Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 500 i 50 zł na start. Sprawdź! >>
To był mecz bardziej przypominający twarde, momentami brudne, lata 90. aniżeli współczesną koszykówkę. Bucks i Nets stoczyli w czwartek twardy bój, w którym łącznie padło ledwie 169 punktów – widzieliśmy sporo dobrej defensywy, ale też wiele minut bez choćby jednego trafienia z gry. Był to efekt przede wszystkim znacznie bardziej agresywny Kozłów od pierwszej minuty.
Bucks postawieni nieco pod ścianą rozpoczęli to spotkanie w znakomitym stylu i jako pierwsi zadali tym razem serię ciosów. W ciągu pierwszych 12 minut wyszli bowiem na prowadzenie 30-11, ale Nets mieli w zanadrzu kilka kontr i w drugiej kwarcie wrócili do meczu. Pomogła słaba dyspozycja tych graczy Bucks, którzy nie nazywali się Middleton lub Antetokounmpo.
Ostatecznie doszło więc do zaciętej końcówki i tam wydawało się, że pierwsze skrzypce zagra Kevin Durant. To jego trafienie na 80 sekund przed końcem dało Nets trzy punkty przewagi, lecz od tego momentu ekipa z Brooklynu kolejnych punktów do swojego dorobku już nie dołożyła. Tymczasem Bucks najpierw odrobili straty, a potem kluczowe punkty zdobył Jrue Holiday.
Z jakiegoś powodu dwa z trzech ostatnich rzutów Nets oddawał Bruce Brown, który wcześniej co prawda zaliczał bardzo dobre spotkanie, lecz w takich momentach piłka powinna powędrować do wspomnianego Duranta lub Kyrie Irvinga. Te dwa pudła Browna okazały się więc bardzo kosztowne. KD miał jeszcze rzut na dogrywkę w ostatniej sekundzie, ale nie trafił z trudnej pozycji.
Bucks mogą dziękować przede wszystkim dwójce Middleton-Antetokounmpo, która złożyła się na 68 z 86 punktów zespołu. Pozostali gracze zdobyli łącznie ledwie 18 oczek z 34 rzutów, trafiając tylko dwa z 17 rzutów za trzy punkty. „Zwycięstwo to zwycięstwo” – przypomniał jednak po meczu Giannis, bo dla Bucks ta wygrana oznacza zachowanie nadziei na awans do kolejnej rundy.
W historii NBA żaden zespół nie awansował ze stanu 0-3, dlatego wygrana była dla Bucks w czwartek kluczowa. Nets znów musieli sobie radzić bez Jamesa Hardena – na razie nie wiadomo, kiedy można spodziewać się jego powrotu i czy obrońca zagra w ogóle jeszcze w tej serii, która po początkowej dominacji Brooklynu znów zaczyna nabierać rumieńców.
Tomek Kordylewski
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 500 i 50 zł na start. Sprawdź! >>