PRAISE THE WEAR

“Dlaczego nie mówi się o tym więcej?”. Mikołaj Stopierzyński – koszykarz, ale i tata [WYWIAD]

“Dlaczego nie mówi się o tym więcej?”. Mikołaj Stopierzyński – koszykarz, ale i tata [WYWIAD]

W ubiegłym sezonie Mikołaj Stopierzyński był najlepszym punktującym wśród Polaków w pierwszej lidze. Od niedawna jest również szczęśliwym tatą. Zapraszamy na wywiad, który przeprowadził Piotr Janczarczyk.

fot. Karolina Bąkowicz

Piotr Janczarczyk: Cofnijmy się o rok wstecz. Po sezonie w Górniku Wałbrzych przeniosłeś się do WKK Wrocław. Skąd taka decyzja?

Mikołaj Stopierzyński: Szczerze powiedziawszy… nie miałem zbyt wielu propozycji. Na stole była konkretna oferta z Polonii Warszawa i właśnie z WKK Wrocław. Gdy zadzwonił trener Łukasz Dziergowski, zaczęliśmy zastanawiać się – Warszawa czy Wrocław? Dwa dobre kierunki. Mogę przyznać, że do WKK chciałem trafić już w przeszłości z racji mojej pasji do pracy z młodzieżą. Pod tym względem WKK ma najlepsze wyniki w kraju. Ten kierunek był mi bliski. Cieszę się, że mimo skromnego wyboru trafiłem do naprawdę fajnego miejsca.

P.J.: Po pierwszych sześciu występach Twoja średnia wynosiła prawie 24 punkty na mecz. Jak wspominasz ten okres? Oddawałeś kiedyś tyle rzutów?

M.S.: Wydaje mi się, że tak! Pamiętam, gdy grając dla Startu Lublin, pojechaliśmy na mecz do Opola i oddałem jakieś… 25 rzutów? Drugie takie spotkanie było, gdy jako Start graliśmy z WKK we Wrocławiu. To był taki mecz na około 40 punktów. Wydaje mi się, że właśnie Lublin był takim miejscem.

P.J.: W pewnym momencie zostałeś nawet okrzyknięty MVP miesiąca. Uważasz, że powinieneś trafić również do pierwszej piątki sezonu?

M.S.: Uważam, że tak. A jeśli nie w samej pierwszej piątce, to być wyżej w wynikach głosowania. Patrząc indywidualnie, przodowałem w statystykach. Pamiętam nawet moment, gdy na pamiątkę zrobiłem zrzut ekranu. Byłem w pierwszej dziesiątce… blokujących! Oczywiście do któregoś momentu.

P.J.: W takim razie, jak mógłbyś scharakteryzować WKK? Faktycznie jest tak “młodzieżowo”?

M.S.: Myślę, że tak. Sam fakt, że dla tych młodych graczy hala jest cały czas dostępna. Hala, która jest pod każdym względem dostosowana do koszykarskiej pracy. W jednej chwili może trenować w niej nawet kilka grup. Do tego sporo młodzieży, która trenuje z pierwszą ligą. Nie ma drugiego takiego obiektu w Polsce, a przynajmniej ja w takim nie byłem. Wszystko po to, by móc skupić się tylko na pracy, rozwoju, a nawet odnowie biologicznej. Nawet kwestia tego, że jest naprawdę rodzinnie. Da się to odczuć. Zawodnicy w pierwszej lidze mają zapewnione wyżywienie, co nie jest standardem. Zaskoczyło mnie to. Są takie drobne rzeczy, które to budują. Będę bardzo dobrze wspominał WKK. Odejście było trudną decyzją.

P.J.: Czułeś, że ten miniony sezon to było swego rodzaju odrodzenie?

M.S.: Nie. Nigdy nie czułem, żebym upadł, więc nie myślę, żeby to było odrodzenie. Wiele osób mówi o tym “upadku” w Wałbrzychu, ale trzeba też zwrócić uwagę, że moja rola była zupełnie inna w tamtym momencie. W składzie było wielu zawodników znanych z tego, że potrafią zdobywać punkty. Trzeba to było rozłożyć. Doświadczyłem też kontuzji, które mnie stopowały.

P.J.: Śledziłeś przebieg serii finałowej? Kto był Twoim faworytem do awansu?

M.S.: Górnik! Obejrzałem wszystkie mecze. Przede wszystkim Górnik był drużyną. Mam takie porównanie, że gdy grałem w Wałbrzychu, to byliśmy trochę takim odbiciem lustrzanym Astorii z tego sezonu. Wielu zawodników, którzy w swoich poprzednich zespołach byli kluczowymi postaciami, wrzuceni do jednego zespołu na zasadzie: “macie, grajcie”. Trochę bez odpowiedniego bilansu, rytmu. Szczególnie w porównaniu do Górnika.

P.J.: Niektórych tych chłopaków znasz doskonale jeszcze z okresu gry dla Górnika. Gdybyś miał wytypować do ekstraklasowego składu konkretne postacie, to…?

M.S.: Trudne pytanie. Damian Durski powinien dostać swoją szansę. Bo choć nikomu nic się nie należy, to jemu się akurat należy! Patrząc na całą historię, to by było wręcz nielogiczne, gdyby w tym składzie się nie znalazł. A z reszty drużyny? Uważam, że wielu koszykarzy z pierwszej ligi, gdyby dostało zaufanie od trenera, mogłoby sobie poradzić w ekstraklasie. Pytanie – co oznacza “poradzić sobie”. Moim zdaniem powinien tam zostać jeden z weteranów. Taki Krzysztof Jakóbczyk, który ma swoją bogatą przeszłość.

