Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Kontekst
Obie drużyny podzieliły się wygranymi w dwóch pierwszych meczach w Los Angeles, by następnie Lakers wygrali na wyjeździe dwa kolejne pojedynki. Gdy wydawało się, że seria zmierza ku końcowi Blazers wyrównali do stanu 3-3 i o awansie do Finałów NBA miał zadecydować mecz nr 7 w Staples Center.
Dlaczego wybrałem ten mecz?
Wpływ miało kilka elementów: ranga spotkania, duet Shaq & Kobe – wtedy jeszcze przed wygraniem swojego pierwszego mistrzostwa – mierzący się w decydującym starciu z rywalem, który ze względu na przebieg serii miał psychologiczną przewagę oraz nieobliczalna mieszanka doświadczenia i młodości zebrana w Portland.
Pełne spotkanie można obejrzeć TUTAJ.
Triangle offense Lakers
Najbardziej fascynującą rzeczą w tym starciu był dla mnie stopień, w jakim Lakers bazowali na trójkątach – stylu gry, który oferuje więcej niż jedno rozwiązanie na zakończenie akcji i bardziej niż na samych zagrywkach polega na decyzjach oraz reakcjach zawodników, pozostawiając w ich rękach poszczególne wybory.
System ten, jak na ówczesne warunki, potrafił nieźle pogodzić Shaquille’a O’Neala i Kobego Bryanta, dwie absolutnie dominujące jednostki, choć tym centralnym punktem, osią, wokół której z posiadania na posiadanie krążyła ofensywa, był mimo wszystko ten pierwszy.
Ogromna większość akcji – poza kilkoma wyjątkami, jak np. przejęcie meczu po izolacjach przez Czarną Mambę czy sporadyczne klasyczne zagrywki – bazowała na trójkątach. W praktyce oznaczało to, że posiadanie będzie zaczynało się mniej więcej tak – z dwoma zawodnikami na bloku i po jednym graczu w rogu, na skrzydle i na szczycie:
Modyfikacji ulegało jedynie ustawienie poszczególnych graczy, którzy np. zmieniali pozycję na bloku czy przesuwali się ze szczytu do post, itd. (pod obecne warunki tak naprawdę wystarczyłoby przesunąć drugiego gracza z post na obwód, otwierając miejsce pod koszem dla dominującego wysokiego).
Shaq w triangle offense
Spoglądając wyłącznie na statystyki, można dojść do wniosku, że Shaq – jak na swoje możliwości – zaliczył spotkanie mocno przeciętne: 18 punktów, tylko 9 oddanych rzutów (5/9), 9 zbiórek i blok, do tego solidne 5 asyst.
Tak rzeczywiście było, przy czym ta linijka nie do końca oddaje, jaki wpływ miał podkoszowy ekipy z LA na swój zespół. Shaq w zasadzie działał jak magnes, przyciągając w pomalowanym kolejnych obrońców i w tym miejscu dały o sobie znać korzyści, a także wady, płynące z trójkątów.
Odniosłem wrażenie, że kiedy Lakers nie kombinowali, tylko maksymalnie upraszczali grę, to wtedy działy się dla nich dobre rzeczy. Co mam na myśli? W sytuacjach, w których Shaq był co najmniej podwajany wystarczało, że ówczesny MVP podawał piłkę do otwartego kolegi, który następnie musiał oddać rzut z całkowicie otwartej pozycji lub ściąć do obręczy.
I Shaq z tego zadania wywiązywał się bez zarzutu, czego nie można powiedzieć koniecznie o graczach zadaniowych. Za często zdarzało się, że któryś z takich zawodników otrzymywał piłkę i zamiast od razu rzucić zatrzymywał akcję. Zawahanie powodowało, że posiadanie nie tylko wracało do punktu wyjścia, ale wręcz cofało się w rozwoju.
Dalsze prowadzenie akcji bywało o tyle zgubne, że w pomalowanym panował tłok – w końcu na bloku operowało dwóch graczy – przez co dobre, już dostępne rzuty, rzadko zamieniały się w bardzo dobre. Rezygnacja z otwartego rzutu prowadziła raczej do trudnych rzutów, strat lub ogólnego chaosu.
Inną przekombinowaną rzeczą były trochę nadgorliwe ścięcia czy zmiany pozycji bez piłki, bowiem tak naprawdę korzystniejszym wyjściem okazywało się zwykłe czekanie. Poniższa akcja wprawdzie zakończyła się pomyślnie – po kontestowanym rzucie Roberta Horry’ego – lecz czemu miało służyć pierwsze ścięcie gracza ze skrzydła? Czemu ten zdecydował się na ruch, który Shaqowi zabrał możliwość bezpośredniego podania i skarcenia podwojenia?
Mimo wszystko, na przestrzeni całego spotkania trójkąty spełniły swoje zadanie: przy podwojeniach zapewniały dla Shaqa opcję do podania, natomiast w sytuacjach, w których Blazers decydowali się do 216-centymetrowego centra nie wysyłać dodatkowej pomocy, ten zazwyczaj wychodził z indywidualnego starcia „z czymś” – punktami lub wymuszonym na swoim rywalu faulem.
Nadmiar fauli Sabonisa
I te wywalczone faule być może stały się kluczowym czynnikiem, dla którego Lakers wyszli z tego spotkania zwycięsko.
Arvydas Sabonis, na tyle na ile to możliwe, wykonał niezłą pracę, broniąc w bezpośrednim pojedynku Shaqa. W niecałe 33 minuty, w których Litwin przebywał na parkiecie jego drużyna była lepsza od zespołu z Kalifornii o 10 punktów. Tyle tylko, że właśnie ze względu na faule – trzy w ostatniej kwarcie – ten nie mógł dokończyć spotkania i siedział na ławce przez większość runu Lakers w 4. kwarcie, po którym gospodarze odrobili 15-punktową stratę.
