Ta historia obiegła całą koszykarską Polskę. W Zgorzelcu, w drugoligowych rozgrywkach, zaczął grać 50-letni zawodnik i w dodatku całkiem nieźle daje sobie radę. Kim jest Cezary Polis i skąd pomysł, aby wrócić do koszykówki?
W takich butach w NBA błyszczy Kyrie Irving >>
Pamela Wrona: Na początku grudnia, re-debiutował Pan w drugoligowym PGE Turowie Zgorzelec. W meczu z Obrą Kościan zdobył Pan od razu 11 punktów. Skąd pomysł na powrót?
Cezary Polis: Zawsze kochałem koszykówkę. Ciężko było mi się z nią rozstać. Wiele lat spędziłem poza granicami kraju i nawet tam się z nią nie rozstawałem. Co prawda, nie grałem w nią zawodowo, bo wiek mi na to nie pozwalał, niemniej jednak wciąż byłem aktywny.
Podczas swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych grałem z kolegami tak jakby w trzeciej lidze, natomiast w Niemczech i Irlandii w drugoligowym klubie.
Byłem ponad 15 lat za granicą – moja żona była w Polsce. To mnie zobligowało do podjęcia decyzji o powrocie do kraju. Podchodzę ze Zgorzelca, wobec tego złożyłem swoją kandydaturę w drugoligowym Turowie.
Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że właśnie skończył Pan 50 lat! Jak to w ogóle możliwe, że w takim wieku można jeszcze z powodzeniem występować na parkietach 2 ligi?
Przeszedłem wszystkie testy i badania medyczne – nic mnie nie boli i jak na swój wiek czuję się naprawdę nieźle. 27 listopada skończyłem 50 lat. Prawdą jest, że wiek to tylko cyfry. To, jak się ktoś czuje i na co go stać to już zupełnie inna sprawa.
W ogóle nie odczuwam tego, że mam tyle lat – po mnie nawet tego nie widać. Całe życie uprawiałem sport. Teraz mam trochę trudniejsze zadanie, bo staram się dorównać tym dwudziestolatkom z drużyny (śmiech).
Z ręką na sercu stwierdzam, że jeśli chodzi o moją kondycję, może jest o 20% mniejsza niż kiedyś. Jakbym miał grać po 40 minut to przypuszczam, że byłoby mi ciężko, ale 20-30 minut w meczu jest wystarczające i daję spokojnie radę.
Czy to, że był Pan w ciągłym ruchu może mieć wpływ na to, że nadal jest Pan w dobrej formie? Czego to zasługa?
Wydaje mi się, że tak. Nigdy nie miałem też poważnej kontuzji i zawsze o siebie dbałem, byłem w ciągłym ruchu. Być może jest to również kwestia genetyki? Lekarze mówią, że te czynniki mogą przekładać się na to, że jestem w dobrej formie i wciąż gram w koszykówkę. Śmieją się, że jestem „koniem”.
Jakie to uczucie wrócić do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło i nadal być w grze?
Spełniło się moje marzenie. Marzyłem o tym, aby wrócić do Zgorzelca, wrócić do swojej rodziny. Moja małżonka bardzo mnie wspiera. Czuję, jakbym przechodził drugą młodość (śmiech). Nie odczuwam zmęczenia. Wiadomo, że nie skaczę i nie obrywam obręczy, tak jak kiedyś, ale wciąż rzutowo i kondycyjnie jestem dobrze przygotowany.
To są buty LeBrona Jamesa – możesz w nich zagrać! >>
Tydzień po 50-tych urodzinach rozegrał Pan pierwszy mecz, w którym rzucił Pan 11 punktów!
Nieskromnie mówiąc, uważam, że to zdecydowanie za mało i stać mnie na więcej (śmiech).
