
Występy męskiej kadry seniorów nie napawają optymizmem. Nie chodzi o pojedyncze mecze i wyniki, ale o przyszłość reprezentacji. Dokonując analizy, można zachodzić w głowę, ilu jest zawodników mogących zastąpić trzon naszej kadry (Mateusza Ponitkę, Michała Michalaka czy Michała Sokołowskiego)? Owszem, są pojedyncze, bardzo utalentowane jednostki, niemniej jednak naprawdę trudno jest wskazać kogoś, kto już byłby nawet w połowie na zbliżonym poziomie. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.
Nie mam zamiaru nikogo atakować, ale jako opinia publiczna mamy prawo wiedzieć, co dzieje się w strukturach i pytać, sugerować, martwić się – czy to w roli kibiców, czy tym bardziej działaczy. Pierwsze pytanie, jakie należałoby w tej sytuacji zadać: Czy prowadzone są jakieś badania, statystyki i analizy meczów oparte na danych w Polskim Związku Koszykówki? Czy jest ktoś, kto obserwuje i sprawdza, czy wszystko zmierza w odpowiednim kierunku i działa tak, jak należy, z korzyścią dla polskiej koszykówki? Mam na myśli wnikliwą analizę dokonaną przez kogoś, kto pracuje nad tym, by te dane przedstawiać w Związku i wszystkim innym osobom zaangażowanym w system koszykarski. W mojej ocenie, nie ma żadnej współpracy na linii PZKosz – trenerzy – wszyscy inni.
To właśnie już w tym miejscu wszystko powinno funkcjonować tak, jak jedna drużyna, jak na parkiecie. Żeby coś zmieniać i analizować, trzeba ciężko pracować. Nie oceniam, natomiast ciekawe jest, ile zarządcy polskiej koszykówki poświęcają dziennie czasu na spotkania i ważne rzeczy względem reform? Jeżeli prezesi chcieliby jakichś zmian, wydaje się, że zaangażowaliby analityków lub trenerów, którzy odpłatnie mogliby to wykonywać i pomóc w stworzeniu odpowiedniego systemu. Albo przychodzi jedna, najbardziej kompetentna osoba autorytarna i bierze w pełni odpowiedzialność za to i dokonuje zmian tak, jak uważa, albo należy organizować spotkania i na zasadzie demokracji wyznaczyć taką osobę, nie tylko za związkowymi drzwiami, ale licząc się z opinią ludzi, którzy na koszykówce zjedli zęby. Decyzja powinna być poparta sportową wiedzą z parkietu i doświadczeniem. Urzędnicy nie są w stanie sportowo stworzyć nic. Trudno mieć inne wrażenie, że nie brakuje obecnie doświadczenia sportowego, by móc mieć choćby pomysły i przede wszystkim wiedzieć, które z nich są właściwe. I stąd w moim przekonaniu tkwi niemoc tych osób, bowiem nie wiedzą po prostu, co robić. I dlatego nie robią nic.
Prezesem federacji rosyjskiej jest były zawodnik NBA, Andrei Kirienko. Litewskiej – światowa legenda koszykówki, Arvidas Sabonis. Hiszpańskiej – Jose Garbajosa, a serbskiej – Dejan Bodiroga. Wnioski? U nas wiedzy boiskowej i zawodniczej nie zauważamy, zatem czy nie powinno się poszukać doradców, którzy pomogą władzom stworzyć lepiej funkcjonujący system szkolenia młodzieży?
Kluczowe pytanie, na które odpowiedź chciałaby znać opinia publiczna. Kto i za co odpowiada w PZKosz odnośnie struktury szkolenia, ponosząc za to pełną odpowiedzialność? Nikt tego nie wie i nie widać żadnych działań. Gdzie są regulacje i reformy? W tym kierunku powinniśmy stworzyć dialog, który pozwoli je tworzyć. Należałoby rozmawiać o koszykówce i o rozwiązaniach, które mają miejsce w innych koszykarskich systemach, jak chociażby w Serbii, Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii, Francji, Słowenii i na Litwie. Tak, by dokonać wnikliwej analizy, która pomoże naszemu Związkowi. Dlaczego jeszcze nie zorganizowano otwartego spotkania z trenerami, na którym wszyscy kulturalnie mogliby porozmawiać i wymienić się poglądami?
Aby usprawnić szkolenie w Polsce, istotną rzeczą jest stworzenie w każdej kategorii wiekowej (15-19 lat) lig centralnych makroregionalnych, z podziałem na amatorów, poziom średni i wysoki, z awansami i spadkami. Można wykorzystać kolej publiczną w ramach współpracy, by nawet w małym stopniu zmniejszyć wydatki związane z transportem, aby pomóc klubom. Byłaby to świetna reforma i rozwiązanie, jeżeli udałoby się to wcielić w życie.
Dochodzę do wniosku, że młodzieży brakuje najbardziej w tym momencie… wszystkiego. Ogrania też. Nie mówię o ograniu na poziomie 120. meczów, jak w USA, bo tam jest zupełnie inny system. Są momenty w roku szkolnym i sezonie, kiedy trenuje się bardziej intesywnie, albo w ogóle się nie trenuje. Gdy ma się okres roztrenowania, ma się czas na trening siłowy, indywidualny, z dostępem do hal. U nas przez 10 miesięcy trenujemy głównie w dużych grupach i przede wszystkim nie szkolimy, a trenujemy. Powiedziało mi to wielu mądrych i bardziej doświadczonych trenerów. Szkolenie, a trenowanie to dwie różne rzeczy. Żeby szkolić, trzeba analizować i tłumaczyć, po co to robimy, dlaczego i jakie są rozwiązania.
W federacji ukraińskiej jeszcze przed wojną było tak, że jeżdżono i rozgrywano dwie kolejki (na przykład sobota – niedziela) na wyjeździe. Liga jest mniejsza, bowiem wcale nie musi być dużo zespołów. Ważne, by było nawet 8-10, jak w U-20 w Serbii, choć jak na Serbię to trochę mało. Jest liga U-20, ale oni jej nie uwzględniają, ponieważ jest dla graczy, którzy zazwyczaj w tym wieku kończą z koszykówką i nie traktują jej poważne. Liga U-18 dzieli się na pierwszą i drugą ligę, gdzie najlepsi grają z najlepszymi, a nie najlepsi z najsłabszymi. I to też jakaś myśl.
Pozostaje jeszcze kolejny temat do poruszenia, jakże ważnych ekwiwalentów i rozwiązań finansowych, które mogłyby pomóc klubom lepiej funkcjonować. Nie może być tak, że dziecko dwunastoletnie jest produktem. To tak nie działa i nie powinno tak wyglądać. W mojej opinii powinniśmy uwolnić się od tych ekwiwalentów – które i tak są małe – wszystkich i metodą litewską robić książeczki zawodników i wprowadzić finansowanie z pierwszych profesjonalnych kontraktów graczy, jeżeli osiagną profesjonalizm. Wówczas każdy klub i trener otrzymają wynagrodzenie za włożoną pracę. Po drugie, sprawia to, że chcemy ze sobą współpracować, a nie podbierać sobie zawodników i rywalizować jeszcze na tej płaszczyźnie.
Jeżeli mam gorszy rocznik i mam świadomość, jak ważne jest to, by nie było wyróżniających się graczy, tylko było ich sześciu mogących rywalizować z kolejnymi sześcioma, którzy także się wyróżniają, to im więcej takich zespołów powstanie, to przyniesie to większą korzyść, bo będą się same od siebie uczyć i rozwijać. Ligi na wzór CLJ są bardzo potrzebne i ważne, ale muszą jednocześnie funkcjonować na określonych zasadach, które mówią choćby o tym, że nie można grać więcej strefą, że trzeba zachować odpowiednią intensywność i nacisk na piłkę. Muszą być zasady, nawet pomiędzy trenerami, by po prostu ich względem siebie nie łamać i nie grać tylko po to, by wygrywać, ale żeby przede wszystkim szkolić.
Niestety, system punktacji i finansowania jest bardzo złą rzeczą i nie idzie z duchem sportu. Samo wygrywanie nie świadczy o szkoleniu, a medale, które zdobywamy, niekoniecznie weryfikują rozwój graczy i przygotowanie ich do profesjonalnej koszykówki. To ważny aspekt tego wszystkiego. Wygrywać można za wszelką cenę. Ale żeby szkolić młodzież trzeba nauczyć ich wszystkich możliwych aspektów koszykarskich, żeby odpowiednio przygotować ich na poziom profesjonalnym. Natomiast aby być profesjonalistą, zawodnik potrzebuje posiadać określone umiejętności w sprecyzowanych kategoriach wiekowych. To da się zrobić, ustalając i analizując, czy idziemy z normą w konkretnym województwie, czy nie. Żeby to zrobić, trzeba chcieć, trzeba mieć pomysł i ludzi, którzy się tym zajmą. Pomysł już jest i może być ich więcej, jeżeli się wszyscy spotkamy i porozmawiamy na temat rozwiązań. Jeżeli tylko by chciano wysłuchać, jakie są potrzeby trenerów, sędziów i całego systemu, który wspólnie razem tworzymy. A następnie, by ustalić, kto i w jaki sposób ma konswekwentnie realizować omówione i ustalone punkty, które dla różnych stron są istotne lub krytyczne do funkcjonowania.
Owszem, są pojedyncze, bardzo utalentowane jednostki, ale już w wieku 16-18 lat są nieodpowiednio prowadzeni, dlatego, że nie są przygotowani na odpowiedni poziom. Najlepszym przykładem tego, jak powinno to wyglądać jest dwóch graczy: Bartosz Łazarski w Anwilu Włocławek i Kuba Galewski w WKK Wrocław. To książkowe wręcz szkolenie, gdzie szkolimy młodego zawodnika, by był gotowy grać na najwyższym poziomie. Aczkolwiek takich graczy powinno być kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu. To oni powinni być przygotowani, by później przejąć pałeczkę w kadrze i żeby była jakaś tranzycja, jakieś przejście. Zazwyczaj, federacje (na przykład tak jak litewska) mają określony plan. Widząc, że mają gwiazdę czy legendę, która będzie odchodzić, przewidują to już dziesięć lat wcześniej zanim skończy karierę reprezentacyjną i przewidują, kto może być jej zastępcą. A u nas? Chyba nikt tego i niczego nie przewiduje.
Aleksander Mrozik