Anwil koszykarską Ligę Mistrzów skończył z bilansem 4-10, co jest małym rozczarowaniem. Włocławianom brakło w niektórych meczach niewiele – trochę szczęścia, trochę fizyczności, ale też trochę umiejętności. Podsumowujemy ich powrót do gry w europejskich pucharach.

W takich butach w NBA błyszczy Kyrie Irving >>
Meczem przeciwko Le Mans, przegranym 88:79, Anwil zakończył swój udział w Basketball Champions League. Z bilansem 4 zwycięstw i 10 porażek włocławianie zajęli 7., przedostatnie miejsce w grupie.
Zabrakło niewiele, ale zabrakło
Włocławianie pomimo aż 10 porażek w 14 meczach, w małych punktach mają tylko -61. Anwil w wielu spotkaniach trzymał się rywali do końca, nie był tłem, a równorzędnym przeciwnikiem, jednak na końcu, większość meczów kończyła się porażkami.
Trzy dogrywki, do każdej doprowadzali przeciwnicy i w każdej to rywale wygrywali. Włocławianie byli blisko zwycięstw we włoskim Avellino, francuskim Le Mans, czy we własnej hali z Banvitem.
Za każdym razem czegoś Anwilowi brakowało, żeby wygrać. Doświadczenia, spokoju, umiejętności, a czasem po prostu szczęścia. Bilans 7-7 prawdopodobnie dawałby awans, 4-10 daje słabe 7. miejsce.
W grupie A, w której rywalizował zespół Igora Milicicia, tak naprawdę tylko UCAM Murcia pokazała, że była poza zasięgiem Anwilu, może jeszcze Niżny Nowogród, któremu włocławianie nie potrafili się fizycznie przeciwstawić. Reszta drużyn była jak najbardziej do pokonania, nawet mimo różnic w budżetach i w teorii gorszego składu.
Minusy
Występy koszykarzy Anwilu obnażyły kilka wad w składzie, jak i u poszczególnych graczy. W większości spotkań można było zauważyć znaczną przewagę fizyczną rywali nad włocławianami. W PLK to oni górują na innymi w tym względzie, w BCL byli od przeciwników niżsi, mniej skoczni, słabsi fizycznie.
Przejawiało się do głównie w walce podkoszowej, gdzie Anwil miał często problemy ze zbiórkami. Brak centymetrów Josipa Sobina bywał kłopotliwy w starciu z atletyzmem rywali, typu np. DJ Sheltona z Banvitu, Patrica Younga z Avellino.
Anwilowi w końcówkach brakowało także pewnej opcji w ataku. Ten skład nie miał jednego stałego lidera, do którego wędrowałaby piłka w ostatnich sekundach. Teraz zapewne takim zawodnikiem będzie Ivan Almeida. Wcześniej końcowe akcje przeprowadzali Aaron Broussard, Michał Michalak, czy Chase Simon, którzy aż tak dużych możliwości w grze 1 na 1 nie mają.
Plusy
Mimo bilansu i porażek, w niektórych meczach Anwil grał naprawdę dobrze. Przykładem może być domowe spotkanie z Banvitem, gdzie włocławianie rozegrali jedną z najlepszych połów w całej edycji.
Styl gry mógł się podobać, innowacyjne rozwiązania Milicica przynosiły skutek, choć nie ten w postaci zwycięstw. Anwil, szczególnie w pierwszej rundzie, potrafił rywali zaskakiwać swoją obroną i niekonwencjonalnymi pomysłami.
Nie ma także wątpliwości, że doświadczenie nabyte podczas gry w pucharach powinno zaprocentować w lidze. Anwil poznał także swoją wartość na tle europejskich marek i trzeba przyznać, że nie ma czego się wstydzić.
Indywidualnie też niektórzy zawodniczy zyskali. Kamil Łączyński został najlepszym podającym fazy grupowej, udane spotkania zaliczali Michał Michalak i Chase Simon. Nieraz klasę pokazywał także Walerij Lichodiej, który ma w tym sezonie sporego pecha, jeśli chodzi o kontuzje.
Jednak rozczarowanie
Pozytywy dostrzec należy, ale najważniejsze jest to, co po stronie zwycięstw, a tam zaledwie 4. Patrząc na poszczególne mecze Anwilu jest to jednak rozczarowanie. Powiedzmy sobie jasno, włocławianie mieli duże szanse na awans, a prowadzenia w wielu meczach nie udało się dowieźć do końca nie tylko przez ogromne szczęście rywali, ale też przez błędy Anwilu.
Skoro zespół Le Mans, który Anwil we własnej hali ograł, a przed chwilą był bliski tego powtórzenia na parkiecie rywala, awansował do kolejnej fazy, można powiedzieć, że awans był na wyciągnięcie ręki. Ta jednak okazała się za krótka i włocławianie kończą swoją przygodę z grą w pucharach, do których wrócili po 8 latach.
Jeśli chodzi o przewidywania po losowaniu, zakładałem 4-5 zwycięstw, co sprawia, że bardzo zawiedziony być nie powinienem. Ale kiedy okazało się, że zespół Igora Milicicia nie daje dojść do głosy Ventspils, że prawie wygrywa w Avellino, pokonuje uczestnika zeszłorocznego Final Four na jego parkiecie, stało się jasne, że można się pokusić o wyjście z tej grupy. Może naiwnie, może byłby to wynik ponad stan, ale było to po prostu możliwe.
Grzegorz Szybieniecki, @gszyb
W takich butach w NBA błyszczy Kyrie Irving >>