Pamela Wrona: Przed spotkaniem przypomniałam sobie język migowy, ale domyślam się, że nie będzie nam potrzebny?
Wojciech Inglot: Na szczęście nie będzie potrzebny, mimo tego że posiadam obustronny bardzo głęboki niedosłuch i nie słyszę niemal od urodzenia. Bez wspomagania w formie aparatu lub implantu słuchowego, który mam obecnie, nie słyszałbym dźwięków, choć potrafię obserwować i doskonale czytać z ruchu warg. Natomiast dzięki niemu mogę w miarę swobodnie komunikować się i funkcjonować wśród słyszących, więc nie żyję w całkowitej ciszy.
Wada słuchu jest ze mną odkąd pamiętam, choć moja mama uważa, że słyszałem przez jakiś czas, mniej więcej do pierwszego roku życia. Rozumiem, że bardzo chciała, żeby tak było i nie chciała wierzyć, że jestem niesłyszący. Teraz, sam jestem rodzicem i wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla niej trudne do zaakceptowania.
Osoby z takim ubytkiem zazwyczaj mają problem z porozumiewaniem się. Nie mówią, tylko migają. Ich świat wypełnia cisza. Trafiają do szkół specjalnych. Sam mogłem trafić do jednej z nich, ale rodzice się nie zgodzili.
POMÓŻ KOSZYKARZOM W WYJEŹDZIE NA KLUBOWY PUCHAR – ZRZUTKA
Dlaczego?
Uznali, że wychowanie się w środowisku słyszących to najlepsze, co mogą dla mnie zrobić. Mama cały czas powtarzała, że dam sobie radę. Wsparcie rodziców było w tamtym czasie bardzo ważne.
Można powiedzieć, że nie wybrali drogi na skróty. Trudno było dorastać w takim środowisku?
Moi rodzice kładli nacisk na to, bym najpierw nauczył się mówić i słuchać. Ćwiczyłem z logopedą. Język migowy potraktowali jako naukę na przyszłość, a nie podstawę. Dzięki temu, mogę porozumieć się zarówno z niesłyszącymi, jak i słyszącymi. Aktualnie mam implant, więc teraz słyszę lepiej niż kiedyś, dociera do mnie więcej dźwięków. Jednak moja wymowa była wówczas dużo gorsza, w szkole było przez to trudniej. Dla mnie, była to szkoła przetrwania. Zawsze jest tak, że rówieśnicy dokuczają najsłabszym, osobom w pewien sposób pokrzywdzonym przez los. I tak mnie często postrzegano. Jedyną osobą, która łączyła mnie z osobami słyszącymi był Bartosz Czerwonka – pozwalał bardziej zaangażować się w sport i dzięki temu aktywnie spędzałem czas. I miałem obok po prostu dobrą osobę.
Ludzie z reguły boją się tego, czego nie rozumieją.
I od ciebie zależy, jak sobie z tym poradzisz. Mnie te doświadczenia motywowały, by się nie poddawać. Miałem poczucie, że wcale nie jestem gorszy. Wiedziałem, że na niektórych polach mogę być nawet lepszy od innych. Nie patrzyłem na to tak, że między nami są jakieś bariery. Wiedziałem, że nic mnie nie ogranicza. I dziś jestem w miejscu, w którym chciałem się wtedy znaleźć.
Jak zatem zacząłeś grać w koszykówkę?
Byłem po prostu ruchliwym dzieckiem. Pochodzę z Łańcuta. W podstawówce była piłka nożna i koszykówka. Udało mi się trafić do klasy o profilu sportowym, w której trenerem był Dariusz Kaszowski i to on zaszczepił we mnie miłość do koszykówki. Pokazał, że możliwa jest gra w koszykówkę ze słyszącymi i pod jego okiem osiągnęliśmy pierwsze szkolne sukcesy na szczeblu wojewódzkim.
Co ta miłość zmieniła?
Wszystko. Mogłem zapomnieć. O tym, że nie słyszę. O tym, że jestem „gorszy”. Na parkiecie ani przez chwilę nigdy się tak nie czułem. To od zawsze było wyjątkowe i przyjemne uczucie. Moment zapomnienia. A także rywalizacja i praca nad własnym rozwojem, która teraz procentuje także w innych obszarach mojego życia.
Aparat słuchowy należy na ten czas zdjąć?
W zawodach słyszących można grać z aparatem, natomiast nie jest to mądre rozwiązanie. Aparaty słuchowe szybko psują się od potu. Gra w implancie, który obecnie posiadam jest wręcz niebezpieczna, gdyż każde przypadkowe uderzenie w te miejsce może powodować poważne konsekwencje zdrowotne i finansowe. Implant taki jak mój, kosztuje średnio 30-40 tys. zł. Natomiast w koszykówce niesłyszących gra z aparatem kończy się walkowerem bądź dyskwalifikacją.
