REDAKCJA

God Shammgod – Bóg przyjechał do Słupska

God Shammgod – Bóg przyjechał do Słupska

Legenda nowojorskich boisk, jeden z niewielu graczy, od którego imienia nazwano zwód, pierwowzór Jesusa Shuttleswortha z „He Got Game”. Na początku XXI wieku wymiatacz z Nowego Jorku czarował w PLK.

god_shammgod3NBA, Euroliga, PLK – typuj wyniki i wygrywaj >>

„Russell Westbrook SICK Shammgod and pass for 22nd assist” – klip z YouTube o takim tytule rozszedł się po sieci w niedzielny poranek.

No i przywołał wspomnienia o rozgrywającym, który pojawił się w Polsce w październiku 2000 roku i pograł u nas do kwietnia następnego roku. Wystąpił w 27 meczach – rzucał po 11,9 punktu, zaliczał po 5,6 asysty oraz 2,8 przechwytu.

Ale to tylko statystyki, nic więcej. – God to był czarodziej – wspomina Kordian Korytek.

***

To był wariacki sezon w Słupsku – poprzednie rozgrywki Czarni skończyli na ósmej pozycji, a w ćwierćfinale play-off odpadli ze Stalą Ostrów Wlkp. przegrywając 1-3. Teraz mieli być trzecią siłą ligi po Śląsku i Anwilu – w zespole zostali John Taylor, Zdravko Radulović oraz Krzysztof Wilangowski, a doszli do niego Andrzej Pluta, Kordian Korytek, Radosław Hyży czy Leszek Karwowski, a potem jeszcze Goran Zadravec.

Trenerem drużyny został Bosko Bozić, który w 1999 roku był przez moment trenerem reprezentacji Chorwacji. Ale po rozczarowującym początku sezonu, w momencie, gdy Czarni mieli bilans 2-4, Bozić został zwolniony – podobnie jak Radulović oraz testowany Mladen Erjavec – a na jego miejsce przyszedł z SKK Szczecin Tadeusz Aleksandrowicz. Do Słupska przyjechał też wtedy God Shammgod.

Chciałem mieć przede wszystkim białego rozgrywającego i trenera z zagranicy. To teraz mogę się śmiać z samego siebie. Nauczyliśmy się na własnych błędach – mówił ówczesny szef Czarnych Jarosław Tafelski. Tuż przed play-off prezes hurtowni alkoholi Alkpol trafił do więzienia z zarzutami wyłudzenia kredytów bankowych oraz złego księgowania wydatków klubu.

Ale zanim Czarni zupełnie się rozpadli, a koszykarze zaczęli strajkować, God Shammgod zakręcił obrońcami w PLK.

***

Urodził się 29 kwietnia 1976 roku w Nowym Jorku, na Brooklynie. Jego ojciec, God Shammgod Sr, właśnie wtedy trafił na cztery lata do więzienia.

God zaczął grać w kosza, gdy rodzina przeniosła się do Harlemu. Miał 12 lat, jego idolem był pochodzący także z Nowego Jorku Kenny Anderson, a trenerem w szkole – Nate „Tiny” Archibald, były gracz NBA, członek Galerii Sław, który w sezonie 1972/73 był zarazem najlepszym strzelcem i podającym ligi. To jedyny taki przypadek w historii NBA.

Wielki Tiny Archibald zawsze mi powtarzał, że jak będę umiał świetnie kozłować, to zawsze będę miał miejsce w drużynie – wspominał potem Shammgod. No i kozłował. Błyszczał. Technika, drybling, szybkość – pod tym względem był znakomity.

Najlepszy drybler, jakiego kiedykolwiek widziałem – powiedział kiedyś o nim Isiah Thomas.

Idąc do szkoły średniej, do Akademii La Salle na Manhattanie, nastolatek zmienił sobie nazwisko na panieńskie matki, ojca nie uważał wtedy jeszcze za ważną osobę w swoim życiu. I właśnie jako Shammgod Wells zaczął być znany z gry na słynnym boisku Rucker Park. To tam wyrobił sobie reputację świetnego rozgrywającego, tam zaczęła się jego legenda.

W 1995 roku Wells, razem ze Stephenem Marburym został wybrany najlepszym szkolnym graczem Nowego Jorku – miał już wówczas za sobą występy w prestiżowych turniejach i campach. Na jednym z nich Joe Bryant, ojciec Kobe, poprosił Shammgoda, by ten potrenował trochę z jego synem. O dwa lata młodszy Kobe był pojętnym uczniem, potem przyznawał, że niektóre zwody przejął właśnie od Shammgoda.

Jak grał, poza tym, że był szybki i prezentował efektowne zwody? – Nie groził rzutami z dystansu, w ogóle nie był dobrym strzelcem. Ale był znakomitym, twardym obrońcą. Robił grę. Trochę jak quarterback. Dowodził. Nie można było zabrać mu piłki – wspominał Howard Garfinkel, założyciel campów Five-Star.