Nie trenowałem ostatnio tak, jak teraz. Treningi mamy 4 razy w tygodniu. Jestem odrobinę zmęczony, mam nawet zakwasy! Wcześniej trenowałem tylko 2 razy na tydzień. W pewnym stopniu miałem obawy, czy podołam, czy nie będę miał problemów ze stawami? Na razie nie muszę się tym kłopotać.
Co do samego meczu z Kościanem, nie mieliśmy rozrywającego i było to widoczne. Nasz wynik spowodowany był ogromną liczbą strat. Wydaje mi się, że niektórzy nie są jeszcze gotowi na taki poziom. Niedoświadczony siedemnasto- czy osiemnastolatek, wychodzący na parkiet i grający z bardziej ogranym dwudziestokilkulatkiem… Niekiedy takich rzeczy nie da się ukryć.
Dodam, że w piątkowymi meczu debiut zaliczył nasz nowy zawodnik z pierwszoligowym doświadczeniem- Sebastian Szymański. Jest to bardzo dobry rozgrywający, który po kilku rozterkach i problemach zdrowotnych zdecydował się na grę w naszym zespole.
Obecnie w drużynie ze Zgorzelca grają głównie zawodnicy z roczników 1991-2001. Łatwo jest się Panu odnaleźć?
To jest inne pokolenie. Jestem bardzo kontaktowym człowiekiem. Moi koledzy z drużyny nie mówią do mnie per pan, tylko po imieniu. Tak ustaliliśmy między sobą.
Na początku były widoczne takie granice… Jak się do mnie zwracać? „Proszę Pana?”. Przebieram się razem z nimi w szatni, jesteśmy drużyną, wobec tego nie chciałem żeby między nami były jakieś bariery, albo któraś ze stron czuła się niekomfortowo. Uniknęlibyśmy sytuacji, w której przykładowo baliby się coś do mnie powiedzieć, nawet jakbym coś zrobił nie tak. Chciałbym, aby to była jedna, wielka rodzina, aby była przyjazna atmosfera.
Jakby opisał Pan swoją sportową karierę?
Pamiętam lata 90-te, gdy grałem w drugoligowym Turowie Zgorzelec, następnie w Śląsku Wrocław razem z Mirkiem Kabałą…
Dlaczego Śląsk? Poszukiwał Pan czegoś innego?
Chciałem po prostu grać na najwyższym szczeblu. Co więcej, tak naprawdę chciałem uniknąć obowiązkowej służby wojskowej (śmiech). Kiedyś można było odrobić służbę wojskową w wojskowym klubie grając w koszykówkę i kształcąc się w tym kierunku. Tak samo zresztą postąpił Mirek Kabała, Jerzy Binkowski czy Mirosław Boryca.
Wracając do mojej sportowej kariery, po Śląsku Wrocław wróciłem do Zgorzelca, do drugoligowego klubu (red. – odpowiednik obecnej pierwszej ligi), a następnie grałem w drużynie niemieckiej.
Zawodową karierę skończyłem w wieku 32 lat. Miałem drobną kontuzję kolana. Nie była ona poważna, jednak trochę mi dokuczała. Doktor Czekałowski zalecił mi około 3-4 miesiące przerwy. Uznałem, że może pora trochę zwolnić. Ponadto, otrzymałem propozycję pracy, co przyczyniło się do mojej decyzji.
Z Niemiec wyjechałem do Ameryki, następnie do Irlandii- tak jak mówiłem na początku, cały ten czas grałem w koszykówkę, ale na innym poziomie. Ponadto, szukałem sposobu, aby wciąż być w formie – jak nie grałem w koszykówkę, to grałem w piłkę nożną, chodziłem na siłownię, biegałem, pływałem.
Pierwszy mecz rozegrał Pan w wieku 18 lat. Czy pamięta Pan swój debiut?
To było tak dawno, że wielu rzeczy już nie pamiętam (śmiech). To były zupełnie inne czasy, inna koszykówka…
Jak zmieniła się koszykówka? Jakie wskazałby Pan różnice między tym, a tamtym okresem, jeśli chodzi o poziom?
Kiedyś na przykład były obozy koszykarskie w trakcie ligi – były letnie i zimowe. Nie było czterech kwart, tylko grało się dwa razy po 20 minut. Szkolenie, podejście do treningu czy nawet sędziowanie jest zupełnie inne. Teraz można zrobić jeden krok więcej.
Te zmiany są według mnie zmianami na lepsze. Tracimy trochę na sprawności. Patrząc na siebie, mam świadomość, że teraz jest inna dynamika. Wygląda to inaczej niż 20 lat temu.
Który czas był Pana zdaniem lepszy?
Niekiedy mówiłem sobie, że bardzo chciałbym mieć teraz 25 lat – z pewnością mógłbym inaczej pokierować swoim życiem w kwestii sportu. Byłbym na pewno o wiele mądrzejszy. Wydaje mi się, że koszykówka jest teraz bardziej opłacalna. Kiedyś nie było czegoś takiego.
Gdy zaczynałem grać w Turowie, sponsorem była Kopalnia Węgla Brunatnego Turów. Jeżeli byłem zatrudniony w klubie, to teoretycznie moim płatnikiem oraz pracodawcą była ta kopalnia, KWB Turów. Byłem po prosu oddelegowany do klubu koszykarskiego. Trenowałem wówczas 4 razy w tygodniu po 2 treningi dziennie.
Wtedy były podziały na grupy – ja byłem w trzeciej lub czwartej. Po wynagrodzenie chodziliśmy sami lub dostawaliśmy przelewem na konto bankowe. Porównując do dzisiejszych finansów, zarabiałem trzykrotną pensję górnika. Teraz, gdybym był młodszy, myślę, że finansowo zarobiłbym więcej – tym samym mógłbym zajść dalej. Na pewno nie grałbym w Polsce, tylko za granicą i w o wiele lepszych klubach.
Jak długo będziemy mogli oglądać Pana grającego w koszykówkę? Daje Pan sobie jakiś czas?
Czekałem na to pytanie (śmiech). Usłyszałem ostatnio: „co to jest, Prima Aprillis? Polis w Turowie?”. Ale zobaczyli mnie i powiedzieli: „30 lat minęło, a ty w ogóle się nie zmieniłeś”… I tak. jestem chyba najstarszym zawodnikiem w Polskiej lidze, o ile się nie mylę.
Nie jestem w stanie określić, czy będą to jeszcze 2 lata, czy pogram jeszcze 5. Chciałbym grać jak najdłużej, ile moje zdrowie na to pozwoli. Będę grał w koszykówkę, dopóki wystarczy mi siły.
Wróćmy jeszcze do koszykówki w Zgorzelcu. Jeszcze nie tak dawno mogliśmy oglądać ją na najwyższym poziomie…
Dokładnie. W tym czasie byłem za granicą, do Polski wróciłem dopiero miesiąc temu. Moja wiedza opiera się tak naprawdę tylko na tym, co przeczytałem w mediach. Jest mi bardzo przykro z tego powodu. Co więcej, gdy dowiedziałem się o tej sytuacji, tym chętniej chciałem złożyć swoją kandydaturę i zagrać w drugoligowym Turowie. Pomyślałem, że byłoby fajnie pomóc tej drużynie, odbudować koszykówkę w Zgorzelcu.
Nie mamy na razie sponsorów, ale nie od razu Rzym zbudowano. Jak ktoś nie próbuje, to nic nie zyska. To tak jak z grą w Lotto – jeśli nie spróbujesz, nie masz szansy wygrać. Małymi kroczkami, być może uda się osiągnąć coś więcej.
Naprawdę cieszę się, że tu jestem i mogę w jakimś stopniu pomoc zgorzeleckiej koszykówce.
Pamela Wrona, @PulsBasketu
W takich butach w NBA błyszczy Kyrie Irving >>