
PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Mogłoby się zdawać, że seria zwycięstw Rockets powoli dobiega końca, gdy okazało się, że w Minneapolis drużyna Mike’a D’Antoniego będzie musiała sobie radzić bez siódemki zawodników, w tym m.in. Russella Westbrooka, Erica Gordona czy Clinta Capeli. Ale passy zakończyć nie pozwolił James Harden, który w swoim stylu poprowadził Rakiety do zwycięstwa 125:105.
W swoim stylu, bo Harden oddał w tym meczu… aż 41 rzutów. To nie tylko rekord tego sezonu w NBA, ale też najwyższy wynik w karierze Brodacza. 30-latek trafił 16 rzutów z gry, w tym 8 z aż 22 prób zza łuku. Dołożył także dziewięć punktów z linii rzutów wolnych, a zmagania zakończył z dorobkiem 49 oczek. Tym samym w trzecim kolejnym meczu przekroczył granicę 40 punktów.
Po meczu Harden – którego trener Mike D’Antoni nazwał wprost „bazooką” – chwalił jednak cały zespół, podkreślając że w obliczu tylu kontuzji łatwo byłoby się poddać, lecz Rockets stanęli na wysokości zadania. Także Wolves podkreślali, że Hardena udało się w jakiś sposób ograniczyć, skoro spudłował aż 25 rzutów, ale swoje zrobili pozostali zawodnicy teksańskiego klubu.
Ben McLemore miał 20 punktów, a niewybrany w drafcie pierwszoroczniak Chris Clemons zaliczył najlepsze spotkanie w karierze z 19 punktami, a najważniejsze punkty zdobywał w czwartej kwarcie. Tyle samo oczek na koncie miał Austin Rivers. „Pokazaliśmy sporo serca” – mówił po spotkaniu D’Antoni, wyraźnie zadowolony z postawy swoich zawodników.
Rockets wygrali więc siódme spotkanie z rzędu i z bilansem 10 zwycięstw oraz trzech porażek wskoczyli na drugie miejsce konferencji zachodniej, zaraz za Los Angeles Lakers. Wolves z kolei już drugi mecz musieli sobie radzić bez Andrew Wigginsa (problemy osobiste) i po raz drugi przegrali. Nic jednak dziwnego, bo Wiggins to w tym sezonie ważny i pewny punkt zespołu Wilków.
Tomek Kordylewski