![](https://polskikosz.pl/wp-content/uploads/2023/10/DSC_0493-1024x683.jpg)
fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk Wrocław
Śląsk zaczął piątką: Kolenda, Gravett, Nizioł, Kulvietis, Miletić. Zapewne w tym zestawieniu pojawiłby się Frankie Ferrari, jednak Amerykanin jest już… poza Polską. Początek spotkania to dobre indywidualne akcje Gravetta, w tym trafienie z faulem. W ostatnim czasie sporo mówiło się, że trener Oliver Vidin nie ma w swojej rotacji zawodnika, który zrobiłby “coś z niczego”. Może jednak jest? Chwilę później trójkę dołożył Saulius Kulvietis. I choć trajektoria lotu piłki po jego rzutach jest naprawdę efektowna dla oka, to poza rzutami zza łuku Litwin daje raczej niewiele. Tym bardziej że Śląsk większe problemy miał w defensywie. A to punkty z kontry, a to brak pomocy przy zamianach krycia. Za łatwo.
Po dwuminutowej przerwie coś nagle drgnęło. Dwie celne trójki Śląska spowodowały, że trener Greków błyskawicznie poprosił o time-out. Ten świetny fragment wyraźnie zmotywował wrocławian, którzy zaczęli grać o niebo lepiej niż w pierwszej kwarcie.
Zmienny to był mecz. Po zmianie stron ciężary pojawiły się nie w obronie, a w ataku. 10 punktów w 10 minut! Nie jesteśmy zdziwieni, że Aris znów odskoczył wicemistrzom Polski. Jednak i tak można się cieszyć, że po trzeciej kwarcie Grecy prowadzili “tylko” 61:52, bo ich skuteczność w ofensywie również nie była wybitna.
Na dziewięć minut przed końcem przyjezdni doprowadzili do rekordowej wówczas dwucyfrowej przewagi. Śląsk postawił wtedy na kierowanie piłek do Artsioma Parakhouskiego, który otrzymał 4 szanse z linii rzutów wolnych. Wykorzystał trzy, a już w kolejnej akcji Grecy odpowiedzieli celną trójką. Gdy do końca pozostały trzy i pół minuty, a Śląsk przegrywał już szesnastoma, na parkiecie pojawił się Kuba Piśla. I to również było wymowne. Na koniec spotkania – 63:80 na korzyść Arisu Saloniki.