Jeszcze miesiąc temu nastroje wokół kadry były zgoła inne. Po cichu liczono na to, że do Jeremy Sochan dołączy do koszykarzy w trakcie zgrupowania. To oznaczałoby, przynajmniej w teorii, że hala w Gliwicach wypełni się do ostatniego miejsca na każdym meczu biało-czerwonych. Sochan w kadrze nie zagrał, ale zadeklarował u Keepthebeata, że pojawi się na kolejnym turnieju.
Oprócz skrzydłowego Spurs reprezentacji odmówili takż Aleksander Dziewa, Dominik Olejniczak i Andy Mazurczak, którego niemal siłą wpychaliśmy wszyscy razem do kadry, zachwycając się tym, jak dyryguje grą w Kingu Szczecin, którego poprowadził do sensacyjnego (nadal tak twierdzę!) mistrzostwa.
Mimo absencji, tym razem reprezentacji nie towarzyszył żaden obyczajowy skandal. Nikt z nikim się nie wyzywał za prośrednictwem mediów, nikt nie miał do nikogo o nic pretensji. Nawet do tych, co kadrę brzydko mówiąc olali. To też warto podkreślić.
Jeszcze miesiąc temu nastroje wokół kadry były… No właśnie – jakie? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, bo o drużynie Igora Milicicaa wiedzieliśmy niewiele. Sparingi przed prekwalifikacjami olimpijskimi były w większości zamknięte i dla kibiców, i dla dziennikarzy. Do końca nie wiedzieliśmy, kto w drużynie zagra – czy dotrze Jeremi Sochan, czy dołączą gracze, którzy byli w tej kadrze w trakcie EuroBasketu.
Wówczas, niemal dokładnie rok temu, świętowaliśmy jeden z największych sukcesów w historii polskiego basketu. Strefa medalowa wystrzeliła kadrę Igora Milicicia – zachowując wszelkie proporcje – na szczyty popularności, ale zainteresowanie szybko opadło, bo nie było okazji, by wzniecić wśród kibiców ogień na nowo. I przed turniejem w Gliwicach baliśmy się, że może zgasnąć całkiem. Stało się wręcz przeciwnie, dziś już wiemy na pewno – tej drużyny nie da się nie kochać.
Oczywiście, łatwo pisze się takie słowa, gdy drużyna wygrywa – wiem o tym, wtedy pisze się je najłatwiej. Ale ta drużyna wygrywa nawet wtedy, gdy najlepszym strzelcem za trzy jest jej środkowy, gdy jej nie idzie, gdy musi mecze przepychać stylem “grit and grind”, gdy hurtowo pudłuje rzuty wolne.
W czasie turnieju objawiły się dwie (lub nawet trzy) nowe postaci, które do tej pory pełniły role znikome, nawet słowo epizodyczne wydaje się w tym przypadku hiperbolą. Andrzej Pluta Jr., z jakiegoś powodu niechany dalej w Treflu Sopot, bardzo długo szukał nowego klubu. Trafił w końcu do Suzuki Arki Gdynia, gdzie dostanie ogrom minut i kto wie, czy nie rolę lidera zespołu. W reprezentacji, obok starszych, doświadczonych kolegów wyglądał doskonale. Pewny siebie, świetnie grający akcje z dwójkowe z Olkiem Balcerowskim, niebojący się pojedynków jeden na jeden, śmiało i skutecznie atakujący obręcz.
– Bohaterem na pewno się nie czuję – mówi skromnie.
Grał jednak tak dobrze, że kto wie czy nie kupił sobie w niej miejsca na dłużej.
Igor Milicic Jr. zachwycił po raz pierwszy już w kontrolnym meczu z Turkami. W Gliwcach dalej grał powyżej naszych oczekiwań. Efektownie blokował, trafiał za trzy, robił to, co niego należy.
– Przyjechałem z nadzieją na grę. Chciałem pomóc naszym liderom i myślę, że zrobiłem to, czego oczekiwał ode mnie trener – tłumaczy.
Przemysław Żołnierewicz, od niedawna w kadrze, nie ma łatwej roli. Jego konkurencja to Michał Sokołowski i Mateusz Ponitka – liderzy kadrzy. Mimo to, to właśnie Żołenierwicz przez długą część decydującego meczu z Bośnią był naszym najlepszym strzelecem. Jest atletyczny, broni i poprawił rzucanie za trzy. Mimo małego stażu w kadrze, był na boisku w decydujących momentach.
-Kluczem jest cała drużyna. Wszyscy się rozumiemy, każdy z nas zna swoją rolę. A liderzy, Sokół i Ponit, dają z siebie wszystko i ciągną młodych za sobą – dodaje Aleksander Balcerowski.
Koszykarz Panatathinaikosu przeszedł już do historii Twittera, za swój słynny wywiad, w którym nie szczędził bluzgów, choć podejrzewamy, że mógł być to efekt silnych leków przeciwbólowych, które otrzymał po bolesnym upadku, gdy sfaulował go Jusuf Nurkic.
Balcerowski w finale trafił trzy trójki i już nie możemy doczekać się jego debiutanckiego sezonu w Eurolidze. 23-latek świetnie się rozwija, a poza tym jak chyba nikt inny w kadrze, rozumie jak ważny jest kontakt z fanami, jak wiele znaczy dla nich podpis na koszulce czy wspólne selfie.
Wspomniani wcześniej liderzy, Mateusz Ponitka i Michał Sokołowski, to chyba duet jakiego nie ma żadna inna kadra w Europie. Ich charakterystyka wygląda niemal identycznie – atletyczni skrzydłowi, grożący rzutem za trzy, atakujący obręcz, walczący na deskach, niestroniący od brudnej boiskowej roboty. Aż się prosi, aby Sokół dołączył do Mateusza w rozgrywkach Euroligi. Koszykarsko i charakterologicznie niczego mu nie brakuje.
Jeszcze słowo o Mateuszu. Świetnie, że wrócił, choć deklarował przed miesiącami, że ma ochotę odpocząć od reprezentacji. Miał do tego pełne prawo, ale tego nie zrobił. Przyjechał na kadrę i jej przewodził. Na boisku i poza nim. Prawdziwy kapitan.
Igor Milicic? Ma patent na wygrywanie, nie opiera tej kadry na jednym zawodniku, odważnie stawia na młodych, bryluje w telewizyjnym studiu. Dobrze, że zostaje z kadrą na kolejne trzy lata.
Nawet bez Sochana w składzie udało się niemal wypełnić wielką halę w Gliwicach. To pokazuje, że jak wielki potencjał ma nasza kadra i że to ona ciągnie dyscyplinę do przodu. Czy sprawi, że w Polsce powróci moda na koszykówkę? Nie sprawi. To już wiem doskonale. To nie pierwszy sukces naszych kadrowiczów w ostatnich latach. Wystarczy jednak, że co kilka miesięcy dają nam ogrom radości. A przy tym, nieważne w jakim składzie, ostatnio po prostu nie przegrywają. Warto chodzić na kosza.