Dzięki niemu Alterique Gilbert trafił do Wałbrzycha. „Chcę być związany z NBA”

Karol Kutta, do niedawna koszykarz, a dziś agent sportowy reprezentujący hiszpańską agencję w przekrojowej rozmowie opowiada o nowej ścieżce zawodowej i ambitnych celach, a także o udziale w transferze Amerykanina do beniaminka Orlen Basket Ligi.

Pamela Wrona: Zacznijmy od tego, jak znalazłeś się w Hiszpanii?

Karol Kutta: Po sezonie 2021/22, w którym grałem w Kołobrzegu, kończąc jednocześnie studia magisterskie, chciałem grać jeszcze w koszykówkę, ale za granicą. Taka okazja pojawiła się w Hiszpanii, gdzie dołączyłem do zespołu CB SOCUELLAMOS w trakcie sezonu i już tam zostałem.

Po zakończeniu fazy finałowej skontaktował się ze mną agent sportowy z hiszpańskiej agencji Stayline Sports w Barcelonie, oferując pomoc w dalszym rozwoju mojej kariery sportowej. Podczas naszej rozmowy zaproponowałem jednak inne rozwiązanie – zamiast kontynuować współpracę jako zawodnik, zaproponowałem, że to ja, jako były koszykarz, mogę wesprzeć agencję swoją wiedzą i doświadczeniem.

W ten sposób trafiłem do Hiszpanii dzięki koszykówce, ale z własnej inicjatywy obrałem nową drogę zawodową. Będąc w odpowiednim miejscu i czasie, dostrzegłem otwierające się przede mną nowe możliwości i postanowiłem to wykorzystać.

Zatem rozdział poświęcony byciu koszykarzem jest już zamknięty?

Myślę, że przyszedł czas, żeby zamknąć ten rozdział definitywnie. Ciesze się, że miałem możliwość spróbowania swoich sił na parkietach hiszapanskich, a także zaliczyć epizod we Włoszech, ale ta przygoda jest już za mną. Skupiam się teraz na pracy agenta sportowego, bo w moim przekonaniu ta branża stwarza dla mnie większe możliwości rozwoju.

Co za tym przemawia?

Jestem po studiach prawniczych, więc ten kierunek na pewno pomaga mi w tej branży. Ponadto dodając do tego doświadczenie zebrane z parkietów, to wszystko razem daje mi silne podstawy do tego, by odpowiednio zadbać o interes zawodników, zarówno od strony prawnej i negocjowanych w ich imieniu kontraktów, jak również w znalezieniu im właściwego placementu.

Ponadto, duże znaczenie miało dla mnie, aby agencja, którą będę reprezentował działała na szerszą skalę niż tylko w Polsce.

Z jakiego powodu?

Chciałem mieć możliwość większego rozwoju i wiedziałem, że za granicą będę mieć zdeycydowanie lepsze warunki, żeby to osiągnąć. Polskie agencje mają wielu rodzimych graczy i praca dla nich wiązałaby się z życiem na terytorium kraju. Ja jednak wiążę swoją przyszłość i życie z innym miejscem niż Polska i wiedziałem, że potrzebuję agencji międzynarodowej.

Mamy zespół złożony z jedenastu osób, w którym są Hiszpanie, Włosi i Niemcy. Dzięki temu jesteśmy w stanie dobrze pokrywać te rynki. Głównym językiem, którym operujemy w tej branży jest angielski, ale bywa, że czasem wymagana jest znajomość jezyka hiszpanskiego, co nie stanowi dla mnie problemu.

Czy znając perspektywę zawodnika łatwiej jest teraz rozumieć jego potrzeby, będąc w innej roli? Co najbardziej się zmieniło, gdy patrzysz na to inaczej i co jest w tej sytuacji nieocenione?

Jako były zawodnik wiem, jakie oczekiwania mają gracze względem klubów i agencji. Nie było więc problemów ze zrozumieniem potrzeb danego klienta. Myślę, że najważniejszym aspektem, który pomaga mi w tej branży to coś, co widać szczególnie podczas procesu rekrutacji. Jako zawodnik czuje się, kto – zwłaszcza z graczy amerykańskich – ma szansę zrobić karierę w Europie i na jaki rynek będzie pasować swoim profilem. Trzeba czuć, których koszykarzy należałoby rekrutować i nie tracić czasu.

W drugą stronę, zdaje się, że gracze także muszą wyczuć odpowiedniego dla siebie agenta.

