PRAISE THE WEAR

Julius Randle – co cię nie zabije, to cię wzmocni

Julius Randle – co cię nie zabije, to cię wzmocni

Pechowe i poważne złamanie nogi zabrało mu pierwszy sezon w NBA. W drugim, jako jeden z 13 graczy w lidze, miał średnio double-double. W trzecim robi kolejne postępy i jest jednym z najważniejszych graczy w młodych Los Angeles Lakers.

(Fot Wikimedia Commons)
(Fot Wikimedia Commons)

Klub z Los Angeles wybrał Juliusa Randle’a z 7. numerem draftu 2014 roku. Mierzący 206 cm wzrostu były gracz Kentucky miał być pierwszym elementem gruntownej przebudowy zespołu. Pech chciał, że już w pierwszym meczu sezonu regularnego, po zaledwie 14 minutach spędzonych na parkiecie doznał groźnej kontuzji złamania kości piszczelowej w prawej nodze.

Jego debiutancki sezon oficjalnie przypadł więc na kolejną kampanię, przed której startem Lakers w drafcie wybierali jeszcze wyżej, bo jako drudzy – wzięli D’Angelo Russella. W zgrywaniu się dwóch potencjalnych, przyszłych gwiazd drużyny zdecydowanie przeszkadzało jeszcze pożegnalne tournée Kobego Bryanta, ale młody silny skrzydłowy już zdobywał co mecz średnio 11,3 pkt. i 10,2 zb.

Tym samym znalazł się w gronie 13 zawodników, którzy w minionym sezonie mogli pochwalić się statystykami na poziomie double double. A warto przy tym zaznaczyć, że na boisku spędzał spośród tego elitarnego towarzystwa spędzał najmniej czasu – dokładnie 28,2 minuty – i aż 21 razy rozpoczynał mecz na ławce rezerwowych.

Zobacz w jakich butach grają gwiazdy NBA >>

Po odejściu Black Mamby, wybraniu w drafcie – znowu z dwójką – Brandona Ingrama oraz zatrudnieniu nowego, najmłodszego obecnie pierwszego trenera w osobie Luke’a Waltona, Lakers wreszcie mogą pozwolić swojej młodzieży spokojnie uczyć się wspólnej gry. Póki co, jest w tym jeszcze sporo chaosu, a niedoświadczony Russell często w złej sytuacji pozwala sobie na łamanie zagrywek, ale dwójkowe akcje jego oraz Randle’a potwierdzają spory potencjał i pierwsze zalążki zrozumienia.

W niedzielnej potyczce z Oklahoma City Thunder nie byli w stanie stłamsić kolejnej eksplozji Russella Westbrooka, który poprowadził swój zespół do zwycięstwa 113:96, ale obaj zdobyli po 20 punktów. Niespełna 22-letni gracz potrzebował jednak do tego tylko 10 rzutów, co stanowiło połowę prób kolegi. Dołożył też 9 zbiórek oraz po 3 zbiórki i przechwyty.

W czterech meczach nowego sezonu Randle gra na razie średnio tylko minutę dłużej niż przed rokiem, ale zdobywa 2,2 punktu więcej. Zbiera mniej piłek (7,5), ale jego rola w ataku urosła. Częściej przeprowadza piłkę przez połowę boiska, napędza szybkie ataki i notuje trochę więcej asyst (2,5).

Problemem w jego przypadku pozostaje brak rzutu z dystansu. W poprzednich rozgrywkach trafił tylko 10 z 36 prób, w tych – 1 na 4. W ogóle trafia niemal wyłącznie spod samego kosza. I choć skuteczność utrzymał tam do tej pory na bardzo poziomie, to przy jego warunkach fizycznych – mały zasięg ramion jak na 206 cm wzrostu – w dłuższej perspektywie, kiedy rywale zaczną lepiej się na niego przygotowywać, może się to okazać sporym problemem. Z dalszej odległości na 9 oddanych rzutów trafił już bowiem tylko dwukrotnie.

Ty też możesz mieć takie buty, w jakich grają najlepsi w NBA >>

To na co sam zwracał uwagę, chociażby w rozmowie z ESPN, to fakt, że wciąż tak naprawdę jeszcze wraca do pewności siebie sprzed kontuzji.

– Zawsze wybijałem się z jednej nogi. Jeszcze chwilę zajmie, zanim całkiem powrócę do tej sprawności – mówił Randle po niedzielnym meczu, tłumacząc, że dopiero teraz nabiera zaufania do kontuzjowanej nogi i przy wyskoku rzadziej wybija się obunóż. Na szczęście presji czasu, ani na zespole, ani na nim, władze klubu wywierać na razie nie powinny. Może więc spokojnie pracować i rozwijać się, a my na pewno będziemy się temu bacznie przyglądać.

https://www.youtube.com/watch?v=weKlrO_2Aa8

Mateusz Orlicki

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami
Trzy polskie zespoły przystąpią w środę do meczów ostatniej kolejki fazy grupowej FIBA Europe Cup. Po wczorajszych rozstrzygnięciach w meczach innych grup (w Rostocku i Saragossie), Anwil na pewno, a Spójnia z ogromnym prawdopodobieństwem straciły szanse na awans do kolejnej fazy rozgrywek. Wszystko jasne również w przypadku Legii, która bez względu na wynik ostatniego meczu, wygra grupę.