fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk Wrocław
Trener Miodrag Rajković postawił na inną piątkę niż kilka dni temu. Nie skorzystał z Dusana Mileticia i Daniela Gołębiowskiego, w ich miejsce wstawił odpowiednio: Artsioma Parakhouskiego oraz Jakuba Nizioła. I to właśnie oni jako pierwsi w tym meczu zdobyli punkty dla WKS-u. Zresztą, trener Śląska jeszcze bardziej zmienił rotację względem ostatniego spotkania. Już w pierwszej kwarcie na boisku pojawił się Aleksander Wiśniewski, którego podczas drugiego meczu w Sopocie zabrakło choćby w statystykach. I on również prędko zaznaczył swoją obecność! Minęło 15 sekund, a na jego koncie pojawiło się pierwsze trafienie.
Trefl z kolei chętnie dostarczał piłkę do swoich podkoszowych. Szczególnie Geoffrey Groselle miał przewagę fizyczną nad Dusanem Mileticiem, co starał się wykorzystywać w grze jeden na jednego. Czasem sopocianie odrzucali piłkę z powrotem na obwód, jednak to generowało straty. Co w takim razie wychodziło podopiecznym Żana Tabaka? Umiejętnie wymuszali przewinienia. Obie ekipy popełniały sporo przewinień, ale to koszykarze Trefla lepiej wchodzili w kontakt z rywalami. Sęk w tym, że kulała skuteczność z linii rzutów wolnych, a dodatkowo Aaron Best złapał trzecie przewinienie. W końcówce drugiej kwarty Trefl objął rekordowe (tj. trzypunktowe) prowadzenie, a po 20 minutach wygrywał we Wrocławiu 36:35.
Wystarczyło raptem 63 sekund, by wicemistrzowie Polski nie tylko zanotowali serię 5:0, ale także sprowokowali szkoleniowca rywali do sięgnięcia po time out. Niedługo później Śląsk po wsadzie Jakuba Nizioła wygrywał już… 50:39! Wrocławianie byli tak napędzeni, że nawet stojący blisko nas Artsiom Parakhouski, który raczej nie jest wulkanem emocji, nagle wyrzucił wszystko z siebie w przypływie radości.
Trefl nie zamierzał się poddawać. Na niecałe cztery minuty przed końcem sopocianie tracili względem rywali zaledwie sześć oczek. To bardzo mało, mając na uwadze, że ewentualne odwrócenie losów meczu wiązałoby się przecież… z nagłym awansem do serii finałowej! W końcówce Żan Tabak nie mógł już korzystać z Aarona Besta, który w czwartej kwarcie faulował po raz piąty. Gdy Benedek Varadi trafił zza łuku, trener Miodrag Rajković wręcz musiał poprosić o przerwę. Tylko 71:68 na korzyść Śląska!
Tę przewagę powiększył Jakub Nizioł. Po jego rzucie kibice w hali na chwilę zamilki. Piłka długo tańczyła na obręczy, aż znalazła drogę do kosza. 74:68! Co więcej, Trefl popełnił stratę przy wznowieniu zza linii bocznej. Piłkę przechwycił Daniel Gołębiowski, który również dał Śląskowi kolejne punkty. Trafieniem odpowiedział jeszcze Paul Scruggs, ale potrzeby sopocian były wówczas znacznie większe. Wrocławianie utrzymali przewagę, a tym samym przedłużyli rywalizację z Treflem przynajmniej do czwartego meczu. Ten odbędzie się w poniedziałek w Hali Orbita. Dziś 76:70 na korzyść wicemistrzów Polski!