W ostatnim sezonie w szkole średniej LaSalle, w drużynie, której grał m.in. o trzy lata młodszy Ron Artest, Shammgod miał średnio 23,7 punktu oraz 9,3 asysty. Wiedział już wówczas, gdzie zagra w NCAA – miał wiele propozycji, ale Providence postawił wyżej niż Syracuse, Maryland, Viriginię, Seton Hall czy Rutgers.

***

W Providence spędził dwa sezony, w pierwszym z nich grał w zespole razem z Piotrem Szybilskim – polski środkowy kończył swój dwuletni pobyt w USA, Shammgod rozpoczynał dwuletnią karierę w NCAA. Już jako God Shammgod, bo podczas rejestracji uczelnia wymagała podania prawdziwego imienia i nazwiska. God nie miał 600 dolarów, by przeprowadzić urzędową zmianę.

Przychodził na uczelnię z kilkoma obiecującymi graczami, ale był zdecydowanie nr. 1 spośród nich. Przepowiadano mu wielką karierę, a z piłką potrafił robić rzeczy niesamowite. Miał dar od Boga, pewnych rzeczy po prostu nie da się nauczyć – mówi Szybilski.

W Providence dwa razy w tygodniu koszykarze podzieleni na wysokich i niskich mieli treningi indywidualne na porannych zajęciach. I gdy rozgrywający wykonywali standardowe ćwiczenia, by poprawić technikę, trenerzy głowili się, co wymyśleć dla Shammgoda.

Oglądałem te jego zajęcia i powiem szczerze, że miałbym problem z opisaniem słowami tego, co on robił z piłkami. To były ćwiczenia o dwie, trzy klasy trudniejsze niż dla innych. Pamiętam, że kiedyś na trening do Pruszkowa przywiozłem kasetę wideo z nagranymi treningami Goda – chłopaki z drużyny nie wiedzieli jak się zabrać do tych sztuczek – śmieje się „Szybil”.

God miał zadatki, by być wielkim koszykarzem, ale dobiło go to, że miał wokół siebie za dużo ludzi, którzy powtarzali mu, jaki jest wspaniały. Grupa klakierów wciąż mówiła mu, że jest gwiazdą, a on się w tym upewniał. Świetnie dryblował i bronił, jednak słabo rzucał, nie miał dobrego przeglądu pola. Ale nie pracował nad tymi rzeczami.

Shammgod sam przyznał kiedyś, że nie koncentrował się tylko na koszykówce. – W Nowym Jorku dzieje się za dużo rzeczy, miałem mnóstwo znajomych raperów, gdy dorastałem – Mase’a, Cam’rona, Loona. Z Puffem znałem się od kiedy miałem 14 lat, kumplowałem się z Jay’em Z, a Dame Dash był z tych samych bloków co ja.

Połowę czasu spędzałem grając w kosza, a resztę przebywając z raperami – w studio, czy po prostu łażąc gdzieś. W innych miastach czy stanach grasz w kosza, a twoi koledzy myślą też tylko o koszykówce. U mnie tak nie było – mówił Shammgod, który jako gracz Providence miał też drobne kłopoty z prawem.

***

W pierwszym sezonie miał średnio 9,6 punktu oraz 6,5 asysty, ale trafiał tylko 33 proc. rzutów z gry, w tym ledwie 21 proc. za trzy. W drugim statystyki miał niewiele lepsze, ale był świetnej formie, gdy w March Madness Providence doszli do Elite Eight.

Friars wyeliminowali wyżej rozstawione Marquette oraz Duke (12 punktów i 9 asyst Shammgoda), pokonali też Chattanoogę (15 punktów i 7 asyst), a o wejście do Final Four grali z Arizoną. Przegrali 92:96 po dogrywce, Shammgod przy remisie 85:85 nie trafił rzutu z półdystansu, ale zdobył w tym meczu 23 punkty i 5 asyst, czym podbudował swoją legendę.

Arizona z Mikiem Bibbym i Jasonem Terrym zdobyła potem mistrzostwo, a Shammgod zafascynował Spike’a Lee. Jego historia, umiejętności, ale też imię skłoniły nowojorskiego reżysera, by bohater filmu „He Got Game”, nosił imię Jesus. A na nazwisko – Shuttlesworth. Rolę odegrał Ray Allen.

Nikt, w żadnym programie w całym kraju, nie jest lepszy ode mnie. W następnym sezonie, kiedy popracuję nad rzutem, będę nawet lepszy – mówił Shammgod w rozmowie z „Boston Globe” w marcu 1997 roku.

Tylko że następnego sezonu nie było, był odległy wybór w drafcie, dopiero z 45. numerem, przez Washington Bullets. Jego kariera w NBA skończyła się, zanim się tak naprawdę zaczęła – na pojedynczych minutach w 20 meczach w sezonie 1997/98.