P.J.: Ty tej ekstraklasy jakkolwiek “liznąłeś”. Jak wielki jest przeskok pomiędzy pierwszą ligą a ekstraklasą?

M.S.: Jest ogromny! Sam fakt takiej kultury treningu i tego, jak wszyscy są skupieni. Przynajmniej tak było w Lublinie. Na treningu nie jest swawolnie, jak czasami w pierwszej lidze. Trudno było się przestawić. Nie ma żartów.

P.J.: Przed Tobą kolejne wyzwanie, znów młodzieżowe – Enea Basket Poznań.

M.S.: Już w ostatnich latach miałem z tylu głowy pomysł w postaci powrotu w rodzinne strony. Poznań jest oddalony od mojej rodzinnej Opalenicy o zaledwie 40 kilometrów. Po tej wieloletniej “tułaczce” po Polsce, po corocznych wyprowadzkach – chciałem stabilizacji. Szczególnie teraz, gdy zostałem głową rodziny. Czuję na sobie odpowiedzialność, żeby zapewnić jej komfort życia. Ale to nie był jedyny powód. W przeszłości trenowałem u trenera Przemysława Szurka, gdy miałem 16 lat. Pamiętam, jak konkretny był. Te treningi sprawiały mi przyjemność. Może to jakaś nostalgia z mojej strony? Przedstawił bardzo konkretną wizję, później przyszła oferta. Tak jak trenera Szurka poznałem, taki jest do dziś.

P.J.: Po tym świetnym sezonie miałeś znacznie więcej ofert niż rok wcześniej?

M.S.: Trener Szurek zadzwonił dość szybko. Ja też chciałem załatwić to prędko. Miałem jeszcze jeden telefon, od trenera Kaszowskiego. Rozmawiałem ze swoim agentem, chcąc odłożyć przenosiny bliżej domu jeszcze na chociaż rok. Moje ego mówiło: “wszyscy chwalą, super, świetny sezon. Może poczekam i odezwie się ktoś jeszcze?”. Ego chciało być nakarmione. Oczywiście miałem też propozycję od prezesa Koelnera z WKK.

P.J.: Na moment odejdźmy od koszykówki. Jak wspomniałeś – jesteś również szczęśliwym tatą. Przy narodzinach dziecka faktycznie trudno to wszystko połączyć z graniem? Nawet w pierwszej lidze.

M.S.: Wow! Często zastanawiam się, dlaczego nie mówi się o tym więcej. Niestety, u mnie trafiło to właśnie na ten sezon w Wałbrzychu, gdy presja była ogromna. Chciałem spełnić te oczekiwania. A bycie tatą na początku jest… ciężkie. Nie śpisz w nocy, twoje myśli uciekają. Głównie jednak chodzi o sen i wypoczynek. Wracasz po porannym treningu, jesteś zmęczony, bo w nocy dziecko obudziło się kilka razy. Dopóki ktoś tego nie doświadczy, to nie wie, jak to jest. Żona siedzi w domu, chcesz ją odciążyć, ale nie masz siły. Początkowo jest ogromna zajawka. Albo inaczej… Ja jestem zajawiony z bycia ojcem! To jest najwspanialsze, co mi się w życiu przydarzyło. Tym bardziej w połączeniu z moją pasją w postaci szkolenia młodzieży. To się świetnie pokrywa. Sezon w Wałbrzychu mocno otworzył mi oczy, zwłaszcza pod kątem regeneracji. Rozmawiałem z ludźmi, słuchałem podcastów. To ciężki kawałek chleba i dla zawodnika, i dla jego partnerki.

P.J.: A konsultowałeś się z innymi koszykarzami, którzy są już ojcami?

M.S.: Dużo było takich rozmów. Gdy teraz widzę w mediach społecznościowych, że jakiś zawodnik został ojcem, to rzucam pod nosem: “ciekawe, jak sobie poradzi”. I później patrzę – kontuzja, spadek formy. Pamiętam, gdy rozmawiałem z jednym z zawodników, który był chwilę po narodzinach dziecka. Spojrzałem na niego i był… “zmielony”. Grał, dawał z siebie wszystko, ale niewyspanie wpływało na szybkość reakcji czy dynamikę. A później wszyscy piszą, że grał dramatycznie. O tym się nie mówi. Jakieś opinie, że ktoś już myśli o kontrakcie z innym klubem czy coś takiego. To nie jest prawda. Mówiłem, że to jest trudne i dla koszykarza, i dla jego partnerki. Ona robi, co może, zajmuje się dzieckiem, chcesz ją odciążyć, ale w pewnym momencie mówisz: “przepraszam, ale ja muszę iść spać. Jeśli nie będę spał, to wpłynie to na moją grę. Z kolei słabsze wyniki mogą sprawić, że klub będzie chciał mnie zwolnić. To może spowodować problemy finansowe”. Jakoś udało nam się do tego dojść. Na sukces sportowy ma przełożenie wiele rzeczy niekoniecznie koszykarskich.

P.J.: I na koniec – Twój powrót do ekstraklasy to realny plan czy raczej marzenie ściętej głowy?

M.S.: Nie chcę myśleć górnolotnie, ale bardzo podoba mi się opcja, w której byłbym częścią klubu, z którym awansowałbym do ekstraklasy. Trochę jak Górnik w tym sezonie. To by było super! Realnie? Pociąg jeszcze nie odjechał, ale jest już trochę daleko.

George Clooney

Piotr Janczarczyk

obserwuj na twitterze

Autor wpisu:

George Clooney

Piotr Janczarczyk

obserwuj na twitterze

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami