
Decka Pelplin to klub, który na przestrzeni ostatnich kilku lat poczynił progres. Gdy niedawno pojawił się w pierwszej lidze, musiał najpierw przyzwyczaić kibiców do… poprawnej wymowy nazwy klubu (czyt. „Deka”). Ta nawiązuje do nazwy firmy Pana Tadeusza, która świadczy usługi w zakresie budownictwa i transportu.
– Tadeusz Decka jest naszym motorem napędowym, jest naszym wieloletnim sponsorem tytularnym. Nasza przygoda rozpoczęła się od trzeciej ligi, kiedy graliśmy wychowankami. Rozwijamy się wspólnie, a jego wsparcie jest bardzo istotne i wyznacza kierunek pozostałym podmiotom, że warto do nas dołączyć – mówi prezes klubu Przemysław Bieliński.
W swojej kilkunastoletniej historii klub niedawno rozpoczął przygodę z pierwszą ligą, a w ubiegłym sezonie wywalczył swoje pierwsze play-off. Wtenczas, dość nieoczekiwanie zrezygnowano z dalszych usług trenera Przemysława Łuszczewskiego, a dalsze występy w rozgrywkach stanęły przez chwilę pod znakiem zapytania.
– Prowadzę klub w ten sposób, że nie wydaję złotówki ponad stan. Do momentu, jak nie dogram pewnego budżetu, nie chcę czegokolwiek obiecywać i deklarować. Po minionym sezonie – głównie ze sponsorami – dokonaliśmy analizy i doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy zmiany. Niemniej jednak, trener Łuszczewski sprawdził się i sam rekomendowałem, aby został na koleny sezon. Finalnie podjęliśmy inną decyzję – zdradza.
– Patrząc na naszą historię, z roku na rok robimy progres. Na początku startowaliśmy z budżetem drugoligowym, następnie szukaliśmy nowego trenera, który zaczął otrzymywać wynagrodzenie za swoją pracę, zwiększyliśmy budżet, utrzymaliśmy się, a w ostatnim sezonie zajęliśmy siódme miejsce. Chcielibyśmy to powtórzyć. Czy uda się osiągnąć coś więcej? Po cichu na to liczymy.
Sensacyjny powrót
Gdyby tak nie było, nie zdecydowano by się na doświadczonego trenera, który sensacyjnie powróci na ławkę trenerską.
– To, że trener Dariusz Kaszowski zdecydował się na naszą ofertę, to ocena naszej pracy. To uznana marka. Z trenerem byliśmy w kontakcie od dłuższego czasu. Grał u nas jego syn, zatem ten stały kontakt spowodował, że znaleźliśmy wspólny język. Nasze projekty – Łańcuta i Pelplina – są podobne. Wiedzieliśmy, że jego osoba będzie odpowiednia, by poprowadzić nasz zespół. Kluczowe było również to, że dla niego chce grać wielu zawodników i dobrze czują się w jego drużynach. Trener ma olbrzymie doświadczenie w pierwszej lidze i wiadomo, że będzie podchodził ambitnie do swojej pracy, a nam to odpowiada, bo nie chcemy stać w miejscu – podkreśla Bieliński.
Jakie to uczucie pierwszy raz od dwudziestu sześciu lat włożyć na siebie ubrania z innym logo, utożsamiać się z nowym klubem, miejscem? Musiałam o to zapytać, bo tak jak trudno było wyobrazić sobie Sokół Łańcut bez Dariusza Kaszowskiego, chyba jeszcze trudniej było wyobrazić sobie trenera w innej organizacji. Jednak ta historia już się skończyła. Przyszedł czas na coś nowego.
– Na pewno jest to dla mnie coś nowego, gdyż tak jak wspominasz, dla klubu z Łańcuta poświęciłem kawał swojego życia. Ogrom pracy nie tylko trenerskiej, ale także pracy jako wiceprezes klubu, która to została nagrodzona wspaniałymi wynikami sportowymi (trzy awanse: do drugiej, pierwszej ligi i ekstraklasy) oraz organizacyjnymi pozostawiając łańcucki klub w dobrej kondycji finansowej. Na pewno nie była to praca jak każda inna – tu było wiele emocji, wzruszeń i wyrzeczeń całej mojej rodziny – wylicza trener Dariusz Kaszowski. I tutaj musieliśmy przerwać rozmowę.
– Odnośnie nowego miejsca i logo mogę powiedzieć, że jestem bardzo podekscytowany i mam w sobie dużo pozytywnej energii, którą będę chciał przełożyć na ciężką pracę w nowym otoczeniu – dodaje.
W koszykówce nie zdarza się przecież zbyt często, by trener był w jednym klubie niemal przez trzy dekady i by tak wiele rzeczy pozostawało bez zmian przez wiele lat. Dla trenera Kaszowskiego przeprowadzka i prowadzenie drużyny z innego miasta to nowa sytuacja – pierwszy raz bowiem pozna, jak wygląda życie szkoleniowca na walizkach.