Za szybko zdecydował się na NBA, choć widziałem się z nim w 1997 roku i God mówił mi, że naprawdę chciał zostać w Providence. Do draftu zgłosił się – jak to często bywa – by nagłośnić swoje nazwisko, sprawdzić zainteresowanie. Chciał się wycofać, ale wcześniej na rozmowę wziął go trener Friars Pete Gillan. On był bezkompromisowy – nie lubił agentów, nie lubił otoczenia Goda – opowiada Szybilski.

Trener ochrzanił go, wszedł mu na ambicję, a Shammgod zdecydował wtedy, że się nie wycofa. I trochę na zasadzie, że na złość babci odmrożę sobie uszy, zgłosił się do draftu, który obfitował w rozgrywających. Rok później było ich mniej, God miałby większe szanse.

***

Jak na standardy NBA Shammgod był za niski (183 cm), zbyt wątły (76 kg), zbyt niedojrzały, no i za słabo rzucał. Jego drugi sezon zaczął się od lokautu, w lutym 23-letni koszykarz został zwolniony z kontraktu. I zaczął szwendać się po świecie, także po ligach egzotycznych.

I właśnie w październiku 2000 roku trafił do Słupska. Spędził w PLK niespełna sezon, ale stał się legendą. – Nigdy wcześniej w Polsce, ale też chyba później nigdzie, nie widziałem gościa z taką techniką. To, co robił z piłką God było niesamowite, niewiarygodne – mówi Kordian Korytek, wówczas gracz Czarnych.

Był tak szybki, że niełatwo było się z nim nauczyć grać – podania były błyskawiczne, prosto z kozła, w trudnych sytuacjach. Nie zdobywał wielu punktów, nie rzucał z dystansu, ale wiązał całą obronę i nagle podawał ci na taką pozycję, że po prostu nie miałeś wyjścia, musiałeś zdobyć punkty.

Na treningach zawsze ćwiczył z obciążeniem – zakładał pasy z ołowiem na kostki oraz na brzuch. I tak dominował wtedy szybkością, ale jak zdejmował te pasy na mecz, to już po prostu był jak błyskawica. Zresztą pamiętam, że nawet na treningach robił takie zwody, że z tych pasów wypadały usztywniające pręciki i trzeba je było zbierać z boiska – wspomina Korytek.

Po porażkach na początku sezonu Czarni, choć w klubie brakowało już pieniędzy, wygrali 10 meczów z rzędu. Shammgod nie rzucał wielu punktów, najwyżej po kilkanaście, ale notował po 10 asyst. Panował nad grą, zdarzył mu się mecz z zespołem z Ostrowa, w którym rzucił tylko 2 punkty, ale miał też 6 zbiórek, 6 asyst, 8 przechwytów, blok i tylko jedną stratę.

Szkoda, że to był sezon, w którym Czarni upadali. Aleksandrowicz przyszedł i odszedł, zastąpił go Stefan Tot, koszykarze zastrajkowali i przez kilka dni nie trenowali.

Siłą woli i rozpędu zespół dotarł do ćwierćfinału play-off na siódmym miejscu. I był bliski sensacji – wygrał mecz nr 1 we Włocławku, potem zdołał wyrównać w Gryfii na 2-2 i doprowadzić do piątego meczu z Anwilem. Jednak na decydujące starcie nie pojechali właśnie strajkujący Taylor, Shammgod i Zadravec. Czarni przegrali 65:79.

Ciekawostka: niemal od razu po porażce Tot podpisał kontrakt z Anwilem i poprowadził zespół z Włocławka w półfinale i finale (1-4 ze Śląskiem Wrocław).

***

Shammgod kolejne lata do zakończenia kariery spędził głównie w Chinach, grał do 2012 roku. Wtedy, po sezonie, przyjechał na świętowanie 15. rocznicy awansu Elite Eight, co do dziś pozostaje największym sukcesem zespołu. I wtedy postanowił, że wróci na uczelnię dokończyć studia.

Wrócił, ukończył w 2015 roku, a do tego zaczął pomagać w drużynie jako jeden z asystentów. Jemu przypisywane są zasługi rozwijania talentu Krisa Dunna, który w tym roku trafił w drafcie do Minnesota Timberwolves.

No i legenda trwa. „Shammgod”, czyli zwód, który w sobotę pokazał Westbrook, pokaże jeszcze zapewne wielu, wielu graczy. Fajnie, że mieliśmy okazję oglądać go w PLK.

PS Czekamy na dokument – zapowiadany od kilku miesięcy „The Ascension of God”, czyli „Wniebowstąpienie Boga”.

https://www.youtube.com/watch?v=44ICwDdTv64

Łukasz Cegliński

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami