fot. Andrzej Romański/plk.pl
Czarni po dwóch druzgocących porażkach, podążając za czołową “ósemką”, potrzebują zwycięstw – cały peleton mający podobny cel powoli zaczyna odjeżdżać. Do Słupska przyjechał rozpędzony mistrz Polski ze Szczecina, który wygrał ostatnie 7 spotkań, dodatkowo na wyjazdach ma niesamowity bilans 10-1. King dzięki wygranej mógłby umocnić swoją pozycję w czubie tabeli i przedłużyć długo trwające serie, z kolei ekipa Mantasa Cesnauskisa zyskałaby nowe życie po ostatnich przegranych.
Obie drużyny rozpoczęły od kilku rzutów wolnych, już po czterech minutach jedni i drudzy mieli na koncie po trzy przewinienia. Chwila żmudnej i brutalnej gry przeszła, wtedy szczecinianie zaczęli dyktować warunki, będąc po prostu bardziej skuteczni. Zaczęli od serii 8:2, w dalszym etapie nie zwalniali tempa – budowali zaliczkę, lecz Czarnych przy życiu zaczęły utrzymywać celne rzuty za trzy – w pierwszej kwarcie zdobyli 21 punktów, aż 5 z 6 rzutów z dystansu. Pierwsze skrzypce zaczął odgrywać niespodziewanie Szymon Wójcik, autor 8 “oczek” w pierwsze 10 minut spotkania, finalnie miał 13 punktów (3/5 za 3).
Dużo lepiej gospodarze rozpoczęli drugą odsłonę. Przestali opierać grę tylko na “trójkach”, do akcji wkroczył MaCio Teague oraz Szymon Tomczak, który pod koszem był dziś bezbłędny – 10 punktów, 5/5 z gry. Dostosowali się do szybkiego tempa narzuconego przez rywali i byli w stanie nawiązać z nimi walkę. Co więcej, przez dłuższy fragment nawet prowadzili, lecz mieli także swoje problemy. Lider zespołu, Mike Caffey, był dziś kompletnie nieprzydatny – rozrzucał piłki w aut, w pierwszej połowie dwa razy nie trafił nawet w obręcz. Zła jego passa, począwszy od występu we Wrocławiu, wciąż w nim tkwiła. Ciężar bycia jedyną “jedynką” przy kontuzji Donatasa Sabeckisa ciąży na nim za bardzo, jest cieniem samego siebie.
Grę Czarnych przy słabej dyspozycji Caffey’a przejęli inni, wspomniany Teague i zawodnicy z drugiego planu. Tyle że szczecinianie wrzucili wyższy bieg tuż przed zejściem do szatni, Andy Mazurczak niczym profesor rozegrał kilka ostatnich akcji, a w ostatniej Avery Woodson zakręcił środkowym rywali i trafił z dystansu. Z minimalnego prowadzenia w moment stracili 5 punktów (39:44), to efekt rozpędzenia się maszyny Arkadiusza Miłoszewskiego. 15 minut przerwy kompletnie w niczym im nie przeszkodziło, agresywnie weszli w drugą połową i po chwili po raz pierwszy w tym meczu objęli dwucyfrowe prowadzenie (51:39).
Końcówka drugiej kwarty i początek następnej to seria 14:0 w wykonaniu Kinga, kluczowa dla końcowego wyniku. Czarni odpowiedzieli za sprawą kolejnej “trójki” Szymona Wójcika, po 5 minutach trzeciej odsłony… Kompletnie rozbici gospodarze pogodzili się z losem, walili głową w mur w ataku i otworzyli bramki na autostradzie dla mistrzów Polski. Ci wrzucili jedynie wyższy bieg, momentalnie zyskali 15 punktów różnicy na plus. Dzięki temu spokojnie, bez większego wysiłku mogli kontrolować tempo meczu. Niesieni dopingiem ponad 80-osobowej grupy wyjazdowej dobijali słupszczan jeszcze w trzeciej kwarcie, by w ostatniej jedynie przypieczętować ósmą wygraną z rzędu, jedenastą na wyjeździe.
Co prawda goście mieli jedynie 11 “oczek” zaliczki na decydujące 10 minut, lecz optycznie byli drużyną dwa razy lepszą – Czarni mieli aż 16 strat w trzy kwarty, 4/9 z linii rzutów wolnych, a rezerwowi 28 z 51 punktów zespołu. Żaden argument nie przemawiał za ekipą Mantasa Cesnauskisa, tym bardziej gdy King wręcz zabawiał się obroną słupszczan. Popisy indywidualne, wrzutki nad kosz i żelazna defensywa. Ale to nie był jeszcze koniec meczu! Ostatnią deską ratunku dla Czarnych było wpuszczenie Pawła Leończyka, który wybiegł na parkiet pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy, dopiero 7 minut przed końcową syreną. Dosłownie po 20 sekundach już wpisał się na listę strzelców, zmniejszył straty do 10 “oczek”, a kibice w Gryfii ożyli.
Gdy raz, nareszcie i niespodziewanie, słupszczanie pobiegli do kontry, “trójką” ukąsił Verners Kohs, chwilę później kolejne punkty dołożył “Leon”. Zdobyli 12 punktów z rzędu, chwilę oddechu Kingowi zapewnił Tony Meier. Chwilę, bo gospodarze nie złożyli broni i po kolejnych udanych akcjach do przeciwników tracili już tylko… jedno “oczko”! Bardzo ważny rzut zza łuku trafił Cuthbertson, wjazdem pod kosz odpowiedział Caffey, by chwilę później popełnić bardzo głupią stratę. Teague trafił spod kosza, dzięki temu znów punkt straty (74:75). Dwa rzuty wolne bardzo dobrze wyegzekwował Tony Meier, słupszczanie mieli rzut na dogrywkę – Caffey się zakozłował, zakręcił dwa kółeczka i… wyrzucił piłkę w aut, popełniając siódmą stratę w tym spotkaniu. Ta strata wyglądała nieco jak cały sezon w wykonaniu drużyny ze Słupska.
King jeszcze w czwartej kwarcie był 15 na plusie, a i tak drżał o wygraną do końca meczu. Zimna krew na linii rzutów wolnych w końcówce tak naprawdę zbawiła ich, sięgnęli po siedemnastą wygraną w Orlen Basket Lidze, ósmą z rzędu i jedenastą z rzędu na wyjeździe. Andy Mazurczak okazał się prawdziwym liderem Kinga, zanotował double-double (15 punktów, 6 zbiórek i 12 asyst) i dowodził zespołem w kluczowych momentach. Aż czterech zawodników ze Szczecina zanotowało po 10 punktów: Avery Woodson, Kacper Borowski, Morris Udeze oraz Tony Meier.
Zaprzepaszczona szansa Czarnych, mogli dokonać niesamowity powrót z dalekiej podróży, ale w definiującym posiadaniu dla tego meczu znów oddali piłkę w ręce rywali. 20 strat, 44 proc. z linii rzutów wolnych na własnym parkiecie nie pomogło w odniesieniu zwycięstwa. Z drugiej strony zadowalające 12/23 (48%) z dystansu oraz 35 z 74 punktów drużyny zawodników wychodzących z ławki. Verners Kohs, autor 14 punktów, najlepszym strzelcem drużyny, po 13 “oczek” dołożyli Szymon Wójcik oraz MaCio Teague. Lider Mike Caffey – 9 punktów, 4/12 z gry i… 7 strat. Ruch z Pawłem Leończykiem okazał się trafny (4 punkty, 2 zbiórki, +/- +9), ale finalnie na nic się zdał.