Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Kontekst
Phoenix Suns i Seattle SuperSonics dotychczas dzielili się zwycięstwami: pierwsi wygrywali mecze parzyste, drudzy nieparzyste. Sonics aby myśleć o Finałach NBA musieli w końcu przełamać tę passę – najbardziej realnym scenariuszem na dalszy awans było wygranie starcia nr 5 na wyjeździe i zamknięcie serii w kolejnym spotkaniu u siebie.
Dlaczego wybrałem ten mecz?
Ze względu na Charlesa Barkleya w szczytowej formie z sezonu, w którym wygrał nagrodę MVP, popis strzelecki Dana Majerle oraz Shawna Kempa i Gary’ego Paytona u progu swoich koszykarsko najlepszych lat w meczu o ogromną stawkę.
Pełne spotkanie można obejrzeć TUTAJ.
Faule Shawna Kempa
Oglądając ten mecz – mecz, w którym dla wygranych Charles Barkley i Dan Majerle złożyli się razem na 77 punktów – miałem poczucie straconej szansy dla Seattle SuperSonics. Szansy na wyrwanie z Phoenix zwycięstwa, po którym dla gości pojawiłaby się okazja do zamknięcia serii w kolejnym spotkaniu u siebie.
Z perspektywy czasu, zupełnie na chłodno, łatwo zauważyć te rzeczy, które wydarzyć się ku temu musiały, ale w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyły, w związku z czym odjechała doskonała szansa na awans do Finałów NBA.
Pierwszą z nich jest podział minut najważniejszych graczy obu drużyn: Barkley i Majerle rozegrali po 47 minut, z kolei Gary Payton spędził na parkiecie 38 minut, a Shawn Kemp – najlepszy zawodnik zielono-żółtych – o 6 minut mniej od swojego kolegi z zespołu.
Nasuwa się pytanie „dlaczego” czas gry dla ostatniej dwójki – w tak ważnym momencie sezonu – nie był eksploatowany do granic możliwości, jak u ich rywali. I o ile w przypadku Paytona tę odpowiedź znaleźć trudno, tak dla Kempa tą odpowiedzią będą dwa bardzo szybkie faule, które zostały odgwizdane jeszcze przed upływem dwóch pierwszych minut meczu.
Tutaj pojawia się klasyczny dylemat związany z tym, co w takiej sytuacji powinien uczynić trener: pozostawić tak ważne ogniwo na parkiecie, ryzykując tym samym następnymi przewinieniami, czy też natychmiast zdjąć swojego gracza tak, aby mieć pewność, że ten będzie dostępny w dalszej części spotkania. George Karl zdecydował się na drugą opcję, sadzając Kempa na ławkę. Czy słusznie? Na to pytanie do dziś tak naprawdę nie ma dobrej odpowiedzi.
Kemp w sezonie 92/93 plasował się na 3. miejscu pod względem fauli, notując ich średnio po 4,2 na mecz. Dodatkowo aż trzynaście razy zdarzyło się wtedy, aby silny skrzydłowy ze względu na przewinienia nie mógł dokończyć spotkania. Patrząc pod tym kątem, łatwo usprawiedliwić zachowawcze (szablonowe) podejście Karla.
Z drugiej jednak strony, podkoszowy Sonics spędził na parkiecie trzydzieści dwie minuty. W dwóch pierwszych złapał dwa szybkie faule. W kolejnych trzydziestu? Tylko dwa, co pokazuje, że przewinienia w żadnym stopniu nie rosną równomiernie i w końcu nastąpi prawdopodobny powrót do średniej (przy czym Kemp miał mnóstwo szczęścia, bowiem w końcówce 1. kwarty, zaraz po powrocie na boisko, sędzia nie odgwizdał na Kempie ewidentnego 3. faulu).
Należy pamiętać, że zawodnika ogranicza dopiero 6. faul, a w przypadku przewinienia 1., 2., 3., 4. i 5. wszelkie ograniczenia wynikają z takiej a nie innej decyzji trenera. Rzecz tylko w tym, że nie sposób wiedzieć, czy brak ostatniego przewinienia jest efektem wcześniejszego wyboru o szybkim przesunięciu danej jednostki na ławkę.
Barkley scorer vs Barkley dystrybutor
Kemp w limitowanym czasie gry zdobył 33 punkty z ledwie 18 rzutów (13/18), robiąc wiele, aby szalę zwycięstwa przechylić na korzyść swojej drużyny (na marginesie: Karlowi chwilę zajęło zanim zaczął wykorzystywać dwójkowe akcje dla ścinającego Kempa na wyczyszczonej stronie.
Przy rozgrywaniu wielu pick and rolli panował pod koszem tłok, przez co nie było mowy o przedostaniu się z piłką do obręczy, jako że center nieuczestniczący w akcji czekał w jednej linii z kozłującym). Niemniej to samo można powiedzieć o najlepszym zawodniku tego starcia, którym był Charles Barkley.
Podkoszowy Suns zagrał jedno z najbardziej kompletnych spotkań w swojej bogatej karierze: 43 punkty z 22 rzutów (16/22), 15 zbiórek i przy okazji aż 10 asyst. Sir Charles miał odpowiedź na w zasadzie każdą próbę spowolnienia.
Głównym sposobem zatrzymania Barkleya miały być wszelkie podwojenia lub nawet i potrojenia. Jeżeli do nich nie dochodziło, Chuckster rozkładał kocyk, odpalał grilla i jadł kolejnych obrońców, jak np. poniżej przytomnie oddając rzut zanim nadeszły posiłki.
Niekiedy lider Suns także i z podwojeń niewiele sobie robił, łamiąc akcję między dwoma defensorami.