Bycie zawodnikiem z wadą słuchu też nie wydaje się takie proste.
Bo nie jest.
Jak funkcjonuje się w takiej drużynie?
Koszykówka niesłyszących ma to do siebie, że wiele rzeczy trzeba ustalić wcześniej, choć nie wszystko da się zaplanować, by kurczowo tego trzymać. Jest rozwojowo. Nie wiemy, kiedy sędzia zagwiżdże, jaki będzie błąd a także czym zaskoczy nas przeciwnik. Możemy obserwować sędziów, zawodników, boisko. Łatwiej jest, gdy w zespole są lepiej słyszące osoby, bo jeżeli na przykład się zatrzymały, to oznacza, że gra została przerwana i coś się wydarzyło. Ale nie zawsze to przecież działa.
Zmysł wzroku zazwyczaj jest bardziej wyostrzony, ale wiele zależy od zawodnika, od tego jak trenuje. Generalizując, można powiedzieć, że tak jest. Jest to nawet logiczne, bo jeżeli nie korzystasz z jednego zmysłu, to drugi jest bardziej wyostrzony. U mnie akurat tak jest.
Komunikacja jest specyficzna i zarazem wyjątkowa.
Trener musi i migać i mówić. Nie zawsze jest to proste do pogodzenia w satysfakcjonujący dla wszystkich sposób. Niekiedy organizuje się lekcje przypominające język migowy, mamy spotkania, podczas których uczymy się przydatnych zwrotów. Kamil Wania jest najlepszym trenerem, jakiego mogliśmy mieć. Rozumie nasze środowisko doskonale, dzięki temu, że jego brat jest niesłyszący i również gra w koszykówkę.
Co do graczy, każdy jest inny, każdy ma inną wadę słuchu i wychowany jest w innym środowisku. To naprawdę cenna umiejętność, by potrafić do każdego odpowiednio podejść i to połączyć.
Co jest największym źródłem problemów?
W kadrze 3×3 są dwaj zawodnicy, którzy są w stanie się komunikować, mają mniejszy ubytek słuchu. Zdrowa osoba słyszy na poziomie 20 decybeli, głuchota jest od 90. To już głęboki ubytek słuchu. 55 to osoba niedosłysząca, a 75 niesłysząca. Aby grać, ubytek musi wynosić powyżej 55 DB. Ja jestem pośredni, czwarty zawodnik nie słyszy wcale. Każdy odbiera bodźce zupełnie inaczej. Każdy z nas inaczej słyszy (lub nie) gwizdek, niekiedy jedynie widząc, że gra została przerwana.
Użyję porównania, że korzystanie z gwizdka na zawodach niesłyszących to tak, jakby machać flagą przed oczami osobom niewidomym. Jest to absurdalne i kuriozalne, prawda? W koszykówce niesłyszących się go jednak używa. Naszym zdaniem, przeprowadzanie takich samych rozwiązań co w sporcie pełnosprawnych i wykorzystywanie gwizdka jest rozwiązaniem niezwykle dyskryminującym sport niesłyszących. Utrudnia to przeprowadzenie zawodów powodując różne nieprzyjemne dla zawodnika niesłyszącego sytuacje, przez które czuje się gorzej, jeżeli ma świadomość, że ktoś próbował komunikować się z nim w ten sposób. Jest to przede wszystkim niesprawiedliwe, bo jak mamy go usłyszeć i jaki jest w tym sens?
Nietrudno zatem wyobrazić sobie, że bardzo często po użyciu gwizdka gra jest kontynuowana. Czasem zawodnik pełny zaangażowania zabiera piłkę, biegnie do kosza i cieszy się ze zdobytych punktów. Kibice, sędziowie i pozostali zawodnicy albo się śmieją albo są zażenowani tą sytuacją, wiedząc, że podczas przechwytu zawodnik popełnił błąd kroków albo inną akcję przerywającą grę, a punkty jednak nie zostały zaliczone. Z punktu widzenia własnych doświadczeń w grze, wspomniane sytuacje powodują obniżenie pewności siebie niesłyszącego zawodnika, który kolejnym razem przechwytując piłkę najpierw zastanowi się, czy gra nie została przerwana. To zostaje gdzieś z tyłu głowy, samoistnie obniża skuteczność nawet przy najprostszej akcji. To ma również wpływ na pracę sędziów, bo nie są to przecież łatwe i komfortowe warunki.
Jako jedyny znalazłeś na to rozwiązanie?
