Wczoraj skończył dopiero 25 lat i po najlepszym sezonie w karierze, szykuje się do… dalszych postępów. Blazers tym razem mogą mieć aż 2 graczy w All Star Game.

Załóż konto w Unibet i zgarnij bonus >>
Poprzedniego lata przez szatnię Blazers przeszła istna trąba powietrzna. Wywiała z niej czterech z pięciu graczy wyjściowego składu i pozostawiła Damiana Lillarda samego na placu boju. W duże buty pozostawione po LaMarcusie Aldridge’u, Nicolasie Batumie, Wesleyu Matthewsie i Robinie Lopezie znakomicie wpasował się jednak właśnie m.in. C.J. McCollum, który wykorzystał nadarzającą się okazję i u boku o rok starszego kolegi wywalczył sobie status drugiej gwiazdy zespołu.
Po tym, jak w rozgrywkach 2014/15 biegał po parkiecie średnio niecałe 16 minut i zdobywał 6,8 punktu, w kolejnych na przestrzeni 80 spotkań – we wszystkich wyszedł w pierwszej piątce – notował już 20,8 pkt., 3,2 zb., 4,3 as. i 1,2 prz.
McCollum trafił też 197 trójek, co okazało się 9. wynikiem w całej lidze, a także najlepszym osiągnięciem w historii klubu, biorąc pod uwagę tych zawodników, którzy utrzymywali skuteczność powyżej 40%. W rundzie zasadniczej zanotował najlepsze w drużynie 41,7% z dystansu.
Zasłużenie został wyróżniony nagrodą dla gracza, który poczynił największy postęp (Most Improved Player). Udowodnił, że może grać u boku Lillarda, ale jest również w stanie poprowadzić zmienników, kiedy ten odpoczywa.
To głównie dzięki temu duetowi Blazers osiągnęli 5. bilans w konferencji (44-38), wyeliminowali w pierwszej rundzie play-off poturbowanych Clippers, a w kolejnej pięknie powalczyli z aktualnymi wówczas mistrzami.
Za swoje zasługi McColluma docenili również działacze. Latem zaproponowali mu wcześniejsze przedłużenie debiutanckiego kontraktu, który wygasa po nadchodzącym sezonie. Po parafowaniu umowy gwarantującej mu 106 milionów dolarów za 4 lata gry był wówczas czwartym zawodnikiem, który podpisał tego lata kontrakt wart 100 mln lub więcej, a nie zagrał nawet w All-Star Game.
Już wkrótce może się to jednak zmienić. Jeśli bowiem zdoła wejść na jeszcze wyższe obroty, debiut w Meczu Gwiazd może zaliczyć już w tym sezonie w Nowym Orleanie. I choć pierwszeństwo będzie miał pewnie (pominięty ostatnio niesłusznie) Lillard, to Kevin Pelton z ESPN już umieścił go na swojej liście potencjalnych kandydatów.
Jego akcje rosną, a on sam nabiera również pewności siebie. Niedawno na Twitterze nieco prowokacyjnie stwierdził, że jednogłośnie okrzyknięty MVP ostatniej kampanii Stephen Curry nie jest w stanie skutecznie go kryć.
– Być w stanie bronić przeciwko najlepszym obrońcom w lidze i jednocześnie wciąż być produktywnym w ataku. Myślę, że to będzie kolejny krok w moim rozwoju – mówił na przełomie maja i czerwca o swoich celach na kończące się właśnie wakacje.
– Stać się lepszym w defensywie, aby móc dobrze grać po obu stronach boiska. Chcę po prostu być coraz bardziej efektywny, kontynuować stałe ulepszanie swojej gry. Wygranie nagrody MIP było dla mnie wielkim krokiem. Teraz szukam kolejnych wyzwań.
W poniedziałek skończył dopiero 25 lat. Jeśli dalej będzie podążał obraną ścieżką, nie powinien narzekać na ich brak.
https://www.youtube.com/watch?v=id7jwkfq7II
Mateusz Orlicki