przeszedł te szczeble?
A.L.: Rozumiem, że masz na myśli proces szkoleniowy. Tak, to zdobyte doświadczenie pozwoli mi na wypracowanie innego procesu szkoleniowego dla zawodników.
P.J.: W takim razie, czy obecne wyniki pierwszoligowej drużyny to mały przedsmak tego wszystkiego? Przypomnijmy – na zapleczu ekstraklasy Śląsk Wrocław w ostatnich sezonach nie łapał się nawet do najlepszej ósemki. Teraz – czołówka tabeli. To odpowiednia baza?
A.L.: Wiele zmieniła postać Łukasza Grudniewskiego. Zawsze imponowali mi trenerzy z takim zaangażowaniem i zapałem do pracy. Wyciągnął na wierzch to, co najlepsze w tych chłopcach. Pokazał im, że ta koszykówka może być szybka, że można czerpać z niej przyjemność. Wykonał ogrom pracy z Maćkiem Maciejewskim i Maksymem Papaczem. Widzę, jak wśród tych młodych ludzi, których wielu mamy w zespole, zachodzą pozytywne zmiany.
P.J.: Z którymi pan przecież na co dzień wciąż współpracuje.
A.L.: Tak, dokładnie. Już pod koniec poprzedniego sezonu cieszyłem się, że wreszcie będę miał okazję grać dla trenera Grudniewskiego. Wtedy pojawił się w Śląsku, by uratować pierwszą ligę dla drużyny rezerw. Pamiętam, gdy przed tym sezonem wspólnie rozmawialiśmy o pierwszej lidze. Ocenialiśmy, na kogo możemy liczyć, na co nas stać. Zastanawialiśmy się, jakie możemy mieć problemy i jakich zagrożeń musimy uniknąć. Trener już wtedy mnie uspokajał: “słuchaj Leniu, nie przejmuj się. Mamy taki atletyzm, taką zbiórkę, będziemy atakować. To się da posklejać!”. Miał racje, zna tę ligę, wiedział, co mówi. Każde rozgrywki liga mają swoją specyfikę, pierwsza liga również. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze momenty, ale wygląda to naprawdę dobrze. Choćby sytuacja Michała Kroczaka. Chciałbym, żeby to wybrzmiało.
P.J.: Słucham.
A.L.: Był wartościowym zawodnikiem w PLK – w Dąbrowie Górniczej, później w Szczecinie. Przed rokiem grał w Opolu w pierwszej lidze. W tym roku okazało się, że jest we Wrocławiu i zapytał się, czy może trenować z naszym zespołem. Wzięliśmy chłopaka, który przestał być młodzieżowcem i na rynku seniorów nie ustawiała się kolejka chętnych do jego zatrudnienia. Obniżył swoje wymagania finansowe, bo chciał w siebie inwestować. A my wiedzieliśmy, że jego jakość pomoże młodej drużynie. Po kilkunastu spotkaniach w Śląsku zgłosił się po niego Sokół Łańcut. Fajny przystanek, fajna możliwość. Gdy podpisywaliśmy z nim kontrakt, mieliśmy świadomość, że tak może się stać. Z letnich problemów ze znalezieniem pracodawcy w pierwszej lidze doszedł do momentu, w którym miał oferty grania w PLK. Świetna sprawa! Pomogliśmy mu się odbudować, pokazać się i jest w nowej drużynie, w nowej roli. Zadanie wykonane!
P.J.: To przejdę jeszcze do innego zawodnika, którego nazwisko już padło podczas tej rozmowy. Joe Bryant. Na ile on jest kluczowy w tej drużynie? Czy w tym przypadku można faktycznie powiedzieć, że daje coś zespołowi, poza zdobywaniem punktów?
A.L.: Niesamowite jest dla mnie to, jak Joe jako zawodnik ze Stanów Zjednoczonych, jest oddany temu, co robi w Śląsku Wrocław. Jest fajnym, pozytywnym człowiekiem i kolegą z drużyny. Nie znał tu nikogo, a wprowadził fajną atmosferę. Nie opuścił żadnego meczu. Takiego zagranicznego zawodnika nie było chyba jeszcze nigdy w pierwszej lidze. Zaryzykuje nawet tezę, że obroniłby się w PLK. Musi zdawać sobie sprawę, ze oczekiwania w stosunku do niego będą tylko rosły, pokazał bardzo szeroki wachlarz swoich umiejętności i oczekujemy od niego profesjonalizmu i odpowiedzialności – na boisku i poza nim. On pokazuje młodym zawodnikom, że można czerpać frajdę z grania w koszykówkę. W naszej drużynie wprowadza dużo spokoju, jako dostarczyciel punktów i nasz lider. Jest bardzo dobrze wyszkolony, potrafi zdobywać punkty na wiele sposobów. Jest trochę podobny do mnie, nie lubi przegrywać. Organizujemy na treningach wspólnie krótką rywalizację między sobą w rzutach wolnych. Kocham denerwować go, gdy z nim wygrywam i nie znoszę słuchać, gdy on cieszy się z wygranej. Mamy człowieka, który dominuje w lidze, możemy go w niej sprawdzić – czy jest charakterny, czy wprowadza toksyczną atmosferę. Jako Śląsk mamy z nim kontrakt na przyszły sezon, więc wkrótce podejmiemy decyzję, jaką wiążemy z nim przyszłość.
P.J.: Był pomysł, aby już w tym sezonie dołączył do drużyny ekstraklasowej?
A.L.: Nie było to wykluczone, ale podpisaliśmy z nim umowę, planując jego grę wyłącznie w pierwszej lidze. Dołączenie go do drużyny ekstraklasowej wiązało się z wykupem kolejnej licencji dla obcokrajowca. W czasie, gdy mieliśmy problemy z kontuzjami rozgrywających, miał swoją szansę w EuroCupie, bo tam są zupełnie inne regulacje.
