
Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Wszystko co mogło się nie udać, to się nie udało
Można sobie wyobrazić, że przed tym sezonem w klubie z Warszawy powstał swego rodzaju plan, który zakładał konsekwentny progres całej organizacji, ale przede wszystkim wynik sportowy. Pierwsze miesiące jednak boleśnie zweryfikowały Legię, która na parkiecie wyglądała bardzo źle, a wszystkie punkty z listy zadań trzeba było szybko wykreślić i dużymi literami napisać obok UTRZYMANIE.
Sezon 19/20, podobnie jak 17/18, w Warszawie pozytywnie zapamiętany nie będzie. Nie udały się transfery, powrót do pucharów europejskich był raczej gorzki, w lidze Legia znów pałętała się na samym dnie, a perspektywa stabilizacji w klubie i długofalowej pracy z trenerem Tane Spasevem legła w gruzach wraz z fatalnymi wynikami w lidze. Plany były piękne, rzeczywistość niestety nie.
Dlaczego było tak źle?
Skład miał być równie mocny co przed rokiem, grać z podobnym zacięciem i charakterem, jednak szybko okazało się, że trenerowi Tane Spasevowi nie udało się zastąpić Omara Prewitta czy Jakuba Karolaka, przez co Legia w ataku wyglądała bardzo topornie i była nieskuteczna.
Dobór zawodników zagranicznych zdecydowanie zawiódł. Michael Finke, Romaric Belemene, Isaac Sosa, Drew Brandon – oni wszyscy z Legii prędzej czy później wylecieli, a coś pozytywnego można powiedzieć właściwie zaledwie o pierwszym z nich (Finke miał udany początek sezonu). Zastępcy też wielkiej jakości nie wnieśli, a wiecznie mający problemy ze zdrowiem Keanu Pinder przestał być już chyba traktowany poważnie.
Długo zespół z Warszawy borykał się także z problemami na pozycji rozgrywającego. Drew Brandon był bardzo bezbarwny, a Sebastian Kowalczyk od początku rozgrywek szukał formy (był też kontuzjowany), ale niestety jej nie znalazł i w efekcie skończył sezon na ostatnim miejscu w PLK, jeśli chodzi o skuteczność z gry (33,2%). Przyjście Kahlila Dukesa trochę rozruszało ofensywę Legii, ale też początki były przecież bardzo złe.
Teraz można oczywiście gdybać, ale kto wie, czy klub z Warszawy nie czekał także zbyt długo ze zmianą trenera. Tane Spasev wyrobił sobie bardzo dobrą markę, jest fachowcem i nie ma sensu na ten temat polemizować, ale czasem tak jest, że po prostu coś nie działa między trenerem a zespołem i chyba w Warszawie właśnie tak było. Morale spadło na poziom zera i bez odświeżenie, impulsu w postaci zmiany na ławce ciężko było pobudzić ponownie zespół.
Trzeba także przyznać, że Legia miała w tym sezonie po prostu pecha, bo jak inaczej można nazwać zerwanie więzadeł A.J.-a Englisha (planowo pierwszej/drugiej strzelby w zespole) na pierwszym treningu. Mnożyły się kontuzje od początku rozgrywek, co skutecznie ograniczało rotację zespołu podczas meczów, ale także uniemożliwiało normalne trenowanie.
Do tego przecież Legia zmuszona była jeszcze do tułaczki po stolicy – rozgrywania i trenowania w przeróżnych halach w samej stolicy lub nawet wokół niej. Całe szczęście, że hala na Bemowie szybko została oddana.
Szczęście na koniec
Wszystko jednak dla Legii kończy się bezboleśnie, bo warszawiacy zostają w PLK. Z trójki Polpharma, MKS, Legia i tak to oni byli faworytem do 14. miejsca, już pod wodzą nowego trenera – Wojciecha Kamińskiego. Ten sezon powinien być też dużą nauczką na przyszłość, głównie jeśli chodzi o dobór graczy.
Można powiedzieć, że klub z Warszawy sam zawalił, a przynajmniej znacznie sobie utrudnił ten sezon latem, jeszcze zanim się rozpoczęły rozgrywki, właśnie błędnymi transferami. Bo przecież Legia, ta z sezonu 18/19, sama jest dla siebie przykładem, że jednak można zbudować ciekawy i dobrze funkcjonujący zespół – przecież to nie była tylko kwestia szczęścia.
Grzegorz Szybieniecki
.