Amerykański rozgrywający nie będzie graczem, który zostanie gwiazdą i liderem Anwilu, ale może być dokładnie tym elementem, którego włocławianie potrzebowali na obwodzie.
NBA, PLK – znasz się na koszu, wygrywaj w zakładach! >>
Próbka jest jeszcze bardzo mała – James Washington zagrał dopiero w dwóch meczach (epizodu ze Stalą Ostrów Wlkp. nie bierzemy pod uwagę), w których zadziałał efekt zaskoczenia. Kolejni rywale będą już na niego uważać, przygotują się na zagrania Amerykanina. Z drugiej strony z meczu na mecz Washington będzie coraz lepiej zgrany z drużyną.
Pierwszą ocenę transferu na pewno podwyższa fakt, że w dwóch występach nowy rozgrywający Anwilu już dał się poznać z dwóch stron. W Radomiu wszedł w pierwszej piątce i choć eksperyment Igora Milicicia ze zmianą rotacji się nie powiódł, bo zespół przegrał, to Amerykanin wypadł nieźle. Owszem, był bardzo nieskuteczny w rzutach z dystansu (1/7 za trzy), ale pokazał kilka innych walorów.
Przede wszystkim – obronę. Washington mierzy ledwie 183 cm wzrostu, ale jak większość amerykańskich graczy o tych parametrach jest szybki i aktywny w defensywie. W Radomiu kilka razy zdarzyło mu się skutecznie osaczyć rozgrywającego rywali – Danielowi Szymkiewiczowi wybrał piłkę z kozła i popędził na kosz, podanie Michała Sokołowskiego przechwycił i szybki atak zakończył asystą do Pawła Leończyka. W sumie miał 8 punktów, 3 zbiórki, 3 asysty i 4 przechwyty.
Natomiast w zwycięskich derbach z Polskim Cukrem Washington był rezerwowym i w drugiej kwarcie dał drużynie dokładnie to, czego oczekuje się po drugiej jedynce – zmianę tempa, przyspieszenie, zaskoczenie. Amerykanin miał świetne fragmenty, to dzięki jego podaniom i rzutom Anwil zbudował przewagę.
Na dodatek były to akcje bardzo efektowne, Washington jak nikt inny dotychczas, potrafił wykorzystać atletyczne atuty Toneya McCraya – ich dwójkowe akcje, wsad z powietrza tego drugiego, były ozdobą meczu, poderwały kibiców. W całym meczu Washington zgromadził 9 punktów, 11 asyst i 2 przechwyty.
Reasumując: aktywna obrona, przyspieszenie gry, efektowne asysty, impuls z ławki – już po dwóch meczach widać, że dla Anwilu to różnica na plus w porównaniu z tym, co ostatnio prezentował Robert Skibniewski, który stylem gry był zbliżony do Kamila Łączyńskiego.
Teraz Igor Milicić ma dwie różne jedynki, które może wykorzystywać w zależności od potrzeb, co sprawi, że Anwil powinien być groźniejszy.
ŁC