Pech chciał, że Blazers nie dysponowali klasowym zastępcą na pozycji centra – a Mike Dunleavy nie zdecydował się zaryzykować i na ostatnie minuty wpuścić np. Jermaine’a O’Neala – i Shaq w końcówce przeszedł się po rezerwowym Brianie Grancie (z którym goście w niecałe 8 minut byli -14), zwłaszcza kiedy podkoszowy LAL ustawiony był w trójkątach na tym „dalszym” post.
Nieobecność Sabonisa odbiła się również po drugiej stronie parkietu, gdzie nagle brakowało dodatkowej pary rąk do rozegrania i przede wszystkim zaczął panować tłok. Sabonis w miarę szerokim ustawieniem rozciągał grę, w ten sposób robiąc miejsce dla operującego na bloku Rasheeda Wallace’a.
Pod nieobecność Litwina tej przestrzeni nagle zaczęło brakować – Lakers nie respektowali na półdystansie Granta, przez co mogli swobodniej wysyłać podwojenia do zawodnika z piłką. To z kolei prowadziło do trudnych rzutów od razu lub kilka sekund po oddaniu przez Sheeda piłki, gdyż w szeregi Blazers wkradło się wahanie, przez które ci nie decydowali się na rzuty z wypracowanych już pozycji.
I jakby przyjezdni mieli mało kłopotów, to do gry włączył się Kobe.
Takeover Kobego
Kobe oddał najwięcej rzutów w drużynie, aczkolwiek było to dosyć spokojne 19 prób. Pojawiło się zaskakująco dużo posiadań, w których kozłujący był trochę z dala od centrum akcji, a Phil Jackson niewiele robił, aby to zmienić.
Od czasu do czasu Kobe nie czekał gdzieś na obwodzie, a przesuwał się na blok, skąd punktował po izolacjach lub kreował dogodne pozycje dla kolegów z drużyny w przypadku podwojeń.
Przytrafiały się też sporadyczne pick and rolle, których prosiło się o więcej – zważywszy, że wyczyszczenie strony do dwójkowej akcji w trójkątach nie było tak trudne, jak mogłoby się z pozoru wydawać.
Na pełnię umiejętności Kobego przyszło nam czekać do ostatnich minut. Na niecałe dwie minuty przed końcem spotkania był remis 79:79. Za następnych sześć punktów zawodnik z ósemką na koszulce odpowiadał osobiście, dwa razy punktując samodzielnie i raz asystując przy wsadzie kolegi.
Kobe pierw, karcąc podwojenie Shaqa, przedostał się do obręczy, gdzie wywalczył faul i dwa rzuty wolne zamienił na punkty. Następnie w klasycznej izolacji trafił rzut z półdystansu tuż sprzed Scottiego Pippena. W kolejnym posiadaniu minął na koźle w bezpośrednim pojedynku Pippena, przez co dodatkowy obrońca postanowił przesunąć się do pomocy, tym samym odpuszczając krycie… Shaqa.
Kobe wykorzystał okazję i precyzyjnym podaniem znalazł olbrzyma, który zdobył prawdopodobnie najłatwiejsze punkty w całym meczu.
Nagle w minutę Lakers z remisu wyszli na 6-punktowe prowadzenie, które wystarczyło do awansu do Finałów NBA.
Podsumowanie
Blazers do sprawienia bądź co bądź niespodzianki zabrakło niewiele. Jeszcze w 4. kwarcie, na nieco ponad 10 minut przed końcem, prowadzili piętnastoma punktami. Lakers nie mieli odpowiedzi na zrywy rywali, którzy umiejętnie mieszali szybszą grę – włączając kilka wczesnych rzutów za trzy – z tą wolniejszą, w której dominował Wallace.
Jednak w pewnym momencie tak dobrze funkcjonujący kolektyw przestał działać: rzuty nie wpadały, a po drugiej stronie parkietu do coraz większego głosu zaczął dochodzić duet Shaq & Kobe.
Główną przyczyną przewrotu dokonującego się w meczu był zapewne 5. a później i 6. faul Sabonisa, i choć nie wiemy, ile zmieniłaby obecność Litwina na parkiecie, to wiemy, ile zmienił jej brak.
Wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak i śmiało można wysnuć stwierdzenie, że Blazers ze swoim podstawowym centrem poszłoby lepiej. Czy na tyle lepiej, by zameldować się w Finałach? Istnieje taka możliwość, przy czym Sabonis dokończyć spotkania nie mógł, m.in. dlatego, że Shaq ostatecznie znalazł sposób i na niego.
Stąd też Lakers, na barkach swojego gwiazdorskiego duetu, zameldowali się w Finałach. Tam w sześciu meczach pokonali Indianę Pacers po dominującej serii Shaqa, w której ówczesny MVP notował 38 punktów, blisko 17 zbiórek i ponad 2 bloki na mecz.
***
Poprzednie analizy z cyklu Klasyka NBA:
1) Mecz nr 6 w serii Detroit Pistons vs New Jersey Nets w półfinałach Konferencji Wschodniej z 2004 roku -> TUTAJ.
2) Mecz nr 5 w serii Phoenix Suns vs Seattle SuperSonics w finałach Konferencji Zachodniej z 1993 roku -> TUTAJ.
Łukasz Woźny, @l_wozny, Blog Autora na Facebooku znajdziesz TUTAJ >>
.