Nie zabił lwa, ale bywał wampirem. Nie załamał się, gdy łamały się jego kości. Nie może grać długo, ale gdy gra, to zachwyca. Bo Joel Embiid chce zostać Hakeemem Olajuwonem.

Znasz się na koszu? – wygrywaj w zakładach! >>
Podanie od rozgrywającego trafiło go w brzuch. Potknął się i upadł, gdy wybiegał zza zasłony. A gdy próbował mijać rywala, zakozłował sobie w nogę.
– Przerwa! Napijcie się! – krzyknął do nastoletnich koszykarzy Kevin Boyle, trener Akademii Montverde. Joelowi pokazał tylko gest imitujący picie z kubka – 16-letni Kameruńczyk na Florydę przyleciał niedawno, dopiero uczył się mówić po angielsku.
A do śmiejących się z nieporadnego Joela Embiida nastolatków powiedział: – Śmiejcie się, ile chcecie. Ale za pięć lat będziecie mogli go najwyżej poprosić o pożyczkę, bo będzie wart 50 milionów.
Był rok 2011, pięć lat właśnie minęło.
Mercedes i chińskie hale w Kamerunie
W NBA zagrało już kilkudziesięciu graczy z Afryki, ale prawdziwymi gwiazdami byli tylko Hakeem Olajuwon i Dikembe Mutombo. Pierwszy przybył do USA z Nigerii, drugi przyleciał z Kongo. Joel Embiid jest na najlepszej drodze, by im dorównać. Oczywiście jeśli zdrowie pozwoli.
On do USA przyleciał z Kamerunu.
– Amerykanie wiedzą tylko tyle, że jestem z Afryki. Wydaje im się, że dorastałem w biedzie, w dżungli i polowałem na lwy. Spoko, nie wyprowadzałem ich z błędu, czasem nawet udawałem, że jestem straszny.
A przecież wcale nie był. Urodzony w 1994 roku JoJo dorastał w Jaunde, stolicy kraju, rodzinie należącej do klasy średniej. Ojciec, Thomas, był pułkownikiem w kameruńskim wojsku, ale też dobrym piłkarzem ręcznym. Mama, Christina, dbała, by najstarsze z trójki dzieci pomagało i sprzątało w domu, a po Jaunde jeździła mercedesem.
Joel, jak już odrobił lekcje, wychodził pograć na ulicę. Pograć w piłkę nożną oczywiście, w Kamerunie wszyscy chcą być jak Samuel Eto’o lub Alex Song. Na dodatek nie ma tam hal, w których można grać w kosza. W całym kraju są dwie – tak, to nie pomyłka. Zresztą obie w Jaunde, w tym samym budynku, który w 2009 roku wybudowali Chińczycy. W głównej, wielofunkcyjnej hali, można ułożyć parkiet, w jej podziemiach jest mniejsza sportowa sala z koszami.
Dlatego Embiid grał na ulicy – w piłkę nożną jako pomocnik, a potem w siatkówkę. Ojciec chciał, by Joel był siatkarzem. Młody ćwiczył ją przez kilka lat i był nawet plan, by przeniósł się do Francji, do jednego z ośrodków INSEP, czyli odpowiednika naszej Szkoły Mistrzostwa Sportowego.
W wieku 15 lat Embiid miał 208 cm wzrostu i dobrą koordynację, a trener Guy Moudio namówił go na grę w kosza. Chwyciło, JoJo na treningach siatkówki brał piłkę w swoje ogromne łapska i nieporadnie ćwiczył rzuty i wsady, zamiast ćwiczyć zbicia.
– Ojciec nie był za koszykówką – w sumie był po prostu przeciwny. Ale z pomocą wujka jakoś go przekonałem. Pozwolił mi i zacząłem grać na poważnie – wspominał Embiid.
Zakochał się w Olajuwonie
W październiku 2015 roku na poważnie rozważał rzucenie tego wszystkiego w cholerę.
Rozpoczynał się właśnie drugi sezon przerwy w karierze, bo złamana kość stopy nie goiła się tak, jak powinna. Zbliżała się rocznica śmierci Arthura, młodszego brata Joela, który zginął tragicznie.
A na dodatek The Cauldron opublikował tekst, w którym opisał, jak to Embiid nie do końca profesjonalnie podchodzi do rehabilitacji.
JoJo miał dość.
– Chciałem uwolnić się od tego wszystkiego, uciec. Ale miałem wtedy dziewczynę i któregoś dnia opowiedziałem jej całą swoją historię – opowiadał „Sports Illustrated”.