P.J.: On jakkolwiek się tego spodziewał?
A.L.: Przewidzieliśmy taką opcję – miał zawarte w umowie zapisy odnośnie ewentualnych występów w pierwszym zespole. Ale znów – na początku trener Vidin układał “klocki” po swojemu, a Joe nie był tym “klockiem”. Trafił do drużyny ekstraklasowej za sprawą kontuzji. Chciałbym zaznaczyć, że nasze pierwsze zwycięstwo w EuroCupie nadeszło, gdy w tym samym meczu na parkiecie był Oskar Hlebowicki. Zdobył chyba 5 punktów, Joe bodajże 9. Drużyna wygrała w Ankarze, świetna sprawa!
P.J.: Gdyby to zależało tylko i wyłącznie od Aleksandra Leńczuka – Śląsk powinien w przyszłym sezonie wciąż grać w EuroCupie?
A.L.: Tak! Absolutnie powinniśmy robić wszystko, by dalej grać w EuroCupie.
P.J.: Przytoczył pan Oskara Hlebowickiego, ale od kibiców padło także pytanie o inne utalentowane postaci. Którzy pierwszoligowi zawodnicy mają realną szansę na dołączenie do pierwszego zespołu na stałe?
A.L.: Ja osobiście nie mogę się doczekać realnej roli dla Kuby Piśli. To szalenie inteligentny chłopak, z nieprawdopodobnym charakterem, ciałem i możliwościami motorycznymi. Aż by się chciało, by ten zawodnik został odpowiednio wykorzystany i wierzę, że w Śląsku tak właśnie będzie. Jest na najtrudniejszym terenie w Polsce. Teraz ja mam zadanie, by ci zawodnicy, którzy z rezerw trafiają do ekstraklasy, wprowadzili to “coś” – jakość, zaangażowanie, wolę walki – i przekonali do siebie trenerów pierwszego zespołu. Kuba Piśla to na pewno jedna z takich osób.
Kolejny kandydat i mój faworyt to Przemek Kociszewski. Osoba z tego samego miasta, co nas od razu połączyło i szybko złapaliśmy dobry kontakt. Widzę, jaką pracę wykonuje. Zaczyna wierzyć, że jest w stanie grać w koszykówkę na poziomie PLK! W tamtym roku miał problem z przebiciem się do składu, był niesforny. Mam wrażenie, że w tym roku zszedł na ziemię i zaczął regularną pracę od podstaw. Głęboko mu kibicuję. Liczę na jego charakter i waleczność, że na parkiecie będzie graczem, który nigdy się nie poddaje.
Jest również Karol Kankowski. Bardzo ciekawy zawodnik, ale też z ogromem pracy do wykonania. To jego debiutancki sezon w pierwszej lidze, jeszcze nie zawsze pomaga nam tak, jak by mógł, ale wszystko przed nim. Może być fajnym zadaniowcem w PLK. Chciałbym, żeby dla wszystkich koszykarzy właśnie to było pierwsze skojarzenie ze Śląskiem Wrocław – jeśli ktoś jest wychowankiem naszej organizacji, jeśli w stu procentach stawia na pracę i swój rozwój, to zawsze znajdzie pracę w koszykówce! To jak certyfikat jakości otwierający drzwi do zawodowego uprawiania tego sportu.
P.J.: Pogdybajmy. A gdyby takie oferty z ekstraklasy trafiły teraz do wspomnianych Piśli czy Kociszewskiego? Nawet nie transfer, a wypożyczenie. Czy Aleksander Leńczuk byłby “za”?
A.L.: Na pewno zdecydowanie bardziej gotowy jest Kuba Piśla. Ale taka decyzja to efekt wielu składowych – o jaki klub chodzi, u jakiego trenera miałby grać, czy byłaby pewność odpowiedniej pracy treningowej i dalszego rozwoju zawodnika. Kuba jest naszym prospektem i wiążemy z nim duże nadzieje, więc ewentualne wypożyczenie musiałoby być dobrze przemyślane. Co do Przemka – raczej nie jest jeszcze gotowy. Mógłby spaść z wysokiego konia. Potrzebuje jeszcze roku cierpliwości i żmudnej pracy nad własnymi umiejętnościami, z zaufaniem do klubu i trenerów. Wierzę, że będzie wtedy w zupełnie innych koszykarskich realiach i trafi do PLK jako w pełni „gotowy” koszykarz.
P.J.: Poruszę również kwestię obecnych wyników w pierwszej lidze. Jakie tak naprawdę są plany tej drużyny jeszcze na obecny sezon? Szczerze. Co z ewentualnym awansem? Słyszałem plotki o chęci przejęcia licencji.
A.L.: Kompletnie nie zaprzątamy sobie tym głowy – nasza drużyna w pierwszej lidze to projekt szkoleniowy i taki jest jego podstawowy cel. Z tego co wiem, nie było jeszcze sytuacji, żeby drużyna rezerw ekipy PLK wywalczyła mistrzostwo pierwszej ligi i prawo do gry w PLK. Taka sytuacja nie jest unormowana w regulaminie i pewnie byłoby to związane z odpowiednią decyzją zarządu PZKosz.
P.J.: A jak jest w przypadku drużyny ekstraklasowej? Jaki jest obecny cel tego zespołu?
A.L.: Realny cel na ten moment? Wszyscy wiemy, że mieliśmy – i wciąż mamy – swoje problemy, głównie z kontuzjami. Ale dla nas cel od początku rozgrywek jest cały czas ten sam – zagrać w finale!