Myśląc o sędziach, prowadzenie takich zawodów jest dla nich bardzo trudne, gdyż oprócz stosowania gwizdka muszą używać także sygnalizacji ręcznej w postaci machania rękami oraz podbiegania do zawodników sygnalizując im przerwanie gry. Pamiętać należy jeszcze, że są niesłyszący sędziowie, którzy bardzo często współpracują ze słyszącymi i oni też muszą zwiększyć swoją koncentrację skupiając się na obserwacji nie tylko zawodników, ale i również działań pozostałych sędziów tak, żeby móc w porę zareagować. Wszystkie te działania powodują, że niesłyszącym zawodnikom i sędziom bardzo trudno jest wspinać się po szczeblach kariery.
Pomysł zrodził się już w 2012 roku podczas Mistrzostw Europy Niesłyszących do lat 20, które odbywały się wtedy w Lublinie. Były to bardzo udane zawody dla Kadry Polski Niesłyszących, na których zajęliśmy drugie miejsce. Pomysł ten wydawał się prosty – gwizdek, który będzie jednocześnie wyzwalał dźwięk oraz uruchamiał światła. Mój brat Marcin podjął rękawicę i stało się to jego oczkiem w głowie, któremu poświęcił mnóstwo czasu na przejście od pomysłu do realizacji. W oparciu o koncepcję zostało dokonane zgłoszenie dotyczące uzyskania praw patentowych, które udzielono nam na całym świecie. Następnie został stworzony prototyp gwizdka, który w założeniu miał być taki, jak dotychczas używane sygnalizacje pod względem funkcjonalności, wagi czy wielkości oraz prototyp podświetlanych osłon na kosz, które zostały zainstalowane m.in w hali w Łańcucie i teraz będą ukryte bezpośrednio w panelach świetlnychlikwidując tym samym zbędne okablowanie.System świetlny dzięki kolorom ma za zadanie komunikować, czy gra została przerwana, był błąd kroków, błąd 24 sekund, czy jest koniec meczu i tak dalej.
Obecnie, sędziowie korzystają z gwizdków FOX40 do którego są mocno przywyczajeni. W tej sytuacji, wystarczyłoby dać sędziom gwizdki TotalActive, które są bardzo podobne pod względem funkcjonalności, dzięki czemu wszystko odbywałoby się tak, jak do tej pory, ale niesłyszące osoby miałyby jasny przekaz.
Czy to się przyjęło?
Testowaliśmy nasz projekt na różnych imprezach i odbiór był bardzo dobry. Rzeczywiście było łatwiej. Natomiast jestem zaskoczony, że niesłyszące osoby przyzwyczaiły się do panującego systemu i warunków, że nie widzą potrzeby wprowadzania zmian, które – de facto – przecież wiele by poprawiły. Są obojętni. Zaakceptowali sytuację, w jakiej się znajdują. Stworzyłem system, w który wiele z Marcinem zainwestowaliśmy.Cały czas go udoskonalamy. Na świecie nie ma drugiego takiego rozwiązania, więc potencjał jest ogromny. Promujemy go na różnych zawodach, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że jeżeli by go nie było, to też byłoby OK.
Jesteśmy zaniepokojeni tym, jak trudno jest dotrzeć do ludzi. Myślałem, że może przyczyna leży po mojej stronie, dlatego zaprosiłem do współpracy osobę, która jest słysząca. Niekiedy musieliśmy wykonać kilkadziesiąt telefonów, by choć raz i jednorazowo udzielono zgody, żeby uruchomić system na meczu drugiej ligi w Radomiu. Nikt nie ponosi za to kosztów, jesteśmy wspierani przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Mimo to, na całe rozgrywki takiej zgody od PZKosz nie mamy. Polski Związek Koszykówki i Polski Związek Sportu Niesłyszących to są dwie różne instytucje. A gdyby się połączyć i współpracować? Może wtedy byłoby o nas głośniej. Dziś, koszykówka to ta sama dyscyplina, a do nas jest nieco lekceważące podejście. Ale się nie poddajemy.
W słyszących klubach gra niewielu takich zawodników – z czego to wynika?
W Polsce jest około 120 zawodników niesłyszących trenujących w klubach, a na szczeblu ogólnopolskim aktualnie siedmiu. Jest to jednak za mało, by z tego stworzyć reprezentację Polski zdobywającą medale na najważniejszych zawodach. Rywalizacja jest potrzebna i mamy nadzieję, że wkrótce odkryjemy kolejnego Januarego Sobczaka, który trafił do nas grając w PLK, cowprowadziło naszą grę na wyższy poziom organizacyjny.