Co ona na to? – Cóż, nie znam się na koszykówce, ale to wszystko, co mówisz, jest niesamowite – odpowiedziała. A Embiid uświadomił sobie, jak pokręcone, ale też ekscytujące jest jego życie, jak niemądrze byłoby rezygnować z drogi, którą obrał kilka lat wcześniej.
Jego pierwszym boiskiem, na którym grał, było asfaltowe w dzielnicy Nlongkak. – Wydawało mu się, że jest jakimś Kevinem Durantem – wspominał Guy Moudio w reportażu Grantland. I dodawał, że choć nikt nigdy nie uczył go prawidłowo kozłować lub rzucać z dystansu, Embiid robił i jedno, i drugie.
Pierwszy zorganizowany mecz? Moudio opowiadał, że przeciwko drużynie broniącej na całym boisku, JoJo dostał podanie w okolicy linii połowy. Osaczyli go rywale, a on podniósł piłkę do góry, piwotował i krzyczał do trenera: „Co mam robić?!”. – Podaj! – usłyszał. I podał.
Przełomem w postrzeganiu koszykówki były kasety wideo z akcjami Hakeema Olajuwona. Choć w sumie nie tylko jego, Moudio dostawał od kumpla z USA kompilacje akcji najlepszych środkowych z lat 90. – także Davida Robinsona czy Patricka Ewinga.
Embiid, na którego później w USA mówiono m.in. „Gąbka” ze względu na łatwość, z jaką chłonął boiskowe niuanse, potrzebował impulsu, wzoru, inspiracji. Trener po prostu dał mu te taśmy, by chłopak oglądał koszykówkę. A ten obejrzał i postanowił zostać Olajuwonem.
– Zakochałem się w jego grze, ruchach, zwodach. I jednocześnie byłem z niego dumny, bo to człowiek z Afryki jak ja. Czułem, że jeśli dostanę szansę wyjazdu do USA tak, jak on, to mogę spróbować iść jego śladem – wspominał Embiid.
Nie było go w setce najlepszych
Tylko że chaotycznie szkolony Embiid nie był najlepszym graczem nawet w swoim klubie. Miał po prostu ogromny potencjał, który trzeba było dostrzec.
I dostrzegł go Luc Mbah a Moute – 8 lat młodszy nie tylko rodak, ale też krajan z Jaunde. Gdy przyjechał do ojczyzny na camp koszykarski, zobaczył wielkiego, świetnie biegającego i poruszającego się nastolatka, z dobrą koordynacją i agresją w grze. Doświadczony gracz NBA nie miał złudzeń – brylant.
Mbah a Moute zaprosił Embiida na kontynentalny camp organizowany w ramach Koszykówki Bez Granic w Johannesburgu. A potem załatwił mu wyjazd na Florydę, do Akademii Montverde, którą zresztą sam kończył, gdy przyjechał do USA z Kamerunu.

W Montverde JoJo nie wytrwał jednak długo, bo wiedział, że aby się rozwijać, musi grać. Zmienił więc liceum na The Rock School, chrześcijańską szkołę, też na Florydzie. W swoim ostatnim sezonie 2012/13 zdobywał średnio 13,0 punktu, 9,7 zbiórki oraz 1,9 bloku – jego liceum wygrało 33 z 37 meczów i zdobyło mistrzostwo stanu.
Po stosunkowo nieznanego jeszcze w skali całego kraju Kameruńczyka nie było wyścigu wielkich uczelni. Wiadomo – były propozycje z największych, ale nie było tak, że w kolejce ustawili się w wszyscy. Zresztą w 2012 roku, gdy Embiid wybierał uczelnię przed swoim ostatnim sezonem w liceum, nie było go nawet w 100 najlepszych licealistów wg ESPN.
JoJo wybrał Uniwersytet Kansas, który ocenił wyżej niż Florydę i Texas. W jedynym sezonie na uczelni zdobywał po 11,2 punktu oraz 8,7 zbiórki grając po 23 minuty w meczu obok m.in. Andrewa Wigginsa.
Czarne lata wampira
Ale już wtedy zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Pod koniec sezonu NCAA Embiid doznał kontuzji pleców, która wykluczyła go z gry w March Madness. I znacząco podkopała jego pozycję przed draftem, w którym numer 1 mieli Cleveland Cavaliers.
I to właśnie w Cleveland, na treningu dla kandydatów do draftu 2014, doszło do nieszczęśliwego zdarzenia, które zastopowało karierę JoJo. Złamał kość w stopie.
