Rzut z dystansu to jedna z tych rzeczy, z którymi raczej nie kojarzy nam się Blake Griffin. Jednak w wakacje gwiazdor Los Angeles Clippers zakasał rękawy i postanowił nad tym elementem gry mocno popracować.
Załóż konto w Unibet i zgarnij bonus >>
Minione rozgrywki okazały się dla Griffina sporym rozczarowaniem. Okupił je kontuzjami, przez które rozegrał zaledwie 35 spotkań rundy zasadniczej, a na kluczowym etapie rywalizacji został zmuszony do przedwczesnego zakończenia sezonu. W dodatku zaliczył też mały skandal obyczajowy związany z rękoczynami, do których doszło pomiędzy nim a jednym z członków sztabu.
W nadchodzącej kampanii będzie miał więc sporo do udowodnienia, zarówno na płaszczyźnie emocjonalnej, intelektualnej, jak i tej stricte sportowej. Dlatego właśnie próbuje teraz poprawić swój rzut z dystansu. Aby móc nim wreszcie trochę postraszyć i tym samym pomóc drużynie jeszcze bardziej rozciągnąć obronę rywala.
– Na pewno chcę być kimś, kto rzuca stamtąd z przekonaniem – powiedział po czwartkowym treningu Danowi Woike z Orange County Register. – W przypadku wielu z nas, silnych skrzydłowych, nasza siła tkwi w graniu wewnętrznym lub wszechstronności. Patrzysz na najlepsze czwórki – Anthony’ego Davisa, LaMarcusa (Aldridge’a), Draymond (Green) – oni mogą rzucić, ale mogą też wejść w kozioł i zdobyć punkty po zagraniu do środka. Nie uważam, aby zbytnie zamiłowanie do rzutów trzypunktowych było dobrym pomysłem, ale pewność przy ich wykonywaniu byłaby świetna.
Umówmy się, drugim Kevinem Lovem podkoszowy Clippers nie będzie, choćby na sali gimnastycznej spędzał całe noce. Na przestrzeni sześciu sezonów rozegranych w NBA zza łuku oddał w sumie 155 rzutów i trafił 42 z nich, co daje fatalne 27,1%.
Co prawda, w dwóch ostatnich latach zanotował 16/43, a to już 37,2%, ale po pierwsze, próba to niemal żadna, a po drugie, celne Griffina wielokrotnie przypominają ten na załączony obrazku:
Z kolei te spudłowane nierzadko wyglądają mniej więcej tak:
Oczywiście ma dopiero 27 lat i wciąż może jeszcze pracować nad rzutem, ale nie ma co spodziewać się cudów. Zresztą nawet sam koszykarz, a także sztab szkoleniowy Clippers traktują to bardziej w kategoriach standardowego samodoskonalenia niż misternej taktyki, która ma w kampanii 2016/17 być ich tajną bronią.
– Myślę, że jest to coś, co po prostu wyjdzie w praniu. Na razie pracuje nad rzutem – komentował sprawę Doc Rivers. – Czy przyniesie to jakiekolwiek skutki, czy też nie, oba scenariusze mi pasują.
Trenerowi ekipy z Los Angeles z pewnością bardziej zależy na postępach, jakie jego podkoszowy poczyni w grze bliżej obręczy. A w tym pomaga mu sam Kevin Garnett, który korzystając z uroków emerytury, odwiedził swojego byłego coacha na obozie przygotowawczym.
Mateusz Orlicki