REDAKCJA

Bartosz Diduszko: Najważniejsze są marzenia

Bartosz Diduszko: Najważniejsze są marzenia

– Himalaizm to głównie walka z samym sobą o kolejny krok, gdy jest już ciężko. Można to porównywać nie tylko do koszykówki, ale do każdego sportu – mówi Bartosz Diduszko, zawodnik Polskiego Cukru Toruń.

Bartosz Diduszko / fot. A. Romański, plk.pl

Nike Hyperdunk X – w takich butach grają najlepsi! >>

Piotr Alabrudziński: Czym dla pana jako koszykarza jest pasja, jakie ma znaczenie?

Bartosz Diduszko: Wyznacznikiem pasji jest dla mnie to, czy człowiek robi coś, co lubi, co sprawia mu przyjemność, w czym może się zatracić, a jednocześnie nie traktuje tego jako czas stracony. Generalnie czerpie z tego radość, lubi lub kocha to, czym się zajmuje, a czas mija mu wtedy bardzo szybko. Tak to rozumiem.

Pytam dlatego, że ktoś patrząc z boku może pomyśleć, że jeśli na co dzień człowiek zajmuje się koszykówką, a to dla innych pasja, odskocznia, to po co mu jeszcze coś innego?

Nie ma się co ograniczać. Człowiek ma szerokie horyzonty i jest tak dużo rzeczy, które mogą się podobać, być pasją. Jedni lubią sport, inni czytają książki, jeszcze inni kochają góry. Każdy może w innym miejscu odnaleźć swoje hobby.

Dla mnie koszykówka zdecydowanie jest moją pasją, miłością, bo gram w nią już wiele lat. Grając gdzieś po drodze trafiłem na góry, na himalaizm i w tym również się zatraciłem. Gdy szukam materiałów na ten temat, oglądam filmy, czytam książki, ten czas mija mi bardzo szybko. Podnoszę głowę, patrzę, a już kilka godzin zleciało. To są rejony, w które po prostu uciekam i w taki sposób zajmuję sobie wolny czas.

Skąd w ogóle wziął się himalaizm w pana życiu?

Wszystko zaczęło się w 2013 roku, dokładnie wtedy, gdy miała miejsce tragedia z polskimi himalaistami na Broad Peak. Oczywiście wcześniej już znałem trochę temat, słyszałem choćby o Jerzym Kukuczce, ale nigdy wcześniej mnie to tak bardzo nie zainteresowało. Od tamtego momentu zacząłem się w to zagłębiać, czytać. Trafiłem na materiały, filmy na YouTube, wśród których była cała seria przedstawiająca polski himalaizm i naszych wybitnych himalaistów: Jerzego Kukuczkę, Wojciecha Kurtykę, Wandę Rutkiewicz.

Tak mnie to wciągnęło, że chciałem więcej i więcej. To był początek i teraz faktycznie staram się być na bieżąco z informacjami, z tym co się dzieje, jakie wyprawy są organizowane, jakie szczyty będą zdobywane. Mocno śledziłem choćby naszą ostatnią zimową wyprawę na K2, gdzie była też próba zdobycia Nanga Parbat.

Śledzenie informacji, zainteresowanie – a jeśli chodzi o osobisty kontakt z górami, czy to się łączy?

Jeszcze nie, ale będzie. Teraz trudniej znaleźć wolny czas, żeby pojechać w góry. Oczywiście byłem kilka razy w polskich górach, Tatrach, aczkolwiek moim i żony marzeniem jest wybrać się w Himalaje, nie w te wysokie partie, to kompletna abstrakcja, ale na taki trekking, pochodzić sobie na wysokości 3500, 4000 m, pooglądać, pozwiedzać. Dużo jest organizowanych takich trekkingów m.in. pod Annapurnę, gdzie można nawet dojść do obozu tzw. Base Campu i pobyć tam chwilę, poczuć całą atmosferę.

Dużo osób interesuje się, czy lubi góry. Pana zdaniem takie zamiłowanie i himalaizm to jedna rzeczywistość, czy raczej dwa osobne światy?

Chciałoby się powiedzieć, że jedna, bo wszystko łączą góry, ale jednak trzeba je oddzielić. Himalaizm to ekstremalna forma wypraw górskich, nie każdy w swoim życiu będzie w takich górach. To bardzo wykańczające i eksploatujące człowieka wyprawy.

Można jednak znaleźć wspólny punkt, to czego człowiek szuka w górach. Wydaje mi się, że można to znaleźć i w górach wysokich – Himalajach, i w tych niższych – poczuć namiastkę wolności i ciszy. Gdy człowiek jest sam ze sobą, może pewne sprawy przemyśleć w spokoju. Jest tylko on, natura i góry.

W takich butach w NBA błyszczy Kyrie Irving >> 

Najważniejsze w himalaizmie jest przygotowanie kondycyjne, logistyka, czy marzenia, wizja? Co pan by postawił na pierwszym miejscu?

