fot. Alicja Gołębiowska/MKS
Niedzielny maraton rozpoczęliśmy w Dąbrowie Górniczej, która gościła Sokół Łańcut grający o życie, o przedłużenie nadziei na lepsze jutro. Dzisiejsza porażka skreśla ich w kontekście utrzymania, po dwóch latach przygody w PLK znów musieliby grać szczebel niżej. Rywal na sam start ratowania ekstraklasy trudny – MKS, który zmierza w stronę play-offów. Dla nich zwycięstwo w tym spotkaniu również znaczyłoby wiele w kontekście awansu do czołowej “ósemki”, dlatego dziś nikt nie zamierzał odpuszczać. Dąbrowianie z Sokołem jeszcze nigdy nie przegrali, ostatnie dwa starcia kończyły się dogrywką!
Ofensywna maszyna Borisa Balibrei od razu ruszyła na rywali, Dominik Wilczek rozpoczął od dwóch celnych “trójek” i błyskawicznie odskoczyli na kilka punktów. Goście na samym starcie już złapali przestój, ich atak był strasznie monotonny, prowadził donikąd. Do czasu! Piłka trafiła w ręce Tylera Cheese’a, a ten wykreował dla siebie pozycje, a dla drużyny zdobył 8 “oczek” z rzędu. Złapali kontakt z MKS-em, w którym podstawowi podkoszowi dominowali nad swoim przeciwnikami – to była ich przewaga, z której chętnie korzystali w początkowej fazie spotkania.
Koszykarze z Łańcuta, świadomi swoich braków i niedociągnięć, podejmowali próbę walki na inny sposób niż zazwyczaj. Bez wymiany ciosów, bez liczenia wyłącznie na liderów, a za to z lepszą postawą w defensywie – dzięki temu wygrali pierwszą odsłonę 22:20, a w następnej się nie zatrzymywali. Złapali odpowiedni rytm, pierwsze przespane minuty poszły w niepamięć, byli zmotywowani i głodni zwycięstwa. Dlatego też zaczęli kwartę od serii 9:2, budując coraz to większe prowadzenie. Gospodarze przez pierwsze 12 minut popełnili aż 3 straty przy wybiciu piłki z autu pod swoim koszem, łańcucianie wykorzystywali te błędy bezlitośnie.
Cheese odcięty od piłki, ta więc trafiła do Ike Nwamu, który w pojedynkę dawał radę tworzyć dla siebie dogodne pozycje rzutowe. Dąbrowianie mieli trudności z przełamaniem, ich piętą achillesową w dalszym ciągu była obrona, przez którą zamykający stawkę Sokół wchodził jak w masło. Pomimo tego, że atak MKS-u funkcjonował nienagannie, tak cały czas na tablicy wyników mieli o kilka “oczek” mniej od przyjezdnych. Gospodarze rozgrywali udane akcje dwójkowe pomiędzy Taylerem Personsem a podkoszowymi, z kolei ekipa Marka Łukomskiego grała spokojną, wyważoną, a zarazem skuteczną koszykówkę. Tak naprawdę, jak nie Sokół Łańcut w tym sezonie!
Tuż przed zejściem do szatni Sokołowi wszystko się posypało niczym domek z kart. Dwie minuty przed końcem pierwszej połowy sam na sam w kontrze nie trafił Michał Kroczak, aby odskoczyć na dwucyfrową zaliczkę. Od tego czasu gospodarze zanotowali serię 9:1 i po 20 minutach był… remis (44:44)! Zaprzepaszczone dwie minuty sprawiły, że goście zamiast bronienia zaliczki lub jej zwiększenia, w drugiej połowie musieli rozpocząć niemal wszystko od nowa.