W kategoriach młodzieżowych kluby korzystały z takich graczy, zwłaszcza do treningów. Tu nie ma większych problemów, jeżeli jesteś zaangażowany, sumienny i masz umiejętności. Wiele zależy od trenera, który tę szansę może dać. Między juniorami a seniorami jest już spory przeskok. Trzeba przede wszystkim grać odpowiednio dobrze – nawet na drugą ligę. Z własnego doświadczenia dodam, że gdy miałem możliwość gry w Wiśle Kraków, robiłem naprawdę wszystko, by to się udało, żeby przekonać do siebie sztab. Po sezonie okazało się, że nie zostałem nawet zgłoszony do rozgrywek, mimo że nieustannie trenowałem z resztą drużyny. Przed sezonem nie powiedziano mi, że nie będę grał, nie ma dla mnie miejsca. Zresztą, nie jestem jedynym przykładem.
Czy można odczuć pewne bariery, szczególnie ze strony słyszących?
Trudno powiedzieć. Dziś wydaje mi się, że wiele się zmienia, wygląda to lepiej. Funkcjonuje u nas wspomniany drugoligowy zespół Kolejarz Basket Radom, stworzony przez brata niesłyszącego koszykarza Mateusza Czupryna, w którym grają słyszący i niesłyszący gracze. Jest kilku zawodników, którzy grają w różnych zespołach mimo wad słuchu. Wydaje mi się, że jesteśmy już odbierani nieco inaczej. Może wynika to również z tego, że reprezentujemy lepszy poziom, choć wciąż nie jest on taki, by pozwolił na więcej.
Koszykówka kształtuje charakter. Prowadzę własny klub fitness. Ludzie mnie szanują. Jestem zadowolony z tego, że jestem tu, gdzie jestem. Mam wspaniałą słyszącą żonę i zdrowe dziecko. Naprawdę, tylko od nas samych zależy, jak będziemy odbierani i czy zatrzemy te granice. A te, często zaczynają się w naszych głowach.
Koszykówka 3×3 głuchych ostatnio po raz pierwszy zadebiutowała na Mistrzostwach Świata, które zorganizowano w Izraelu. Medal masz nawet ze sobą. Musi mieć duże znaczenie.
Sport niesłyszących idzie w dobrym kierunku. Niedawno z reprezentacją 5×5 byliśmy na igrzyskach Olimpijskich w Brazylii (półfinał – przyp.red), teraz z kadrą 3×3 byliśmy na mistrzostwach świata w Izraelu (trzecie miejsce – przyp.red). Oczywiste jest, że nie wszystkie kraje mogły uczestniczyć w tych wydarzeniach. Koszty są na tyle wysokie, że nie każda federacja miała środki, by wszystko opłacić. To fantastyczne, że nas na tych najważniejszych turniejach nie brakuje, w czym ogromną rolę odgrywa Polski Związek Sportu Niesłyszących. To wiele lat pracy, małych kroków. Gdy są sukcesy, pojawiają się nowi zawodnicy, nowe możliwości, zainteresowanie.
W koszykówce niesłyszących od 25 lat nie było żadnego medalu na mistrzostwach świata. To dodatkowy smaczek, satysfakcja, że udało nam się go zdobyć i przywieźć do Polski. 3×3 to trochę inna dyscyplina, ale nadal jest to koszykówka.
Emocje chyba jeszcze nie opadły. Rozmawialiśmy przed i w trakcie ostatnich mistrzostw, ale po nie mieliśmy jeszcze okazji.
Od początku wierzyliśmy, że stać nas na to, by wrócić z medalem. Trener dobrał czterech zawodników o bardzo profesjonalnym podejściu do zawodów uwzględniając regenerację i przygotowanie do meczu, a także świadomych tego, że sukces osiągniemy jedynie jako drużyna. Początkowo, nie do końca wiedzieliśmy, czego się spodziewać, bo nie braliśmy jeszcze udziału w takim turnieju poza udziałem w rozgrywkach w Polsce – w turnieju w Rzeszowie zajęliśmy drugie miejsce na 32 zespoły ulegając jedynie Legii Warszawa zbudowanej z zawodników grających w ekstraklasie i pierwszej lidze.
Sama gra była dużo szybsza, ciekawsza. Po tych zawodach, gdy zobaczyłem koszykówkę 5×5, dopiero dostrzegłem, że faktycznie jest wolniejsza. Wydaje się, że koszykówka 3×3 jest nawet bardziej widowiskowa, żywiołowa. To było fajne i nowe doświadczenie. Dla nas, było to coś wielkiego.
Jeszcze kilka lat temu jeździliśmy na zawody i zajmowaliśmy dziesiąte, dwunaste lokaty. Potem – piąte, dwukrotnie czwarte, trzecie. Robimy progres za czym idą także środki finansowe z Ministerstwa pozwalające na bardziej profesjonalne przygotowanie się do kolejnych zawodów. To wiele znaczy.
A następna okazja będzie…
Przed nami kolejne wyzwanie – Mistrzostwa Świata 5×5, które odbędą się w Grecji już w 2023 roku, w których mam nadzieję, system Total Active także znajdzie swoje miejsce.
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>
Pamela Wrona