Ktoś powie – na własne życzenie. Ktoś inny, że przez sędziów sobotniego spotkania. Nie nam to rozstrzygać, przejdźmy do faktów. Jeremiah Martin – jak wszyscy – wziął udział w przedmeczowej rozgrzewce. Chwilę później widzieliśmy go już w wyjściowej piątce. Wystarczyła jedna akcja, by Amerykanin zapisał na swoim koncie pierwsze punkty. Przede wszystkim – nie wyglądał, jakby wracał po kontuzji.
3 minuty i 40 sekund do końca pierwszej kwarty, a na konto lidera WKS-u wędruje faul techniczny za “flopowanie”. W tym samym momencie trener Erdogan zdecydował, że da mu odpocząć. Końcówkę kwarty Amerykanin obejrzał już z perspektywy ławki rezerwowych.
Z powrotem na parkiecie pojawił się wraz z rozpoczęciem drugiej części meczu. Minęły 23 sekundy i… znów gwizdek! Tym razem Martin udawał się już nie w kierunku swojej drużyny, a szatni, do której został odesłany za sprawą dwóch przewinień technicznych. Decyzja sędziów była identyczna – faul za “flopowanie”. W telewizyjnych kamerach Polsatu wyglądało to tak:
Arbitrzy nie zmienili już zdania, a Martin dalszą część meczu mógł obejrzeć na telefonie w szatni. Jak się jednak okazało – Śląsk dał radę również bez swojego lidera. W rolę rozgrywającego świetnie (po raz kolejny) wszedł Łukasz Kolenda, który zdobył 21 punktów i był najlepszym punktującym WKS-u. Wrocławianie wygrali w Ostrowie Wielkopolskim 75:68, wracając w ten sposób na fotel lidera.