Znamy już decyzje najważniejszych tegorocznych wolnych agentów. Dlatego też przyjrzyjmy się kilku zespołom, które po dokonanych roszadach wydały mi się z jakichś przyczyn ciekawe. W pierwszej, na pewno nie ostatniej, części Sacramento Kings, Chicago Bulls, Portland Trail Blazers oraz Philadelphia 76ers.

DOŁĄCZ DO GRY I ODBIERZ DARMOWY ZAKŁAD 50 ZŁOTYCH! >>
Głębia składu Kings
Wprawdzie próżno szukać wielkich nazwisk wśród wzmocnień Kings, to Vlade Divac zdołał – trochę przepłacając – uzupełnić braki zespołu na poszczególnych pozycjach. Drużyna ze stolicy Kalifornii przedłużyła kontrakt z Harrisonem Barnesem, dodała trzech przeciętnych do solidnych graczy na ławkę rezerwowych (Trevor Ariza, Cory Joseph oraz Richaun Holmes) i przede wszystkim pozyskała podstawowego centra.
Dewayne Dedmon dzięki umiejętności rozciągnięcia gry powinien nieźle współpracować w duecie z Marvinem Bagleyem i może funkcjonować w podobnej roli do tej z Atlanty, gdzie po zasłonach dla kozłującego jeden z wysokich rozbiegał się na dystans, a drugi ścinał do kosza.
Luke Walton będzie dysponował w Sacramento naprawdę szerokim składem, w którym zależnie od zdania na temat poszczególnych jednostek można znaleźć od dziewięciu do nawet dwunastu graczy nadających się do rotacji zespołu NBA. Niemniej nie powinno stanowić wątpliwości, że Kings to klub wciąż oparty na talencie De’Aarona Foxa, Buddy’ego Hielda i w dalszym stopniu Bagleya – tyle że na papierze bardziej kompletny, z większym marginesem na błąd.
Idealny scenariusz zakłada, że dokonane wzmocnienia wraz z dalszym rozwojem młodych zawodników pomogą stworzyć drużynę na wzór Clippers z poprzedniego sezonu, których jednym z największych atutów była liczebność składu. Kształt końcowej ósemki na zachodzie pokaże, czy dla potencjalnie kilku dodatkowych zwycięstw warto było stawiać w pierwszej kolejności na ilość.
Mądre ruchy w Chicago
Duet Gar Forman & John Paxson wykonał… dobrą pracę podczas tego off-season, aby do Chicago sprowadzić wartościowych i powiedziałbym neutralnych zawodników. Thaddeus Young, Tomas Satoransky i Luke Kornet to trójka mało inwazyjnych graczy, która powinna być w stanie nie przeszkadzać najważniejszym ogniwom Bulls, jednocześnie wzmacniając ich najważniejsze cechy.
Young, jako defensywny specjalista i jeden z dwóch najlepszych obrońców w poprzednim sezonie w Indianie, będzie nadrabiał braki młodych zawodników po bronionej stronie parkietu, dodając uniwersalność oraz konieczne IQ.
Satoransky nie potrzebuje piłki, by być przydatnym, dzięki czemu ma sens obok dominującego kozłującego, jakim jest Zach LaVine. Czech stanowi zagrożenie z dystansu, może w razie potrzeby dostać się do kosza i grać na dwóch – w pierwszych dwóch latach kariery w NBA nawet trzech – pozycjach, co także ułatwi wejście do NBA Coby’emu White’owi.
Ponadto, podpisany na dłużej, Ryan Arcidiacono będzie funkcjonował w bardziej rozsądnej, mniejszej niż dotychczas, roli. Pozostaje Kornet, który z ławki, na około 15 minut na mecz, dorzuci trójkę i otworzy miejsce do atakowania dla agresywniejszych z piłką zawodników.
W żadnym wypadku nie są to ruchy, po których należy spodziewać się przesadnych fajerwerków. Niemniej dołączenie solidnych graczy, w tym weterana, sprawi, że gra dla najmłodszych zawodników okaże się łatwiejsza. Czasem to wystarczy, aby ci mogli rozwinąć skrzydła.
„Rozciągnięci” Blazers
Z Portland jednego lata odeszło sześciu z dziesięciu zawodników, którzy w poprzednim sezonie rozegrali dla Blazers najwięcej minut. Do Bostonu trafił ponadto Enes Kanter, który w play-offach spisał się nadspodziewanie dobrze. Zatem w miejsce Al-Farouqa Aminu, Moe Harklessa, Evana Turnera, Setha Curry’ego, Jake’a Laymana i Meyersa Leonarda przybyli Kent Bazemore, Hassan Whiteside, Mario Hezonja, Anthony Tolliver oraz wybrany w drafcie Nassir Little. Udało się także utrzymać Rodneya Hooda. Nie chcę podpaść kibicom Blazers, ale część ruchów – głównie przez pryzmat ubytków – niespecjalnie do mnie przemawia.
Blazers zamienili swoich dwóch z trzech najlepszych obrońców (na domiar złego ten trzeci, Jusuf Nurkić, jest kontuzjowany) i bardzo dobrego strzelca za 3 na graczy, którzy swoją obecnością za często mają kłopot ze zrobieniem różnicy, przez co lepiej sprawdzają się w dalszych rolach. Jak niedoskonali byliby Aminu, Harkless i Curry, drużyna z Portland utraciła zawodników, którzy w hierarchii drużyny zajmowali miejsca w przedziale 4-7 i wstawiła za nich zadaniowców, będących graczami z rozstrzału 5-12 oraz kapryśnego wysokiego.
Grę Bazemore’a lubię, aczkolwiek moje wyobrażenie na jego temat a rzeczywistość – szczególnie w ostatnim sezonie – nie za bardzo idą ze sobą w parze. Tolliver może być przydatny jako plus minus 8. opcja zespołu. Hezonja na niskim kontrakcie jest wart sprawdzenia. Little to szansa na potencjalny przechwyt tego draftu i okazja na zyskanie potrzebnego atletyzmu.
Obawiam się tylko, że może od tych zawodników wymagać się nieco za dużo, bo zwyczajnie ktoś będzie musiał uzupełnić powstałe braki. Ponadto ryzykowne dodanie Whiteside’a, który do stawiania zasłon nie jest zbyt skory, za to bloki gania chętniej niż mój piesek gołębie, może zaburzyć płynność gry i wypchnąć Zacha Collinsa na czwórkę, co nie byłoby w pełni idealnym rozwiązaniem.
Z tyłu głowy trzeba mieć jednak na uwadze, że Damian Lillard i C.J. McCollum gwarantują pokaźny bufor bezpieczeństwa, przekładający się na określoną liczbę zwycięstw. Niemniej wiele wskazuje, że powodzenie Blazers jeszcze bardziej ma zależeć od dwójki liderów drużyny ze stanu Oregon, a głębia może być atutem trudnym do odwzorowania również w kolejnym sezonie.
Toporna ofensywa 76ers?
Mimo więcej niż niezłej rekompensaty wobec odejścia Jimmy’ego Butlera – sprowadzenie Josha Richardsona oraz otworzenie miejsca na podpisanie Ala Horforda – dopasowanie pierwszej piątki Sixers w ataku nie wygląda klarownie.
W mniejszym stopniu jest to konsekwencja oparcia budowy drużyny jednocześnie na Benie Simmonsie i Joelu Embiidzie, a w większym preferencja Australijczyka gry na jedynce – pozycji, na której z reguły występuje zawodnik grożący rzutem po koźle. To, wraz z szeregiem akcji po zasłonach bazujących na ruchu J.J.-a Redicka, podstawowe przeszkody, z którymi Brett Brown będzie musiał sobie jakoś poradzić.
Sixers w poprzednim sezonie uplasowali się na przedostatniej pozycji w rzutach za 3 po koźle. Wstawienie jeden do jednego Butlera za Richardsona wiele pod tym względem nie zmienia, przynajmniej w części zasadniczej rozgrywek – obaj zawodnicy trafiali podobną liczbę takich prób na zbliżonej, kiepskiej, skuteczności. Wbrew pozorom na półdystansie obu graczy także nie dzieli specjalna różnica, choć z mid-range Butler i Richardson są już pokaźniejszym zagrożeniem.
Tutaj jednak dochodzi absencja Redicka, który może nie był stałym niebezpieczeństwem z dystansu po koźle, ale… cóż, statystycznie okazał się największym. Do tego nowy strzelec Pelicans w minionych rozgrywkach liderował na bardzo dobrej efektywności w akcjach po koszyczku.
Richardson wprawdzie skończył na 5. miejscu w liczbie takich posiadań, lecz i tak uzbierał ich ponad dwa razy mniej niż Redick. Z drugiej strony tworzy to już jakąś bazę. Dodatkowo większa odpowiedzialność spadnie na Tobiasa Harrisa, a piłka powinna też jeszcze częściej przechodzić przez Embiida. Pytanie, czy to wystarczy.
Optymalnym, acz na ten moment nierealnym, wyjściem byłoby przesunięcie Simmonsa na czwórkę (w idealnym świecie na piątkę) i sprowadzenie gracza w stylu Kemby Walkera, który rozwiązałby znaczną część problemów Sixers w ofensywie. Dopóki w Filadelfii te kłopoty z kreacją na koźle nie zostaną ograniczone, dopóty ten atak będzie wymagał znacznego nakładu pracy.
Łukasz Woźny, @l_wozny, Blog Autora na Facebooku znajdziesz TUTAJ >>