
Tam, gdzie kończą się Reguły…
Damian Cechniak: Tam oczywiście zaczyna się Pruszków (śmiech). Kultowe powiedzenie z lat 90.
Jesteś z Warszawy, ale przeprowadziłeś się właśnie do Reguł. Czy miałeś dość stołecznego zgiełku?
Powód był bardziej prozaiczny: z tamtych okolic jest moja narzeczona, razem zdecydowaliśmy, by zamieszkać w nieco spokojniejszym miejscu. Ale jestem z Warszawy, urodziłem się na Żelaznej, a wychowałem na Ochocie i Okęciu, moi rodzice wciąż tam mieszkają. Poza tym trenujemy z Polonią i w hali przy Polnej, i na Kole, tam rozgrywamy swoje mecze. Wciąż to Warszawa jest mi najbliższa.
Ale Pruszków też jest bliski memu sercu. Przecież to tutaj zacząłem przygodę z koszykówką na poważnie. Mam z Pruszkowa tylko dobre wspomnienia, zawsze panowała w tym klubie rodzinna i kameralna atmosfera. Szkoda, że dziś Znicz szoruje po dnie II ligi.
W czasach, kiedy grałeś z Zniczu, była to kuźnia talentów. Choć w klubowej kasie się nie przelewało.
Śmialiśmy się, że w Zniczu jest „bidnie, ale solidnie”. To prawda, kontrakty były niskie, ale każdy, kto był w zespole, dostał szansę, by się pokazać. Podejście było bardzo profesjonalne. Do dziś pamiętam trwające godzinami analizy wideo – i naszej gry, i taktyki rywala. To było świetne przetarcie przed I ligą.
Tam przecież poznałeś Adriana Kordalskiego, z którym po latach na nowo spotkaliście się w Polonii.
Jakby nie liczyć, to nasz piąty rok wspólnej gry!
Na boisku rozumiecie się już bez słów?
Nauczyłem się, że nawet kiedy wydaje mi się, że Adrian mnie nie widzi, on świetnie obserwuje to, co dzieje się na parkiecie. I muszę w każdej chwili spodziewać się podania. Trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Graliście wspólnie w Pruszkowie, byliście w Czarnych Słupsk, minęliście się w Górniku Wałbrzych…
… a znamy się jeszcze z czasów juniorskich, bo Adrian często grał ze starszymi rocznikami. No i przed laty stanęliśmy naprzeciw siebie w słynnych derbach Legia – Polonia na Torwarze. Niezapomniany moment.
W Wałbrzychu spędziłeś trzy lata. Spoglądasz dziś na wyniki Górnika, który szaleje w ekstraklasie?
Mam ogromny sentyment do tamtych czasów. Miło wspominam i kibiców, i miasto, które zmieniało się i zmienia w niesamowitym tempie. Przez trzy lata zawsze byliśmy w topie I ligi i szkoda, że nie udało się zwieńczyć dzieła wisienką na torcie, czyli awansem do ekstraklasy.
Zresztą – w finale I ligi rywalizowaliśmy z Czarnymi, czyli znów spotkaliśmy się z Adrianem na parkiecie, choć tym razem przeciwko sobie (śmiech). Najważniejsze jednak, że Górnik w końcu awansował do elity. Zasłużył.
Wyjeżdżałeś ze stolicy jako gracz stawiający pierwsze kroki w Legii i Zniczu. Dziś jesteś weteranem.
Szczerze? Nie wiem, kiedy to się stało (śmiech). Pamiętam, że w Legii byłem jednym z najmłodszych graczy, a najważniejszy głos mieli weterani – Cezary Trybański, Andrzej Paszkiewicz, czy Marcel i Łukasz Wilczkowie.
I choć mam wrażenie, jakby to było wczoraj, to rola weterana mi odpowiada. Tym bardziej że w Polonii jest grupa bardzo zdolnych i ambitnych młodych graczy, którzy chcą się uczyć od bardziej doświadczonych zawodników.
Jeśli miałbyś nazwać ten sezon w najkrótszy możliwy sposób…
… to nazwałbym go słodko-gorzkim.
Mieliśmy być czarnym koniem rozgrywek. Gdybyśmy wygrali kilka ze spotkań, które przegraliśmy minimalną różnicą, to pewnie bylibyśmy w czołówce. Ale najważniejsze, że wciąż jesteśmy w grze o play-off. Jedno zwycięstwo może dać nam „ósemkę” albo zepchnąć w dół tabeli. Czyste szaleństwo.
