
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>
Słupszczanie grają w półfinale play-off PLK już po raz szósty w XXI wieku. Częściej na tym szczeblu meldowali się jedynie prawdziwi potentaci polskiej koszykówki, późniejsi mistrzowie Polski. Ale prawda jest taka, że poprzednich pięć prób Czarnych ma się do obecnej… właściwie nijak.
Powodów jest kilka.
Jeszcze nigdy na tym etapie rozgrywek zespół z Słupska nie doprowadził do meczu nr 5 lub 7 (bywały i czasy, że także w półfinale walczono do czterech zwycięstw). Tym razem, nie dość, że walkę typu „wygraj lub zgiń” stoczy, to będzie ona miała miejsce na parkiecie w Słupsku.
Dla kibiców nie ma nic lepszego, niż mecz o wszystko oglądany z ulubionego miejsca na trybunach własnej hali. Dla tych bardziej wrażliwych fanów to wręcz – szczególnie za pierwszym razem – doświadczenie lekko metafizyczne. Coś jak dla nastolatka pierwsza randka.
Nie tylko sam mecz. Bardziej dzień takiego meczu.
Te momenty wyczekiwania pomieszanego ze zniecierpliwieniem… Gdy zupełnie nie idzie się skoncentrować na zadaniach w pracy/szkole, bo myśli uparcie krążą już przy godzinie 17.30, a zegarek wciąż nie wskazuje nawet południa.
Ten moment, w którym w końcu 17.30 się zbliża się większymi krokami i można w końcu ruszyć w kierunku hali. A zbliżając się do niej, można się wmieszać w tłum innych kibiców, mających podobne ubrania. I doświadczenia.
Ten moment, gdy trwa rozgrzewka, do prezentacji wciąż pozostaje kilka minut, ale na trybunach nie da się już wcisnąć choćby i szpilki.
Ta gęstniejąca atmosfera wyczekiwania chwilę przed pierwszym gwizdkiem. Wyczuwalna nie tylko ze względu na ograniczenia systemu wentylacji.
Zdecydowanie, to powinien być właśnie jeden z tych meczów pamiętanych przez lata. Kibice z innych polskich miast mogą dzisiaj tych godzin go poprzedzających fanom ze Słupska szczerze zazdrościć.
Ale nie tylko. Faktu, że Czarnych w decydującym starciu poprowadzi Mantas Cesnauskis – dla większości fanów koszykówki w Polsce najlepszy trener sezonu zasadniczego, ale dla kibiców Czarnych bezspornie ktoś więcej – też.
Ile klubów miało podobne postaci, będące najpierw ikonami na boisku, a później – w kluczowym meczu w historii klubu – trenerami? Mieczysław Łopatka w Śląsku Wrocław w coraz bardziej prehistorycznych latach 90.? Tomas Pacesas w Prokomie Trefl Sopot? Igor Griszczuk w Anwilu?
O kim zapomniałem?
Wszyscy wyżej wymienieni prowadzili drużyny z wielkimi budżetami i najwyższymi ambicjami. W przypadku Czarnych jest inaczej. Na nich przed sezonem nikt nie liczył.
– Problem z budowaniem składu mieliśmy od samego na początku. Gdy zapewniliśmy sobie awans do PLK, wszyscy najlepsi polscy koszykarze – na których zatrudnienie i tak raczej nie byłoby nas stać – byli już dogadani z innymi klubami – wspomina Cesnauskis.
Czasami problemy okazują się zbawienne. Powyższe pomogły wynieść na innym poziom kariery Mikołaja Witlińskiego i Jakuba Musiała. Dzisiaj szczególną satysfakcję może mieć ten drugi. Rodowity wrocławianin, który ostatecznie nie przebił się do pierwszego składu Śląska, będzie chciał pognębić macierzysty klub. Travis Trice będzie sobie musiał z Musiałem poradzić. W dwóch poprzednich meczach, atakując kosz Czarnych, miał spore problemy, by się od nacisku 24-latka uwolnić.
Niech już grają.
Michał Tomasik
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>