Marzenia. Generalnie dla nas zwykłych ludzi, góry wysokie to taka abstrakcja. Oglądamy tylko filmy w telewizji czy internecie, a można powiedzieć, że te miejsca są dostępne tylko dla niewielu ludzi na świecie. Wydaje mi się, że to sprawia, że to jest tak wyjątkowe. Osobiście traktuję to jako marzenie, żeby pojechać w Himalaje i poczuć choćby w małej części to, co czują ci himalaiści, którzy wyruszają w te góry, nie mówiąc już nawet o zdobyciu szczytu.

Skoro śledzi pan informacje o wyprawach, to nie mogły umknąć uwadze negatywne głosy na temat tego, że generują one koszty. Z jednej strony mamy marzenie, ale z drugiej czy to nie jest tak, że himalaizm stał się elementem biznesu, albo nawet showbiznesu, medialnego szumu?

My, Polacy, generalnie mamy taką mentalność, że jak coś się dzieje w Polsce na dużą skalę, to wszyscy są ekspertami. Jak w tych górach nie było żadnej tragedii, szczyty były zdobywane, to generalnie mało osób o tym wiedziało, nie mówiło się wiele na ten temat. Jak tylko zaczęły się dziać jakieś rzeczy na Broad Peak, czy Nanga Parbat, to nawet wchodząc na Twittera zobaczyłem, że każdy stara się być ekspertem w tematyce gór.

Nie twierdzę, że ja jestem ekspertem, ale staram się nigdy nie oceniać ludzi, którzy chodzą w te góry, bo nie wiem, co nimi kieruje. My jesteśmy tutaj, oni są tam i nie mamy prawa ich oceniać – taka jest moja opinia. Tak jak pan powiedział, to staje się częścią medialnego szumu, wszyscy o tym mówią. Teraz nawet te wyprawy mają coraz więcej sponsorów i być może to jest tak, że większe zainteresowanie przekłada się na większe środki finansowe od sponsorów, a to też jest potrzebne. Nie chcę oceniać. Każdy ma swoją pasję i realizuje swoje marzenia.

Kiedyś pewien bardzo znany himalaista zapytany, czemu wchodzi na te góry, odpowiedział po prostu: “bo są”. To jest pytanie i odpowiedź, którą można rozumieć dwojako. Jedna osoba powie: głupia odpowiedź. Z drugiej strony ktoś pomyśli: a czemu nie? Ja staram się czerpać z tego czystą pasję i to zainteresowanie przekuwać w radość, podziw. Tak to się u mnie wszystko zamyka i łączy w całość, w marzenie o wysokich górach.




Rozmawiając o tej pasji musi się pan też mierzyć z pytaniem o egoizm himalaistów. Ktoś zostawia codzienne życie, rodzinę, dzieci i wyrusza zdobyć szczyt…

Tutaj pan idealnie trafił. Na początku tego mojego zainteresowania często rozmawiałem z żoną i ona mówiła: zobacz, przecież to są zwykli egoiści. Mają rodziny, żony, dzieci i zostawiają to wszystko, aby pojechać na koniec świata i narażać siebie. Dlaczego? Dla swojej idei? Odbyliśmy na ten temat wiele długich rozmów. Jakby się tak bliżej przyjrzeć ludziom, to w większości ludzie są egoistami, bo osiąganie własnych celów, marzeń, wiąże się z egoizmem.

Każdy człowiek dąży do realizacji swoich marzeń: jeden chce wejść na Śnieżkę, inny zdobyć Mount Everest. Zgodzę się z tym, że generalnie himalaistę cechuje egoizm, ale człowiek z natury taki właśnie jest.

Kiedyś powiedział pan, że wolny człowiek to również egoista.

Nie wiem, czy pan się z tym zgodzi: czy człowiek nie jest z natury egoistą?

Zgodzę się z tym, jak najbardziej. Chociaż trzeba też rozgraniczyć, że część tego egoizmu jest zdrowa i potrzebna, bo nie da się żyć tylko dla innych. Żeby zadbać o kogoś muszę też wiedzieć, co jest dobrem dla mnie.

Dokładnie.

A tak na pograniczu tego egoizmu, jak pan jako przedstawiciel sportu drużynowego podchodzi do indywidualizmu himalaistów, trudnych decyzji, które muszą podejmować? Czy można patrzeć na himalaizm przez pryzmat indywidualizmu?

No właśnie, nie do końca, bo tam zawsze są całe ekipy i to one zdobywają górę najczęściej etapami. To jest praca wielu ludzi. OK, mówi się o tych, którzy zdobyli szczyt, ale można to porównać do koszykówki. Drużyna wygrywa mistrzostwo, a jeden zawodnik zostaje wybrany MVP. Na sukces pracowali wszyscy, jedna osoba zostaje dodatkowo wyróżniona, zdobywa nagrodę indywidualną, ale na pewno wie, że to jest wysiłek całej drużyny, trenerów, itd.

Oczywiście to porównanie z koszykówką nie jest doskonałe, szczególnie w kontekście podejmowanych decyzji. Jeśli ktoś podejmie złą decyzję w górach, to może to być katastrofalne w skutkach zarówno dla tej osoby, jak i innych, którzy są w trakcie wyprawy.

