Zieliński i Tomczyk rządzili, ale ekipa Tadeusza Aleksandrowicza nie bała się nikogo, a wielki Keith Williams miał obok siebie McNaulla i Wilangowskiego. Było już 2-0 dla mistrzów, ale półfinał play-off z 1997 roku zakończył się sensacją w „Kosynierce”.

Szukasz butów retro – sprawdź w Sklepie Koszykarza >>
W niedzielę Spójnia Stargard awansowała do półfinału play-off I ligi – zagra w nim z Legią, byłym wielokrotnym mistrzem Polski. Ewentualny awans będzie dużym osiągnięciem drużyny Krzysztofa Koziorowicza, ale prawdziwy, największy sukces w historii klubu Spójnia – a w zasadzie Komfort-Forbo – odniósł 20 lat temu.
Co to był za półfinał!
Po co nam ten biały gość?!
Historyczny awans do ekstraklasy Spójnia wywalczyła w 1994 roku – trenerem był wówczas Grzegorz Chodkiewicz, a w drużynie grali wychowankowie klubu ze strzelcem Ireneuszem Purwinieckim na czele oraz dwóch Litwinów – Ridius Stepanovicius oraz Sigitas Birutis.
W pierwszym sezonie Spójnia zajęła dziewiąte miejsce (w zespole grali świetni Tyrone Thomas i Martin Eggleston), w drugim już piąte (doszedł przede wszystkim Keith Williams z mistrzowskiej Mazowszanki, ale także Robert Kościuk i Jerzy Kołodziejczak). – No i potem długimi lipcowymi wieczorami i nocami siedzieliśmy zastanawiając się, jak budować skład na kolejny sezon – wspomina ówczesny trener Tadeusz Aleksandrowicz.
Ciśnienia na sukces nie było. Oczywiście, miasto szalało na punkcie koszykówki, niewielka hala wypełniała się w 100 proc., kibice tłoczyli się na rozstawianych ławkach, każdy ligowy mecz był wydarzeniem – to były te romantyczne czasy basketu lat 90., które świetnie znają także fani z Włocławka, Pruszkowa czy Przemyśla, wówczas nowych ośrodków w ekstraklasie.
Ale Komfortowi daleko było do kasy i ambicji Śląska, Mazowszanki, Nobilesu czy Bobrów. Z drugiej strony… – Wie pan, kasa się zgadzała. Z Komfortu dostawaliśmy tyle, że mogliśmy spokojnie budować dobry zespół. I zastanawialiśmy się, jak to zrobić. Pamiętam, że pomagał mi Tarek Khrais, który wówczas zaczynał się uczyć zawodu agenta. On znał język angielski, więc siedzieliśmy i analizowaliśmy. Nie było kaset wideo, nie było tylu informacji co teraz. Wyszukiwanie graczy to była trochę zgadywanka – opowiada Aleksandrowicz.
Trener wspomina, że zanim Komfort trafił na Joe McNaulla, który okazał się jednym z najlepszych środkowych w historii PLK, odesłali do domu chyba ośmiu wysokich Amerykanów. W przygotowaniach pierwszym środkowym był pozyskany właśnie z Torunia Krzysztof Wilangowski, „Józek” dołączył do zespołu w ostatniej chwili, tuż przed pierwszym meczem.
– Przyleciałem do Warszawy i stamtąd musiałem jechać do Katowic, bo dzień później miałem już zagrać w meczu w Rudzie Śląskiej. Oczywiście nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Wszystko było inne. Dość śmieszna była też reakcja moich kolegów z drużyny, kiedy się poznaliśmy: Biały Amerykanin?! Po co nam ten gość?! – nie ukrywali swojego zdziwienia. Jednak już po pierwszym wspólnym treningu powiedzieli mi, że jestem najlepszym białym gościem z USA, jakiego widzieli. Wiedziałem już, że przełamaliśmy pierwsze lody – wspominał w rozmowie z Ofens! McNaull.
Od -30 do betonu w obronie
Zespół wzmocnił także Marek Sobczyński, bo Aleksandrowicz uznał, że para Williams – Kościuk z poprzedniego sezonu jest zbyt niska, zbyt mało zróżnicowana, jeśli chodzi o styl gry. – Pamiętam jak dziś moją rozmowę z Markiem: „Słuchaj, masz coś jeszcze do udowodnienia?” – zapytałem. A on miał, on ciągle chciał wygrywać. Szybko zaakceptował nasze warunki.
Komfort-Forbo sezon zaczął jednak słabo. W Rudzie Śląskiej przegrał 73:105, a w 3. kolejce uległ Śląskowi we Wrocławiu 67:99. – Już słyszałem prezesów, którzy nazywali nas „Komfort -30”, ale my trenowaliśmy, zgrywaliśmy się, budowaliśmy zespół. Znaleźliśmy dobry sposób gry, na tamte czasy dość niespotykany – opowiada „Aleks”.
Jego Komfort grał na dwóch środkowych równocześnie – McNaull (208 cm wzrostu) zdobywał po 18,2 punktu, Wilangowski (210 cm) dokładał po 12,9. Obaj często byli podwajani, więc piłka wracała na obwód do wciąż skutecznego Williamsa (19,9) lub Sobczyńskiego (9,6). Sporo gry było pod „Kiciora”, zaczynały się pick and rolle z McNaullem.
Ale to nie wszystko, bo doświadczony trzon uzupełniała grupa stargardzka, czyli Marek Cieliński (miał łapę do trójek!), Robert Morkowski (przyszedł z Zielonej Góry, ale został w Spójni na lata), młodzi Piotr Ignatowicz i Paweł Wiekiera, czy upierdliwy w obronie Robert Szczerbala.
– Graliśmy sporo przez środek, bo Tadeusz taką grę lubił i preferował, ale mieliśmy bardzo rozsądnych graczy na obwodzie. Była w tej drużynie duża równowaga, doświadczenie uzupełnione młodzieżą – wspomina Krzysztof Koziorowicz, obecny trener Spójni, wówczas asystent Aleksandrowicza. – No i Tadek wsparł to wszystko swoją defensywą, on znany był z tego, że stawiał na „beton”.
Komfort się rozkręcał, w rundzie rewanżowej zwyciężył u siebie niepokonany od 10 spotkań Śląsk 79:68 (obrona…). Po pierwszej fazie sezonu był czwarty z bilansem 18-8, prowadzony przez Jerzego Chudeusza Śląsk zajmował trzecie miejsce. Ale po drugim etapie wrocławianie byli już na pierwszej pozycji (28-8), a drużyna ze Stargardu utrzymała czwartą (22-14). I znów pokonała Śląsk u siebie – w 31. kolejce było 81:72.
W ostatnim meczu przed play-off Śląsk i Komfort spotkały się we Wrocławiu. Goście prowadzili długo – do przerwy było 53:44 dla nich, jeszcze w 37. minucie stargardzianie mieli przewagę. Gospodarze jednak wyrównali na 95:95, doprowadzili do dogrywki, po której zwyciężyli 107:98.
31 punktów rzucił dla nich Orlando Smart, 26 dodał Dominik Tomczyk, 22 zdobył Maciej Zieliński. Dla grającego bez McNaulla Komfortu aż 38 punktów rzucił Williams, ale wrocławianie raczej się tego rywala nie obawiali.
Wielki Williams w Wielki Czwartek
W półfinale play-off po dwóch meczach we Wrocławiu było 2-0 – Śląsk wygrał 106:103 i 94:80. Wcześniej, w ćwierćfinałach, obie drużyny dość pewnymi 3-0 wyeliminowały AZS Toruń (Śląsk) i Nobiles Włocławek (Komfort).
– Przegrywaliśmy 0-2, Śląsk widział, że wszystko idzie zgodnie z ich planem, ale my wierzyliśmy w siebie. Trener Aleksandrowicz wychował nas na charakterną drużynę – opowiada Ignatowicz, który w czterech pierwszych meczach tamtego półfinału nie grał, leczył skręconą kostkę.
– Nie baliśmy się nikogo – dodaje Aleksandrowicz. – Zajęliśmy piąte miejsce po rundzie zasadniczej, ale chcieliśmy zajść wyżej. Chłopaki bardzo chcieli, byli strasznie ambitni. Niby rutyna i doświadczenie, ale jaki charakter – pamiętam, że Keithowi przed jakimś ważnym wyjazdowym meczem spuchło kolano. Lekarz absolutnie zakazał mu gry, ale Keith powiedział, że zagrać musi. Zagrał i wygrał nam ten mecz.
