W piątej kolejce zespół Igora Milicicia czekał już drugi w tym sezonie mecz z rywalem grającym w Eurolidze. Gevi pokonało już EA7 Emporio Armani Mediolan, ale należało się spodziewać, że o zwycięstwo w starciu z Virtusem Bolonia będzie znacznie trudniej. Przed sezonem pożegnano się z Sergio Scariolą, a do tej pory świetnie radzi sobie Luca Banchi, czyli trener rewelacyjnej na mistrzostwach świata reprezentacji Łotwy. W Serie A Virtus wygrał wszystkie 4 mecze. W Eurolidze także plasuje się w czołówce z bilansem 4-1, dzięki wykorzystaniu dość łatwego (o ile w tej lidze można o takim mówić) terminarza na początku rozgrywek.
Zespół z Neapolu do tej pory przegrał tylko raz. U stóp Wezuwiusza mogą spokojnie mówić o dobrym początku sezonu. Gevi podejmowało jednak możliwe, że najmocniejszą obecnie drużynę w lidze. Virtus po wygranej mógł pozostać niepokonany obok Umany Reyer Wenecja.
Pierwsza kwarta nie wyglądała źle dla drużyny Michała Sokołowskiego i Igora Milicicia. Gospodarze przegrywali tylko jednym punktem 22:23. Wszystko załamało się w drugiej części. Koszykarze z Neapolu zdobyli swoje pierwsze punkty po trójce Justina Jaworskiego dopiero po… 5 minutach. W tym czasie faworyci z Bolonii powiększyli swój dorobek o 17 punktów, więc poważnie odskoczyli. Virtus zdecydowanie wygrał 2. kwartę – 23:6 i różnica wynosiła aż 18 punktów – 46:28.
W drugiej połowie gospodarze zagrali dużo lepiej. Zdobyli nawet więcej punktów od rywali! Ostatnią kwartę wygrali 27:21, ale duża różnica pozostała na tablicy wyników. Mecz zakończył się zwycięstwem 88:75 zespołu z Bolonii, który pozostaje niepokonany.
Michał Sokołowski spędził na parkiecie najwięcej minut ze wszystkich zawodników – aż 35. Rozegrał niestety najsłabszy mecz w sezonie, zdobywając zaledwie 2 punkty. Polak oddał 4 rzuty i trafił tylko 1. W poprzednich spotkaniach zawsze notował dwucyfrową zdobycz punktową. Dla Gevi 20 punktów zdobył Tomislav Zubcic. Gospodarze nie mogli przeciwstawić się gwiazdom z Euroligi. Double-double (17 punktów i 14 zbiórek) zanotował Jordan Mickey. Marco Belinelli zdobył 14 punktów.
Autor tekstu: Kamil Karczmarek