Tym razem drużyna ze stolicy Polski rywalizowała z WKK Wrocław. Obie drużyny były mocno osłabione. Dziki zagrały bez Mateusza Bartosza, a wśród gości zabrakło Kamila Zywerta. Mimo tego zespoły zagwarantowały nam kawał ofensywnej koszykówki. Widowisko trwało nawet nie 40, a 45 minut, bo rozegrano również dogrywkę. Finalnie górą było WKK, które w dodatkowym czasie trafiło aż cztery trójki. Najbardziej barwne postacie na boisku? Marcus Azor (25 punktów, 12 zbiórek), Maksymilian Wilczek (18 punktów, 13 zbiórek) i Dominik Rutkowski (33 oczka, 4 zbiórki).
Mecze w hali Koło to spore show. Co ciekawe, Dziki mają z kim rywalizować, bo w tym samym obiekcie swoje spotkania rozgrywa również warszawska Polonia.
Dziki są wspierane z trybun między innymi przez Brass Federację, czyli zespół muzyczny z żywymi instrumentami. To ta ekipa jest odpowiedzialna za doping. Wydaje się, że w Polsce to zupełna innowacja.
Kibice podczas meczu stają się głodni. Czasem po prostu wpadają do hali na ostatnią chwilę i chcą coś przekąsić na szybko. Dziki przychodzą z odpowiedzią. Tuż obok parkietu znajduje się stoisko z szyldem Barry Kent – Kraftowe Hot Dogi. Jest drożej niż na stacji benzynowej, jednak za jakość trzeba płacić. Nie mieliśmy okazji spróbować, ale widzieliśmy, że osoby za ladą miały sporo pracy.
Jest także piwo, choć bezalkoholowe. Jeśli dobrze je zlokalizowaliśmy, to również znajduje się obok parkietu. Chwilę wcześniej zostało przelane do kubeczków, każdy może się poczęstować.
Na miejscu można również zakupić tzw. merch. Wszystko wskazuje na to, że jakość jest porządna, bo za ubrania dla Dzików odpowiada Nike, czyli światowa potęga. W hali można kupić zarówno zwykłe t-shirty, jak i koszulki meczowe.
Nie brakuje także standardowych elementów – tańczących cheerleaderek i konkursów w przerwie meczu. Do tego estetyczne, a zarazem przebojowe, grafiki oraz specyficzny (luźny?) styl prowadzenia klubowych mediów społecznościowych. Nam się podoba, a przede wszystkim podoba się kibicom.
A to wszystko w pierwszej lidze! Zwracamy na to uwagę, bowiem na zapleczu ekstraklasy wciąż są tacy, którzy marketing traktują po macoszemu. Nie w Warszawie. Dziki robią to dobrze!