PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Pierwsza połowa wieczornego meczu w Warszawie była wręcz szalona. Rewelacyjnie zaczął Śląsk, grający bardzo zespołowo i wykorzystujący dziury w obronie Legii pod koszem. W kilka minut zrobiło się aż 22:7 dla wrocławian.
Goście jednak tuż przed końcem 1. kwarty mocno się zagapili. Zamiast pilnować przewagi, zaczęli grać mało roztropnie, pozwolili Legii uwierzyć, że jednak są w jej zasięgu. Gospodarze poprawili obronę (bloki Milovanovicia), seryjnie trafiał Michał Michalak (16 pkt. do przerwy), pod koszem w ataku potrafił się znaleźć Keanu Pinder i Legia szybko dogoniła Śląsk – było 33:33.
Śląsk odzyskał jednak rytm, kilka ładnych asyst pokazał Kamil Łączyński (wideo poniżej), przydało się doświadczenie Danny’ego Gibsona. Do przerwy goście z Wrocławia prowadzili 49:41.
Legia pozostała w grze – po przerwie (jeszcze bardziej) rozzuchwalił się debiutujący Kahlil Dukes. Obwodowy Amerykanin pokazał, że potrafi podawać, ale także, że chętnie i często rzuca. Tutaj trafił 2 trójki z rzędu, ale w całym meczu miał 7/17 z gry i 6 strat.
W chaotycznym, bardzo szybkim meczu lepiej czuł się jednak Śląsk, mówiąc wprost – zespół bardziej utalentowany w ataku. Spod kosza łatwo punktowali Michael Humprey i Aleksander Dziewa (22 pkt. w meczu), a goście po 30 minutach goście prowadzili 73:64.
Wrocławianom bardzo dobrze wyszedł fragment, gdy na boisku w bardzo niskiem ustawieniu razem grali Łączyński z Musiałem i Gibsonem, który trafił 2 kolejne trójki. Na 5 minut przed końcem zrobiło się aż 21 punktów (87:66) przewagi gości i stało się jasne, że to oni zgarną 2 punkty w tym meczu.
Legia załamała się zupełnie i w końcówce momentami wyglądała wręcz żałośnie. Nie wygląda w tym momencie na zespól zdolny do czegokolwiek więcej, niż walka o utrzymanie. Śląsk z nowym trenerem Vidinem zauważalnie odżył.
Pełne statystyki z meczu TUTAJ >>
RW
.