– Tego komfortu pracy nie byłoby, gdyby nie było wyników sportowych i organizacyjnych. To przede wszystkim te aspekty decydują o możliwości długofalowej pracy. Jeżeli wszyscy są zadowoleni, to możesz liczyć na nowy kontrakt – jeżeli nie, to te walizki trzeba pakować. Bez wielkich nakładów finansowych, rokrocznie prowadziłem zespół, który odnosił znaczące sukcesy, a to przekładało się na decyzje o dalszej pracy w klubie – wyjaśnia.
Po historycznym awansie Sokoła do ekstraklasy i zarazem niespodziewanej rezygnacji z funkcji pierwszego trenera musiał minąć rok, aż zdecydował się na powrót do seniorskiej koszykówki. Czego brakowało?
– Brakowało adrenaliny, która towarzyszy prowadzeniu zespołu ligowego. Gdy odpocząłem już psychicznie i emocjonalnie od decyzji, którą podjąłem, stwierdziłem, że już czas na nowe wyzwania. Miałem kilka propozycji i zapytań, ale oferta z Pelplina była dla mnie najbardziej ciekawa i kusząca, dlatego kilometry nie grały tu wielkiej roli. Dodatkowo przez rok czasu, gdy mój syn Mateusz reprezentował barwy tego klubu, dobrze poznałem całą organizację i ludzi tam pracujących. Widząc zaangażowanie działaczy dla dobra klubu, dostrzegłem analogiczne działania nad którymi pracowałem przez wiele lat w Łańcucie. Przede wszystkim to wpłynęło na moją decyzję o podjęciu pracy w zespole Decka Pelplin – tłumaczy, argumentując dalej:
– Decyzja ta była solidnie przemyślana i skonsultowana z moją rodziną. Znaczące słowo padło z ust mojej żony Małgorzaty, która wyraziła aprobatę na mój wyjazd, gdyż do pracy w Pelplinie wyjechałem sam.
Urok małych miast
Choć Pelplin i Łańcut dzieli ponad 700 km, mają ze sobą wiele wspólnego. Łączy ich choćby to, że są tak samo niewielkimi koszykarskimi miastami na tle pozostałych klubów – choć to Pelplin jest mniejszy, bo liczba mieszkańców nie przekracza ośmiu tysięcy. Czy uda się zatem stworzyć podobny klimat?
– Czynnik oddania się pracy i tej rodzinnej atmosferze panującej w klubie w Pelplinie, to jest to, co kiedyś współtworzyłem w łańcuckim zespole. Miasteczko faktycznie jest małe, wszyscy się tu znają. Mnie akurat to odpowiada. Nie mam problemu z odnalezieniem się w nowym środowisku – zauważa. – Czuję się swobodnie i pewnie. Na to wszystko mają duży wpływ osoby związane z klubem, którzy są dla mnie bardzo przyjaźni i pomocni w każdej sytuacji.
Zespoły trenera Dariusza Kaszowskiego zawsze były zgrane, gracze byli odpowiednio wyselekcjonowani. Tam nie było przypadków. Trener znał ligę jak własną kieszeń, bo był w niej nieprzeranie od 2004 roku. Zawodnicy po prostu chcieli dla niego grać. Zarówno w łańcuckim klubie, jak i w mieście panowała rodzinna atmosfera. Wiem co mówię, bo na własnej skórze doświadczyłam tego uroku. Tam każdy mógł poczuć się jak w domu.
– Tym razem, cały proces budowy zespołu przebiegł bardzo sprawnie, mimo że rozpoczęliśmy go około trzy tygodnie później względem konkurencji. W zaledwie tydzień czasu od podpisania kontraktu, zespół został zbudowany i w większości przypadków podpisany. Oczywiście, wcześniej byłem już zorientowany na rynku, co do wolnych graczy, jak i ich oczekiwań na nowy sezon. Przeprowadziłem wcześniej wiele rozmów z zawodnikami oraz ich agentami, więc po przedstawieniu wizji zespołu prezesowi klubu i uzyskaniu jego akceptacji sprawy kontraktowe potoczyły się bardzo szybko – mówi.
Na tę chwilę w zespole można zobaczyć koszykarzy, takich jak: Dawid Sączewski, Filip Stryjewski, Wojciech Dzierżak, Iwo Olender, Mariusz Konopatzki, Roman Janik, Aleksy Janiec, Thomas Davis, Tymon Szymański, Patryk Kędel oraz Michał Sadło.
– Uważam, że ten skład osobowy jaki udało się stworzyć jest dobrze dobrany charakterologicznie, a sportowo powinien być groźny dla każdego w tej lidze. Na ten moment posiadamy jeszcze jedno wolne miejsce w kadrze meczowej na sezon 2023/24 – uzupełnia.
– Liczę na to, że zbudowany zespół sprawi wiele radości wiernym kibicom. Obserwując ciężką pracę i zaangażowanie zawodników na jednostkach treningowych, jestem wręcz tego pewien. Chciałbym, aby po sezonie prezesi i kibice byli usatysfakcjonowani wynikiem końcowym, a gracze uznali, że zrobili krok do przodu w swojej przygodzie z koszykówką – kończy z nadzieją Dariusz Kaszowski, trener Decki Pelplin.
Pamela Wrona