Może od początku. Gdy pozostało 15 sekund do końca regulaminowego czasu gry, “Legioniści” wygrywali 90:88 za sprawą celnych rzutów wolnych Kyle’a Vinalesa. Wtedy o przerwę na żądanie poprosił Maros Kovacik. Po powrocie na parkiet Earl Rowland wymusił przewinienie Grzegorza Kulki (dla którego był to piąty faul). Amerykanin wykorzystał obie próby i doprowadził do dogrywki. Pierwszej, bo to ważne.
Pierwsza dogrywka była szczęśliwa tak naprawdę dla obu ekip. GTK rozpoczęło od czteropunktowej przewagi, z kolei Legia mogła uniknąć dalszej rywalizacji, gdyby dwa rzuty wolne na trafienia zamienił Aric Holman. 25-latek zdobył tylko 1 punkt, przez co byliśmy świadkami drugiej dogrywki.
Podczas niej zarówno gospodarze, jak i goście byli już mocno zmęczeni. Efekt? Łącznie raptem 10 oczek, a ostatnie trafienie na prawie 2 minuty przed końcem. Później nie zobaczyliśmy już żadnego celnego rzutu, więc byliśmy świadkami dogrywki numer trzy.
Wtedy wydawało się, że podopieczni Wojciecha Kamińskiego zakończą całość na swoją korzyść. Po chwili wicemistrzowie Polski prowadzili już 9 punktami, co jest raczej rzadkością podczas dogrywek. Tyle tylko, że następnie GTK złapało świetny moment i z 116:107 dla Legii zrobiło się 118:116 dla gliwiczan. Później dwa celne wolne Billy’ego Garretta oraz czwarta dogrywka.
I właśnie podczas czwartej dogrywki poznaliśmy ostatecznego zwycięzcę, czyli drużynę z Warszawy. Żeby było ciekawiej, równo z syreną szalony rzut Szymona Ryżka znalazł drogę do kosza, przez co finalnie GTK zabrakło… tylko jednego punktu, by cieszyć się z wygranej we własnej hali. Po 60-minutowej (a w praktyce prawie 3-godzinnej) rywalizacji – 136:135 na korzyść Legii. Wow! Oklaski jednak należą się zawodnikom obu ekip.