
Superbet – najlepsze kursy na NBA. Cashback 500 i 50 zł na start. Sprawdź! >>
To nie były udane tygodnie dla DeMarcusa Cousinsa. Środkowy w barwach Rockets wraca do gry po kolejnych kontuzjach, przez które stracił cały poprzedni sezon i przez chwilę myślał nawet, że już nigdy nie uda mu się zagrać w NBA. Ostatecznie ciężką pracą wrócił do akcji, lecz początek sezonu był w jego wykonaniu fatalny.
W ostatnich 11 meczach Cousins trafił zaledwie 26 procent swoich rzutów z gry, a w piątek spudłował 14 z 16 rzutów w starciu z Chicago Bulls. Nic więc dziwnego, że po sobotnim meczu z Mavericks był wreszcie bardzo zadowolony i wreszcie mógł odetchnąć. Zdobył bowiem 28 punktów (9/15 z gry), do których dołożył także 17 zbiórek oraz 5 asyst.
DMC dominował w tym spotkaniu jak za dawnych lat, wykorzystując niemal brutalną siłę, by dostawać się pod kosz. Do tego cztery razy trafił za trzy, a jego dominacja pozwoliła Rockets na łatwe zwycięstwo nad Mavs. „To zdecydowanie mecz, który podnosi moją pewność siebie” – stwierdził po spotkaniu bohater Rakiet, dodając że dobrze jest widzieć, że praca przynosi dobre efekty.
Dość powiedzieć, że Cousins ostatni tak dobry mecz zagrał w styczniu w 2018 roku jeszcze w barwach Pelicans. Wtedy zaliczył kolosalne triple-double złożone z 44 punktów, 23 zbiórek oraz 10 asyst. Niestety cztery dni później zerwał więzadło Achillesa i w ciągu dwóch kolejnych sezonów zagrał w tylko 38 meczach (włącznie z fazą play-off).
Przed startem tego sezonu zdecydował się podpisać kontrakt z Rockets, gdzie jego zadaniem jest nie tylko wzmocnienie strefy podkoszowej, ale też bycie mentorem dla młodszego Christiana Wooda. Jego akurat w sobotę zabrakło z powodu problemów z kostką, dzięki czemu to Cousins mógł wystąpić w większej roli i przypomnieć wszystkim, że nadal stać go na dominację.