Owszem. W branży jest wiele agentów, którzy patrzą na graczy tylko i wyłącznie przez pryzmat korzyści fiannsowych. Natomiast w moim przekonaniu zawód agenta opiera się w głównej mierze na budowaniu realcji z zawodnikiem-klientem, który po pewnym czasie wyczuje, jeżeli agent traktuje taki układ czysto biznesowo. W ogólnym procesie na pewno pomaga nieegoistyczne podejście, gdzie na pierwszym miejscu stawia się interes zawodnika. Poza tym, zawodnika nie tylko trzeba znaleźć, ale przekonać go, że ta konkretna agencja jest dla niego właściwa.

Masz profil graczy, którzy cię interesują? Jak wygląda scouting?

To zajęcie, która wymaga dużych nakładów pracy, własnej organizacji i wyszukiwania profili, które będą odpowiednie. To czasochłonne, ale majac dobrze zgrany team, odpowiednie narzędzia i świadomość, gdzie i jak ich szukać, jest to zdecydowanie łatwiejsze.

Obecnie na rynku najłatwiej jest znaleźć miejsce dla graczy podkoszowych i dla rozgrywających. To nasz główny target.

Czy reprezentujesz jakichś Polaków?

Na chwilę obecną nie, ale możliwe, że za jakiś czas to się zmieni. Jesteśmy agencją hiszpańską, ale działamy na wielu rynkach. Dla mojej agencji rekrutuję głównie graczy amerykańskich. Zdecydowana większość naszych klientów to gracze amerykańscy czy zawodnicy z college’u – aktualnie to bardzo lukratywny biznes. Działamy zarówno w koszykówce męskiej, jak i żeńskiej.

W Polsce jest niewielu agentów, natomiast obsługują już te najlepsze nazwiska. Jeśli mielibyśmy kogoś zrekrutować do naszej agencji, musieliby być to gracze, którzy mają szansę grać za granicą. A niemal wszyscy są już przez kogoś reprezentowani. Jedną możliwością jest rekrutowanie graczy młodzieżowych, ale wciąż mało jest takich talentów, których można byłoby posyłać z powodzeniam do innych krajów.

Za to do wałbrzyskiego klubu z ramienia Twojej agencji trafił Alterique Gilbert.

Tak, jako agencja regularnie wysyłamy naszych klientów również na polski rynek. W tym roku był to właśnie Alterique Gilbert. Kluczowe było podejście klubu z Wałbrzycha, ich możliwości i organizacja. Istotna była rola, jaką widział dla niego trener Andrzej Adamek. A ta jest największa. Zależało nam żeby otrzymał należyte zaufanie i aby wpasował się w charakterystykę klubu i jego cele. To zgrało się idealnie, dlatego otrzymał duży kredyt zaufania i dużą rolę. I jak widać, odpłaca się dobrą grą i się z tego wywiązuje. Uznanie dla klubu z Wałbrzycha, że dostrzegli w nim taki potencjał.

A jaki widzisz w sobie?

Widzę siebie za oceanem, gdyż chciałbym być ściśle związany ze środowiskiem koszykówki uczelnianej, a później być może i NBA. Nie chcę być tylko agentem w Europie. To mój cel. Moja agencja jest europejska, ale również dążymy do tego, by mieć silną obecność w Stanach Zjednoczonych. Mój szef mieszka tam na co dzień. Przez to, że kiedyś uczyłem się i pracowałem w Ameryce, czuję tamtejszą kulturę i chciałbym spróbować swoich sił właśnie tam i mieć duży wpływ na agencję, pomagając jej od strony amerykańskiej. Mamy polskich scoutów w NBA, ale czy agenta sportowego?

Mam świadomość, że to biznes bez sentymentów, w którym liczą się cyferki. Jest to rynek hermetyczny, gdzie układ koneksji jest ważny, ale na pewno najważniejsze jest to, by być wewnątrz. Bycie tam na miejscu i styczność z tymi środowiskami może pomóc torować sobie drogę do NBA. To bardzo trudne zadanie, szczególnie dla kogoś z Europy, ale absolutnie nie niemożliwe. Wiem, że się da. Trzeba tylko wiedzieć, jakie kroki podjąć.

Autor wpisu:

Polecane

Aneta Sochan. O tym, jak budować tożsamość przyszłego koszykarza NBA

Psychologia sportu. 1na1: Dzień Walki z Depresją

Kącik mentalny. Dzień Walki z Depresją: Krzyk ciszy