– Wielki środkowy z takim problemem to kiepska kombinacja. A wielki środkowy z problemami z plecami i stopami, to kombinacja jeszcze gorsza. Nie ma szans, by Cavs wybrali go w drafcie – przewidywał jeden z menedżerów z NBA.
Cavaliers wzięli Wigginsa, Milwaukee Bucks z dwójką – Jabariego Parkera, a Embiid trafił do Philadelphia 76ers.
To były czarne miesiące. Operacja, rehabilitacja, bezczynność. A na dodatek w październiku 2014 roku – śmierć brata, przygniecionego przez ciężarówkę na szkolnym placu zabaw. Szok.
Embiid w pierwszym sezonie po drafcie mieszkał w hotelu – nie miał prawa jazdy, więc snuł się po mieście, a wolnego czasu miał sporo. Nocami grał w FIFA lub Maddena, rano jeździł na zabiegi, spał popołudniami. – Byłem wampirem – przyznał w rozmowie ze „Sports Illustrated”.
Szybko okazało się, że JoJo zaniedbał rehabilitację, że przytył. Zawodnik temu zaprzeczał, ale poważne media pisały, że problemem było nawet namówienie go do regularnego noszenia buta ortopedycznego. 13 czerwca 2015 roku, niemal po roku od kontuzji, okazało się, że stopa nie leczy się tak, jak powinna, że potrzebna jest druga operacja.
Ale teraz uwaga – Embiid pojechał do Las Vegas na ligę letnią i choć grać oczywiście nie mógł, to tu sobie porzucał, tam zrobił jakiś wsad. Pojawiła się nawet teoria, że tymi bezsensownymi rzeczami doprowadził do ponownego złamania kości w stopie.
Drugą operację prawej stopy przeprowadzono 18 sierpnia 2015 roku.
Joel ma Katar
Po niej wiele się jednak zmieniło – i podejście klubu, i podejście gracza. Rehabilitację przeprowadzono zupełnie inaczej.
Embiidowi sprowadzono opiekunów – umówiono go np. na spotkanie z Zydrunasem Ilgauskasem, byłym środkowym NBA, który też musiał adaptować się w USA, też zmagał się z taką kontuzją. Dla JoJo oddelegowano też w sporym stopniu Davida Martina, sprowadzonego właśnie do Sixers lekarza, a w zasadzie naukowca sportowego, który zajmował się m.in. rehabilitacją.
Embiid zaczął stosować odpowiednią dietę, zadbał o odpowiedni sen i odpoczynek, zatroszczył się o swoje ciało, ale przede wszystkim – zmienił otoczenie. Sixers wysłali go do Aspetaru – prywatnej kliniki w Dausze w Katarze, która specjalizuje się w ortopedii. To raj na ziemi dla posiadaczy kończyn wymagających leczenia.
Dla Embiida było to środowisko bliskie jego naturalnemu – upał, inne powietrze, język francuski i błoga atmosfera. Jakże to było różne od ponurej rzeczywistości w Filadelfii! Embiid niechętnie zresztą wspominał potem ten pierwszy sezon po kontuzji. – Chcieli, bym był przy zespole na meczach, treningach, spotkaniach, chcieli bym siedział na ławce.
– No to siedziałem, zespół przegrywał, a ja nic nie mogłem zrobić. To było najgorsze.
„Dream Shake” po kameruńsku
Teraz Embiid gra. Nie, to za słabe określenie – on zachwyca! Wciąż nie może spędzić na boisku więcej niż 25 minut w meczu, wciąż opuszcza jedno spotkanie, gdy Sixers grają dzień po dniu. Ale gdy już wychodzi na boisko…
Wow.
Trójki trafiane ze swobodą. Płynne zwody, szczególnie ten „Dream Shake”, firmowe zagranie Olajuwona. Świetne poruszanie się po boisku, niespotykane u wysokich tempo biegania do szybkiego ataku. Lub powrotu do obrony, by zablokować LeBrona Jamesa.
Embiid potrafi bardzo dużo i pokazuje to w swoim ograniczonym czasie gry. W sobotę zdobył swoje rekordowe w NBA 26 punktów w 20 minut w zwycięskim meczu z Phoenix Suns. Ale to pewnie tylko pierwszy z serii rekordów. Gdyby jego średnie statystyki przeliczyć na 36 minut gry, JoJo miałby 27,5 punktu, 12,3 zbiórki oraz 3,6 bloku.
Wielki Kameruńczyk istnieje naprawdę.
Łukasz Cegliński
*korzystałem z tekstów Grantland, „Sports Illustrated” oraz Bleacher Report