Chorwacki środkowy wcale nie jest tak słabym graczem, jak sugeruje jego reputacja wśród kibiców. Na niego narzeka się jednak najwięcej, jego wpadki wpadają w oko. Darko Planinić jest jak obecna drużyna z Zielonej Góry – solidny, ale czegoś ekstra mu po prostu brakuje.

Jordan Why Not Zer0.2 – doskonałe buty do gry w basket! >>
Oczekiwania vs. rzeczywistość
Darko Planinić (29 lat, 211 cm) w Zielonej Górze pojawił się jako zastępstwo za Franka Hassella, z którym już w okresie przygotowawczym Stelmet się pożegnał. Chorwat to w Europie gracz znany i rozpoznawalny, w CV ma wielkie europejskiej marki, co mogło budzić spore oczekiwania w stosunku do jego gry.
Jednak, gdyby prześledzić rolę jaką pełnił wszędzie, gdzie grał, dość szybko doszlibyśmy do wniosku, że to podkoszowy wyrobnik, a nie wirtuoz. Charakterystyką bliżej mu do Adama Hrycaniuka, z którym dzieli minuty na centrze, niż Vladimira Dragicevicia.
Właśnie to zestawienie środkowych budzi sporo kontrowersji. Nie ma wątpliwości, że obaj gracze to wysoki poziom, w obu może nawet reprezentacyjny, ale taka para nie sprawia, że Stelmet ma szeroki wachlarz możliwości na pozycji numer 5. Gra z jednym i drugim wygląda tak samo, bo to bardzo podobni gracze. Planinić trochę lepiej gra w pick’n’rollu, z kolei Hrycaniuk lepiej zbiera.
Zwalisty symbol Stelmetu
Narzekania kibiców z Zielonej Góry głównie skupiają się na duecie chorwackich podkoszowych. Żelijko Sakić i Darko Planinić to gracze ze sporym doświadczeniem w Europie i umiejętnościami, ale nie grający efektownie i porywająco.
Planinić dodatkowo miewa momenty, w których przytrafiają mu się koszmarne pudła spod samego kosza. Brak atletyzmu u obu jest widoczny, co może irytować kibiców, szczególnie kiedy Stelmet słabo zbiera, a rywale skaczą im po głowach.
Zwalisty Chorwat jest odzwierciedleniem całego zespołu. Doświadczony, z wyrobioną marką, mało atletyczny, potrafiący skończyć mecz ze skutecznością 5/5, ale i strzelający zaskakująco często gafy. Nieraz męczący w odbiorze, ale według statystyk skuteczny. Boiskowy pracuś, nie gwiazda, przeciętnie zbierający, ale za to sprawnie poruszający się w akcjach pick’n’rollowych. Robiący sporo rzeczy dobrze, by potem jedną akcją zepsuć sobie całkowicie opinie.
Każdy z tych przymiotników i określeń, pasuje do całego Stelmetu. Grają w PLK świetnie, 17 wygranych w 20 meczach, już zaczynamy ich traktować jako najpoważniejszego kandydata do finału, a tu przychodzi porażka ze Stalą, w słabym stylu.
Zmęczenie, oczywiście, było widoczne i to poniekąd usprawiedliwia Stelmet. Jednak tak jak Łukasz Koszarek po meczu powiedział – sami sobie wybrali taki sezon.
Zmiany, ale jakie?
Do drużyny dołączył już Quinton Hosley. Na pewno będzie wzmocnieniem, ale też wiadomo, że na niego w Zielonej Górze będą musieli przynajmniej kilka tygodni poczekać.
Mówi się otwarcie o wzmocnieniu strefy podkoszowej, przewijały się nazwiska takie jak Shane Lawal, czy Stephane Lasme. Gracze doświadczeni, którzy w karierze grali w wielkich klubach, ale teraz zaliczający powoli zjazd z tego najwyższego poziomu.
Dodatkowy zawodnik pod kosz się przyda, ale czy odmieni grę Stelmetu? Moim zdaniem nie, szczególnie ktoś taki jak rzeczony Lasme. Poprawiłby zdecydowanie zbiórkę, ale nie powiększyłby możliwości ofensywnych zielonogórzan.
W mojej opinii przydałby się w Stelmecie taki gracz jak.. Boris Savović. Jeśli już szukać gdzieś wzmocnień, to u kogoś, kto może zagrać inaczej niż gracze, którzy aktualnie się w składzie znajdują. Savo dawał grę tyłem do kosza i trójkę, co otwierało wiele ofensywnych możliwości.
Jednak o takiego gracza na rynku w tym momencie będzie ciężko. Może więc lepiej spróbować dołożyć kogoś na obwód?
W ciężkich momentach w meczu ze Stalą piłka powędrowała do Przemysława Zamojskiego. Trafiał ostatnimi czasy na kapitalnej skuteczności, ale opieranie swojego być albo nie być w meczu na wyprowadzeniu do rzutu „Zamoja” to spore ryzyko. Proste przekazywanie na zasłonach może sprawić, że nikt się nie uwolni i trzeba będzie oddawać rzuty przez ręce. W mojej ocenie cały czas ta drużyna cierpi na brak gracza, który grałby bardzo skutecznie 1 na 1.
Markel Starks ma świetny kozioł i minięcie, ale nie atakuje kosza, co sprawia, że jego akcje ograniczają się do rzutu z półdystansu i nie otwierają pozycji dla innych, od których mogłaby iść pomoc. Sokołowski też pokazuje, że liderem na ciężkie czasy nie jest, potrafi pociągnąć zespół, ale chyba jeszcze nie na poziomie Stelmetu.
Samo dołożenie podkoszowego jest potrzebne, ale raczej nie sprawi, że zielonogórzanie pójdą ze swoją grą znacznie do przodu.
Grzegorz Szybieniecki
Jordan Why Not Zer0.2 – doskonałe buty do gry w basket! >>