Powiedział pan, że chciałby posmakować wyższych gór. Co z przygotowaniem? Czy treningi koszykarskie byłyby pomocne?

Nie jestem tutaj ekspertem, trzeba by spytać Dominika Narojczyka, aczkolwiek trening koszykarski a przygotowanie fizyczne do takiej wyprawy może się różnić. Kiedyś byłem w pewnej siłowni i widziałem człowieka ubranego w puchową kurtkę, górskie buty, z plecakiem, podejrzewam, wypełnionym czymś ciężkim, który wykonywał trening, w ramach treningu szedł po bieżni w stałym tempie z tym całym ekwipunkiem, a następnie chodził na maszynie imitującej chód po schodach. Wydaje mi się, że to miało imitować warunki panujące na wyprawie górskiej.

Pamiętam na początku roku jeden z dziennikarzy przygotowywał się do dołączenia do takiej wyprawy i opisywał jak w domu miał specjalny namiot, w którym spał.

Wiem, o kim pan mówi.

Czy chciałby pan kiedyś spróbować czegoś takiego?

Jasne, jeżeli byłaby taka możliwość, ktoś dałby mi taką szansę, czemu nie. Jestem bardzo ciekaw, jak wygląda w praktyce proces aklimatyzacji i przygotowania czy to w kraju przed wylotem, czy tam w górach wysokich. To musi być ciekawe. Nie ukrywam, że jakbym miał taką szansę, to bym z niej skorzystał.

Może zabrzmi trochę filozoficznie, ale: góry to wolność, czy ucieczka?

Myślę, że to pierwsze. Dla mnie góry to wolność, kontakt z naturą i samym sobą. Pewnie poniekąd ucieczka, ale głównie traktuję je jako wolność.

Trudniej zdobyć szczyt, czy z niego zejść?

Wydaje mi się, że zejście ze szczytu – jeżeli mówimy o aspekcie fizycznym – jest trudniejsze. Jak człowiek zdobywa szczyt, to jeszcze te jego siły witalne i przygotowanie jest bardzo dobre, skupia się na swoim celu. Często bywało tak, że osoby po zdobyciu szczytu nagle traciły siły i nie były w stanie już zejść, źle rozłożyły siły. Są pewne reguły, których trzeba przestrzegać, zdobywając szczyt – oczywiście mogę mówić tyle, co przeczytałem z książek czy Internetu. Powinno się go zdobywać gdy jest słońce, a nie w nocy, bo potem już jest ciężko z zejściem.

Bodajże pan Wielicki powiedział też, że najtrudniejsze jest zejście ze szczytu, bo człowiek jest już zmęczony, cel jest już osiągnięty przez co ma mniejszą koncentrację. Nawet gdy była ta wyprawa na Broad Peak, której był kierownikiem, i była już informacja, że szczyt został zdobyty wszyscy w Polsce cieszyli się z tego faktu, że Polacy zapisali się w historii, bo to było pierwsze zimowe wejście na ten szczyt, a potem zaczęły się problemy i nastąpiła tragedia, on przestrzegał, żeby nie cieszyć się przedwcześnie, bo nic po tym że szczyt jest zdobyty, jeśli potem zdarzy się tragedia. O sukcesie wyprawy można mówić dopiero, gdy wszyscy zejdą do pierwszego obozu.

Jeśli chce pan kogoś zarazić pasją do himalaizmu, to co pan poleca, jakie książki, czy filmy?

Wszystkim bardzo mocno polecam, co może potwierdzić Michał Fałkowski, którego zaraziłem tą pasją i często wymieniamy informacje, jedną książkę. Autobiografię Jerzego Kukuczki “Mój pionowy świat”. Gwarantuję, że każdy, kto przeczyta tę książkę, zakocha się w himalaizmie i zacznie chłonąć i szukać informacji na jego temat. Ja tak właśnie miałem. Oprócz wszystkich materiałów w Internecie, dostałem właśnie tę książkę od żony i to dało mi takiego kopa, że potem chciałem już tylko więcej i więcej. Naprawdę polecam.

Generalnie wszyscy wiemy, jak się skończyła historia z Jerzym Kukuczką, tragicznie, aczkolwiek ta książka buduje napięcie cały czas – nie będę zdradzał szczegółów – i osoba, która czyta tę książkę chce jak najszybciej przejść do kolejnego rozdziału i chłonąć to, co w niej jest.

Czy jest coś, co z tej pasji bierze pan do swojej codzienności?

Aż tak dokładnie nie rozkładałem tego na czynniki pierwsze. Himalaizm to głównie walka z samym sobą o kolejny krok, gdy jest już ciężko. Można to porównywać nawet już niekoniecznie do koszykówki, ale do każdego sportu. Nawet kiedy jest ciężko trzeba iść do przodu i stawiać kolejne kroki by być bliżej celu. Nie poddawać się. Oczywiście, wszystko z głową, nie można przenosić wszystkiego z himalaizmu do codzienności w skali 1:1, aczkolwiek pewne cechy są wspólne.

Piotr Alabrudziński, @p_alabr

Nike Hyperdunk X – w takich butach grają najlepsi! >>




Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami