Był wysoki, dobrze się ruszał, miał potencjał. Nie miał talentu, przebojowości, charakteru zabijaki. Ale znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, z odpowiednimi ludźmi wokół siebie.

PLK, Euroliga, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>
Mieliśmy dziesiątki koszykarzy, którzy na miano pierwszego Polaka w NBA zasłużyli zdecydowanie bardziej niż Cezary Trybański – bo po prostu lepiej grali w kosza. W latach 60., 70., 80. i 90. Adam Wójcik – to przykład oczywisty. On jednak urodził się za wcześnie, by trafić do NBA.
I nagle tym pierwszym w 2002 roku stał się chudy chłopak, żaden talent, który nigdy nie był w czołówce najlepszych polskich koszykarzy. Nawet się do niej nie zbliżył. A na koszykarską halę poszedł dlatego, że jeden ze sprzedawców na osiedlowym bazarku powiedział mu, że skoro jest taki wysoki, to ten swój wzrost musi wykorzystać.
Z tym wykorzystaniem było różnie. Można powiedzieć, że w Polsce Trybański swoich znakomitych warunków nie wykorzystał, ale można też powiedzieć, że nie pomogli mu ich wykorzystać polscy trenerzy. Do momentu podpisania kontraktu w NBA rozegrał ledwie 43 mecze w PLK – zdobywał po 5,1 punktu, 3,9 zbiórki oraz 1,1 bloku na mecz.
Dlaczego więc trafił do NBA?
Po pierwsze, popyt na wysokich graczy, który w NBA był zawsze, na początku XXI wieku akurat się zwiększył. Na dodatek, wraz z kolejnymi gwiazdami, które trafiały do NBA z Europy, w USA rosła świadomość faktu, że na Startym Kontynencie potrafią grać w kosza. Jak miałeś więcej niż 210 cm wzrostu, to byłeś potencjalnym następcą Vlade Divaca lub Arvydasa Sabonisa.
Przecież w 2002 roku, kilka tygodni przed tym, jak Trybański podpisał kontrakt na 4,6 mln dolarów, Denver Nuggets z piątym numerem draftu wybrali Nikoloza Ckitiszwiliego, który okazał się kompletnym niewypałem. I nic dziwnego, w NBA na przełomie wieków krążył podobno taki żart: „Kogo wybierze w drafcie szef Chicago Bulls Jerry Krause? Na pewno najwyższego białego sztywniaka, który nie mówi po angielsku”.
Ale popyt to jedno, Trybańskiego w kierunku NBA trzeba było pchnąć. Pierwszy ruch wykonał Michalis Kiritsis, który obejmując w sezonie 2000/01 Hoop Blachy Pruszyński Pruszków, zdziwił się, że 22-letni koszykarz o takich warunkach fizycznych, ćwiczy na bocznym koszu.
Grecki trener dał Trybańskiemu szansę gry w ważnych meczach play-off w 2001 roku – ze Stalą Ostrów i Anwilem Włocławek. Przed tymi spotkaniami Trybański miał tylko trzy występy w ekstraklasie na koncie, z ostrowianami zdobył 7 punktów w trzech meczach. Z Anwilem w dwóch pierwszych nie wystąpił, ale w trzecim wyszedł w pierwszej piątce i zagrał świetnie – miał 8 punktów, 6 zbiórek, 3 bloki i 2 przechwyty.
Kiritsis wykorzystał swoje kontakty i w 2001 roku załatwił Trybańskiemu wakacyjne treningi w USA. Na jednym z nich Polakiem zainteresował się agent Mark Termini. Znany agent, nie byle jaki – w latach 90. jeden z najbardziej wpływowych na amerykańskim rynku, od 2013 roku współpracownik Richa Paula z Klutch Sports Group, która reprezentuje LeBrona Jamesa. A na początku XXI wieku – agent Pau Gasola z… Memphis Grizzlies.
I to pewnie on podpowiedział Trybańskiemu, by ten nie podpisywał nowego kontraktu w Pruszkowie. W 2002 roku, gdy ten znów przyleciał do USA, był już wolnym graczem, a czekały na niego specjalnie zorganizowane pokazowe treningi, na których koszykarz prezentował swoje umiejętności. Choć z pewnością przedstawicielom klubów NBA imponował bardziej potencjał Polaka niż to, co już potrafił.
Niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >>
Skusili się Grizzlies, choć zainteresowani byli także New York Knicks, Minnesota Timberwolves, Sacramento Kings i Indiana Pacers. Dlaczego Trybański wybrał Memphis? Termini tłumaczył, że to młody zespół bez dobrych, doświadczonych graczy podkoszowych i Polak może mieć szansę gry. Dodawał, że słynny Jerry West jest gwarancją wydobycia maksimum talentu z każdego młodego zawodnika.
Ale już Ron Tillery, dziennikarz z Memphis, który przez wiele lat opisywał i wciąż opisuje Grizzlies, tuż po zawarciu kontraktu z Trybańskim komentował ten fakt dla „Gazety Wyborczej” w ten sposób. – Trybańskiego znał chyba tylko prezes Jerry West, który jednoosobowo czuwa nad wszystkim w klubie.
– Z tego, co wiem, nikt z Grizzlies nie widział żadnego meczu Polaka, nawet na kasecie. Zdecydowały jego treningi i agent Mark Termini. Jako przedstawiciel gwiazdy Grizzlies Paua Gasola ma on znakomite układy w klubie. West po prostu mu ufa – mówił.
West o Trybańskim mówił tak: – Mamy szczęście, że Cezary dołączy do naszego zespołu, ponieważ ma talent i mnóstwo możliwości, żeby stać się bardzo dobrym graczem w NBA. Jest sprawny, wyszkolony i skoczny jak na swój wzrost.
Reasumując: potencjał, agent i warunki fizyczne zrobiły z Trybańskiego gracza NBA. Warszawiak osiągnął wiele, ale dalszego kroku nie zrobił – zabrakło talentu, przebojowości, charakteru zabijaki.
W 2002 roku Marcin Gadziński z „Wyborczej” zadał bardzo celne pytanie – o to kto się pomylił. Czy ludzie polskiej koszykówki, którzy nie potrafili odkryć talentu Trybańskiego, nie potrafili uwierzyć, że mają pod ręką prawdziwy skarb, czy fachowcy z NBA, którzy zapłacili wysokiemu, ale niewiele jak na amerykańskie standardy umiejącemu Polakowi prawie 5 mln dol.?
Dziś już wiemy – pomylili się fachowcy z NBA.
Co nie zmienia faktu, że 23-letni Trybański potrafił wykorzystać szanse, jakie się przed nim otworzyły i na stałe zapisał się w historii polskiego kosza.
Łukasz Cegliński
PLK, Euroliga, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>