
Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Wielu spisało go na straty, a bez żalu pożegnali się z nim latem ubiegłego roku Los Angeles Lakers. Brandon Ingram był jednak dla New Orleans Pelicans jedną z głównych nagród za Anthony’ego Davisa. Mimo tego strony przed sezonem nie dogadały się w sprawie przedłużenia debiutanckiej umowy i zamiast tego Ingramowi zostało rzucone wyzwanie: udowodnij, ile jesteś wart.
Wygląda na to, że Ingram przyjął to wyzwanie z ogromnym apetytem. Od początku sezonu spisuje się bowiem dobrze i jest jednym z niewielu pozytywów tego sezonu Pelicans. Zrobił fantastyczne postępy w grze na koźle, ale też sporo pracował nad rzutem, by wyeliminować błędy i stać się pewnym strzelcem zza łuku. Dziś można już stwierdzić, że to mu się udało.
W przekroju całego sezonu Ingram notuje 25 punktów, 7 zbiórek oraz 4 asysty na mecz (wszystko to najlepsze jego wyniki w karierze), trafiając przy tym ponad 40 procent swoich trójek, a oddaje średnio sześć takich prób w każdym spotkaniu. Także w czwartek trzykrotnie ukłuł Utah Jazz zza łuku, a ogółem zakończył zmagania z dorobkiem 49 punktów, czym ustanowił rekord kariery.
Był także autorem punktów, które dały Pelikanom jednopunktowe prowadzenie na 0.2 sekundy przed końcem spotkania. Utah Jazz, co prawda, ostatecznie doprowadzili do dogrywki po kontrowersyjnym gwizdku sędziów, ale ostatnie minuty spotkania należały do gospodarzy, którzy wygrali 132:128. Drużyna z Nowego Orleanu była więc górą już po raz dziesiąty w ostatnich czternastu spotkaniach.
To nie koniec dobrych wiadomości dla fanów Pelicans: ich zespół potrafi wygrywać mecze pomimo kontuzji kluczowych zawodników (nie gra m.in. Jrue Holiday), więc potencjał Pels w pełni zdrowia z pewnością jest dużo większy. W przyszłym tygodniu – 22 stycznia na mecz z San Antonio Spurs – w NBA ma zadebiutować jeszcze Zion Williamson, numer jeden ubiegłorocznego draftu.
Na razie to jednak Ingram jest młodym liderem Pelikanów i w wieku 22 lat udowadnia, że już teraz stać go na wielkie występy. Takimi meczami pracuje sobie też na całkiem pokaźny kontrakt, a w Nowym Orleanie wiedzą już, że jest życie po Anthonym Davisie. Gdyby tylko Pelicans dopisywało lepsze zdrowie – może w przyszłym sezonie rzeczywiście będą czarnym koniem rozgrywek.
Tomek Kordylewski
.