Rozmawiamy po meczu z Miastem Szkła Krosno, który przegraliście u siebie ponad 20. punktami. Z kolei w Krośnie – kilka miesięcy wcześniej – wygraliście w niesamowitym stylu, niemal 20. „oczkami”.
To był jeden z naszych najlepszych meczów tego sezonu, a dodatkowo Krosno miało swój dołek, doskonale wykorzystaliśmy tamten moment. Ale nie mogę powiedzieć, że teraz to my jesteśmy w dołku.
Bywa, że do przerwy wysoko prowadzicie, by w zaciętej końcówce dać sobie wyrwać zwycięstwo.
Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Być może przestajemy grać to, co nam wychodzi i zamiast konsekwentnie realizować nasze założenia, to spieszymy się, by odrabiać straty, albo odbudować przewagę.
Z drugiej strony – dziwimy się, że w I lidze zespoły są w stanie odrobić stratę 20 „oczek”, ale w Eurolidze dzieje się to co i rusz. Taka jest nowoczesna koszykówka – duża przewaga do przerwy nie daje żadnej gwarancji.
Weźmy ostatni mecz z Krosnem. Przegrywaliśmy już 15. punktami, ale w kilka chwil potrafiliśmy zejść do ledwie dwóch punktów straty. Wtedy trener rywali wziął czas i nagle – z powodu naszych złych decyzji w ataku i obronie – Miasto Szkła znów odskoczyło na +15.
Z drugiej strony trudno myśleć o wygranej, gdy do przerwy nie trafiamy żadnej trójki przy 18. próbach. Jest nad czym pracować.
Jak współpracuje Ci się z trenerem Torrescusą?
To dla mnie pewnego rodzaju nowość. Mimo że gram już zawodowo tyle lat, po raz pierwszy pracuję z trenerem zagranicznym. I jest to powiew świeżości – ciekawe treningi, zupełnie inne podejście do pracy z zawodnikami.
Obaj uwielbiamy oglądać dużo koszykówki, zwłaszcza Euroligi. Choć stoimy po dwóch stronach barykady – trener David kibicuje Barcelonie, a ja od zawsze kibicowałem Realowi (śmiech). Choć w Wałbrzychu pracowałem z trenerem Grudniewskim, który także miał nowoczesne podejście, jeździł na trenerskie kliniki do Walencji. Tak że z hiszpańską szkołą już się wcześniej poniekąd spotkałem.
Jesteś w ciekawym momencie kariery. Z jednej strony jesteś graczem doświadczonym, z drugiej – nie odcinasz kuponów, nie kończysz kariery. Jest coś nad czym pracujesz, co chcesz poprawić?
Tak, i jest to… głowa. Odpukać – nic mnie nie boli, nie mam problemów zdrowotnych, mam siłę i wciąż duży koszykarski głód. Pracuję nad podejściem mentalnym, które pomoże mi choćby lepiej wykonywać rzuty wolne.
Pełna zgoda – nie zamierzam kończyć z koszykówką, bo wciąż sprawia mi ona mnóstwo radości. I choć jestem w I lidze postrzegany jako center starej szkoły, który gra bliżej kosza, to nie zamierzam się szufladkować.
Nowocześni środkowi chętnie rzucają za trzy. Nie kusi Cię, by czasem spróbować?
I ja też lubię czasem trafić trójkę! Choć z drugiej strony – kiedy widzę, że na pozycję wychodzi Przemek Kuźkow, to co by się nie działo, wolę odegrać piłkę do niego (śmiech). W tym sezonie jest topowym strzelcem w całej lidze.
Na koniec chcieliśmy Cię spytać o… pierwszego idola.
Trudne pytanie! Kiedy byłem nastolatkiem, dostęp do Euroligi był mniejszy, więc oglądałem więcej NBA. I siłą rzeczy kibicowałem Lakersom – Kobemu i Shaqowi. Dziś nie mam idola, ale Nikola Jokić to ktoś, kto zmienia tę dyscyplinę sportu – uwielbiam oglądać go w akcji.
Myślisz jeszcze o ekstraklasie?
W tej chwili nie. Te drzwi może jeszcze się nie zatrzasnęły, ale na pewno są przymknięte. Nie wiem, czy byłbym w stanie dołączyć do zespołu PLK, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało minut dostają na mojej pozycji Polacy. Łatwiej byłoby trafić do Orlen Basket Ligi, awansując z I ligi.
Czyli z Polonią.
To byłby piękny scenariusz.
KKS Polonia Warszawa