PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Temat „Świętej Wojny” był przed tym meczem mocno podgrzewany i efekt tego można było zauważyć w nastawieniu zawodników Anwilu do tego spotkania. Włocławianie wyszli na parkiet skoncentrowani, grali agresywnie w obronie i zaciekle atakowali kosz, czyli strefę, w której Śląsk broni bardzo słabo.
Wrocławianie z czasem jednak byli w stanie skutecznie odpowiedzieć i mimo że nie było tego dnia w składzie kontuzjowanego DeVoe Josepha, to trzymali się w grze dzięki trójkom. Po 10 minutach Anwil prowadził 23:20.
W drugiej kwarcie wciąż w obronie Anwilu było sporo miejsca na obwodzie, a dodatkowo przyklejony do Tony’ego Wrotena Jakub Musiał skutecznie utrudniał grę Amerykaninowi i za chwilę Śląsk prowadził +3. Wrocławianie utrzymali przewagę do przerwy i prowadzili po 20 minutach 44:42.
Anwil, który w pierwszej połowie trafił zaledwie 1 rzut z 11 za 3 punkty, w 3 kwarcie trafił pierwsze 3 próby i odzyskał prowadzenie. Przełamanie w trafieniach z dystansu jednak spowodowało rozluźnienie w obronie i Śląsk napędzając kontry szybciutko wrócił do gry.
Skuteczność włocławian jednak wciąż rosła, czego efektem było prowadzenie po 30 minutach 78:74 (mądra gra Rolandsa Freimanisa). Także od trójek rozpoczął Anwil 4 kwartę i przewaga momentalnie zrobiła się dwucyfrowa.
Z każdą minutą rozpędzał się także Tony Wroten, którego delikatnie udało się rywalom sprowokować. Ten jednak odpowiedział skuteczną (i też efektowną grą) i Anwil bezpiecznie prowadził do końca.
Śląsk prowadzony przez Kamila Łączyńskiego (14 punktów i 7 asyst) jeszcze podgryzał, jednak tym razem Anwil nie dał się dogonić. Włocławianie ostatecznie wygrali 96:85.
Pełne statystyki znajdziesz TUTAJ.
GS