Ktoś na drafcie 2017 wygrał, ktoś przegrał, ale zadziwili najbardziej Królowie. Kto by przypuszczał, że to właśnie oni będą szczególnie chwaleni za optymalne wybory w naborze do NBA?

To są buty LeBrona Jamesa – możesz je mieć! >>
W ostatnich kilku latach nie było chyba w NBA drużyny częściej krytykowanej za podejmowane decyzje, absurdalne ruchy, przegrane szanse. Vlade Divac i Vivek Ranadive stali się wręcz symbolami nieudolnego zarządzania klubem. Za co teraz zbierają pochwały?
Pierwszy argument to De’Aaron Fox, jedna z największych perełek tego draftu. Klasyczny rozgrywający po roku na uczelni Kentucky, z wysokim koszykarskim IQ i w dodatku uchodzący za dobrego obrońcę. Gra efektownie, więc przyciągnie ludzi na trybuny, a jednocześnie jest pracusiem i domatorem. Eksperci piszą, że jak na swoje (dopiero!) 19 lat, jest już wyjątkowo dojrzałym rozgrywającym.
Divac w amerykańskim stylu opowiada, że wziąłby Foxa nawet jeśli Kings mieliby wybór z numerem 1 i coś w tym może być.
Kings pozytywnie zaskoczyli też następnymi decyzjami. Wymienili przysługujący im numer 10 na dwa nieco dalsze wybory – numery 15 i 20. Wzięli dzięki temu, więcej niż solidnie zapowiadającego się, skrzydłowego Justina Jacksona z North Carolina oraz na czwórkę Harry’ego Gilesa z Duke (same dobre uczelnie!), który w ocenie fachowców mógłby być znacznie wyżej w drafcie, gdyby nie trapiące go dotąd seriami kontuzje. Bezapelacyjnie jest to jednak talent godny ryzyka. W drugiej rundzie Divac dorzucił jeszcze Franka Masona, rozgrywającego z Kansas, tak, znów z cenionej szkoły.
OK, w sporcie nie wszystko musi wypalić i nie ma nadal gwarancji, że Sacramento zacznie iść w górę, ale trzeba “Królom” przyznać, że wreszcie choć jedną lekcję odrobili porządnie. Może za sezon czy dwa faktycznie nikt już tam nie będzie pamiętał i żałował DeMarcusa Cousinsa.
To są buty Paula George’a – sprawdź >>
PG