Aby nieco ułatwić grę, prowadzący gospodarzy Paul Westphal przygotował dla swojego podopiecznego akcje, w których Barkley był wypuszczany pod kosz np. po zasłonach lub ustawiał się głęboko pod obręczą, przy szerokim rozmieszczeniu pozostałych graczy, dzięki temu utrudniając przeciwnikowi błyskawiczną pomoc. Mimo wszystko były to sporadyczne sytuacje: zdecydowanie częściej Sir Charles był zdany na siebie i swoje umiejętności, lokując się w post, skąd kierował ruchem i musiał posłać piłkę do zawodnika, którego Sonics decydowali się tym razem odpuścić.
I w tej roli – roli dystrybutora – podkoszowy Słońc spisał się znakomicie. Zadanie to było o tyle niewdzięczne, że w poczynaniach rywali trudno było dostrzec klarowny schemat. Podwojenia nadchodziły z różnych miejsc na parkiecie: pomoc była wysyłana zarówno nisko, od centra, jak i wysoko, od strzelców rozciągających grę na dystansie.
Barkley, nie zważając na przeciwności, cierpliwie wybierał najwłaściwszą opcję, czemu dodatkowo sprzyjały zaskakująco dobre rozstawienie nieuczestniczących w akcji zawodników i ich okazjonalny ruch bez piłki.
Zdarzało się, że z jego podania nie wynikała bezpośrednio asysta, lecz wiadomo było, czyją zasługą jest otwarta pozycja kolegi z drużyny.
Ten mecz może służyć za przykład tego, jaką różnicę mogą uczynić najlepsi zawodnicy. Bowiem co byś nie zrobił, jakiego rozwiązania byś nie spróbował, twój rywal i tak prędzej czy później znajdzie skuteczną odpowiedź.
Decyzje fatalne w skutkach
Sonics nie wiedzieli, jak zatrzymać Barkleya i pewnym mieszaniem schematów nie potrafili wybić go z rytmu. Oddali mu zarówno pole do popisu w sytuacjach 1v1, jak i przy rozegraniu. Z jednym mogli żyć. Myślę, że nawet i z dwoma obliczami Barkleya drużyna ze Seattle mogła przetrwać, ale ku temu nie mogła uczynić dwóch rzeczy, które uczyniła.
Dan Majerle pobił w tym meczu ówczesny rekord rzutów za trzy w play-offach, trafiając 8 trójek (8/10). Wiele z tych pozycji okazywało się całkowicie wolnych, co było efektem podwojeń wysyłanych m.in. od obwodowego Suns. Na początku spotkania taka pomoc uchodziła jeszcze na sucho, a przynajmniej na tyle, że to nie Majerle oddawał ostatni rzut (choć jego obecność na dystansie dawała o sobie znać, otwierając przestrzeń pod obręczą innym zawodnikom).
George Karl miał 48 minut na wycofanie się z tego pomysłu i mógł zdecydować, żeby Majerle był przez całe posiadanie ściśle pilnowany. To była jedna z rzeczy, która mogła uratować Sonics. Druga? Podwojenia na Barkleyu to jedno – wysyłanie pomocy do tak dobrego gracza jest jak najbardziej usprawiedliwione. Ale goście decydowali się również na losowe podwojenia innych graczy z piłką (np. Kevina Johnsona, którego bez piłki decydowali się odpuszczać).
Zamierzeniem było wytrącenie rytmu Suns w ataku pozycyjnym, co momentami przynosiło zamierzony skutek i akcja wracała do punktu wyjścia. Aczkolwiek na przestrzeni całego spotkania trudno stwierdzić, aby ryzyko się opłaciło.
Na pół minuty przed końcem meczu Sonics przegrywali jednym punktem i jedno wybronione posiadanie, pomimo podejrzanych wyborów na wcześniejszym etapie, otworzyłoby okazję do wywiezienia z Arizony zwycięstwa.
Więc na jaki manewr w decydującej akcji zdecydowali się goście? Podwojenie kozłującego (mając w składzie defensywnego specjalistę w osobie Gary’ego Paytona).
Od kogo? Od Dana Majerle.
Majerle był tego dnia fantastyczny. Nie pudłował. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że zielono-żółci sami sobie taki los zgotowali.
Podsumowanie
Sonics pomimo wielu przeciwności pozostali w tym meczu do końca. Barkley był tego dnia siłą nie do zatrzymania, lecz być może przy trochę innych decyzjach to właśnie ekipa ze Seattle cieszyłaby się ze zwycięstwa w tym absolutnie kluczowym spotkaniu. Szkopuł polega na tym, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co wydarzyłoby się, gdyby wybory były inne. Wiemy natomiast, że decyzje Karla doprowadziły wprawdzie do wyrównanego starcia, ale na koniec i do porażki prowadzonej przez niego drużyny.
Suns w kolejnym meczu wyraźnie polegli, by decydujące starcie wygrać 123:110. Nie było to tak wyrównane spotkanie, jak wskazywałby wynik. Słońca kontrolowały mecz, a Barkley poprawił swój wynik punktowy o jedno oczko, lądując aż 22 razy na linii rzutów wolnych, notując jednocześnie ledwie jedną asystę.
Drużyna z Phoenix w Finałach przegrała wszystkie trzy mecze u siebie i poległa w sześciu meczach z Chicago Bulls, dowodzonymi przez chyba najlepszą wersję Michaela Jordana.
***
Poprzednie wpisy w cyklu Klasyki NBA:
1) Mecz nr 6 w serii Detroit Pistons vs New Jersey Nets w półfinałach Konferencji Wschodniej z 2004 roku -> TUTAJ.
Łukasz Woźny, @l_wozny, Blog Autora na Facebooku znajdziesz TUTAJ >>
.