Gra punkt za punkt po zmianie stron, żadna ze stron nie zainicjowała niczego nowego. Dopiero po pięciu minutach wyrównanej gry, po faulu niesportowym Filipa Struskiego, dąbrowianie zdobyli 4 “oczka” z jednej akcji i odskoczyli na różnicę 5 punktów. Ekipa Marka Łukomskiego była dziś przygotowana na ofensywę MKS-u, lecz mieli dziś kłopoty po akcjach z autu – niemal każda kończyła się dla nich stratą punktów. Chwilę później goście wrócili na prowadzenie, duet Cheese & Nwamu wciąż aktywny i skuteczny. Gospodarze także odpowiedzieli miniserią, odzyskując ponownie zaliczkę. Trafili w krótkim odstępie czasu trzykrotnie z dystansu, Marc Garcia trafił raz z 10 metrów!
Udana końcówka kwarty ekipy Borisa Balibrei, lekko stłumiona dwiema “trójkami” Artura Łabinowicza, dała im 4 “oczka” na plusie przed decydującymi 10 minutami. Oba zespoły bardzo potrzebowały, a także chciały wygranej, stąd ostatnie fragmenty meczu zapowiadały się arcyciekawie. Hiszpański strzelec z Dąbrowy Górniczej wziął sprawy w swoje ręce, pierw pod koniec trzeciej odsłony dwukrotnie trafił z dystansu, na starcie kolejnej dołożył 5 punktów, dzięki czemu jego zespół odskoczył na wówczas najwyższe – dziewięciopunktowe (79:70) – prowadzenie.
Z każdą minutą przewaga rosła, szanse na utrzymanie Sokoła malały. Ten mecz dla klubu z Łańcuta był swego rodzaju spotkaniem ostatniej szansy, dlatego więc wyłożyli wszystkie siły tylko na ten pojedynek. Pół godziny wyrównanej walki, nawet z taką drużyną jak MKS, to za mało – w decydujących minutach liderzy punktowali, w obronie postawili mur nie do przejścia. Przy takim obrocie wydarzeń gospodarze zanotowali serię 16:4, na 6 minut przed końcową syreną po kolejnej “trójce” Lovella Cabbila mieli 16 punktów więcej (86:70)!
Czy można byłoby już w tym momencie zagrzebać w 1. lidze drużynę z Łańcuta? Owszem. Oni sami jeszcze siebie nie skreślili, podjęli próbę walki, zdobyli nawet w ekspresowym tempie 5 punktów z rzędu, ale na nic się to zdało. Dąbrowianie po cichu wbijali im gwoździe do trumny, duet rezerwowych Cabbil & Garcia zabrał im szansę na przedłużenie nadziei na byt w Orlen Basket Lidze w kolejnym sezonie. Gdy już raczej było wiadome, że MKS dopisuje 14. wygraną w tym sezonie, duet Persons & Carvacho kilkukrotnie zabawił się defensywą rywali.
Miejscowi nie mieli żadnych skrupułów, w dalszym ciągu dobijali leżącego już Sokoła, swojego gwoździa dodał także Dominik Wilczek jeszcze jedną “trójką” – w cały meczu zanotował 13 punktów (3/4 za 3). Nicolas Carvacho bliski rekordu punktowego sezonu (24 punkty, 9/11 z gry i 5 zbiórek), Tayler Persons z kolejnym double-double (12 punktów, 6 zbiórek i 13 asyst). Bez tych dwóch panów MKS by dziś się nie przełamał i nie zgarnął pewnej puli: Lovell Cabbil (18 punktów, 4/7 za 3), Marc Garcia (15 punktów, 3/6 za 3). MKS wykonał ważny krok w stronę play-offów, przed nimi starcia z innymi zespołami z dołu tabeli: Arką Gdynia i GTK Gliwice.
Łańcucianie w ostatnich trzech minutach podgonili i zmniejszyli rozmiary porażki. To nic nie oznacza, Sokół w 28. kolejce pozostaje bez szans, by utrzymać się w ekstraklasie. Dwuletnia przygoda na najwyższym szczeblu rozgrywkowym dla nich właśnie dobiegła końca. Tercet Cheese & Łabinowicz & Nwamu zdobył 58 punktów w tym spotkaniu.