W półfinale Williams był w świetnej formie – już we Wrocławiu rzucał 30 i 23 punkty, w Stargardzie zdobył 24 i 28. Mecz nr 3 Komfort wygrał 77:66, Śląsk odbił się od ściany. U siebie wrocławianie rzucali średnio 100 punktów, na ciasnej, gorącej hali w Stargardzie zostali zatrzymani. Skuteczni w pierwszych meczach Zieliński i Tomczyk zdobyli ledwie po 9 punktów.
Mecz nr 4 rozegrany został w Wielki Czwartek. Był szalenie wyrównany – do przerwy było 38:37, po 40 minutach 78:77. Williamsa najlepiej wspierali McNaull i Cieliński (po 14 punktów), Śląskowi nie pomogli skuteczniejsi Tomczyk (20) i Zieliński (12).
No i po świętach Śląsk i Komfort spotkały się ponownie – po raz piąty w serii, po raz dziewiąty w sezonie. Bilans był równiutki, 4-4, oba zespoły wygrywały tylko u siebie.
Ale to właśnie miało się zmienić.

Śląsk musiał, Komfort mógł
2 kwietnia 1997 roku doszło do sensacyjnego zakończenia jednej z najbardziej pamiętnych serii w historii polskiego play-off.
Komfort pokonał Śląsk w „Kosynierce” 79:70. Po raz pierwszy – i jak dotychczas jedyny – awansował do finału, skazał obrońcę tytułu na rywalizację o ledwie trzecie miejsce.
Spotkanie było bardzo nerwowe, czuć było ogromną presję – u koszykarzy Śląska, u ich kibiców, u sędziów. Mecz w pierwszej połowie został na kilka minut przerwany, bo na trybunach używano gwizdków, co zakłócało grę. Ale i arbitrzy zakłócali ją sami.
Goście prowadzili od początku, Śląsk był na czele tylko przed niespełna minutę, tuż przed przerwą. Wynik 34:33 po pierwszej połowie szybko się jednak odwrócił na korzyść Komfortu. Stargardzianom udało się narzucić mocną obronę, co było kluczowe. Zauważcie – w czterech wygranych meczach przez Śląsk, wrocławianie rzucali 99, 107, 106 i 94 punkty. Komfort wygrywał, bo zatrzymywał rywala na 68, 72, 66 i 77 “oczkach”.
Kto jednak wie, jak zakończyłoby się spotkanie nr 5, gdyby w 34. minucie meczu sędziowie nie popełnili fatalnego błędu – przy stanie 57:59 Tomasz Wilczek sfaulował Sobczyńskiego, odpychając go w kierunku Tomczyka. Gracz Komfortu wpadł na gwiazdę Śląska, który w tej akcji nie zawinił, ale sędziowie odgwizdali faul także właśnie jemu. Dla Tomczyka było to piąte przewinienie, cała sytuacja wybiła Śląsk z rytmu. Komfort powiększył prowadzenie do 65:58 i już do końca kontrolował mecz.
– Wyszliśmy w tym meczu jak po swoje. Wiedzieliśmy, że Śląsk będzie pod dużą presją. Oni musieli, my mogliśmy. A dzięki doświadczeniu Marka i Keitha kontrolowaliśmy mecz – wspomina Ignatowicz, który wrócił na mecz nr 5 po wspomnianym urazie i zdobył w nim 7 punktów.
Najwięcej, 19 „oczek” dla gości, rzucił McNaull, później filar wielkiego Śląska. Williams i Wilangowski dodali po 16. Dla gospodarzy 20 punktów rzucił Smart, Zieliński uzyskał 16, a Tomczyk 15.
W finale Komfort już łatwo, 0-4, uległ Mazowszance, natomiast Śląsk przegrał 1-3 rywalizację o brąz z Bobrami Bytom. I dla wrocławian zaczął się kompleks Komfortu – w sezonie 1997/98, w którym zespół Andreja Urlepa zdobył tytuł, Śląsk przegrał wszystkie cztery mecze ze stargardzką drużyną.
W jeszcze następnym, 1998/99, w rundzie zasadniczej było 1-1, ale w ćwierćfinale play-off z 2-0 po meczach we Wrocławiu zrobiło się 2-2… Tym razem spotkanie nr 5 Śląsk wygrał już pewnie – 64:45.
Ale końcówkę sezonu 1996/97 w wykonaniu Komfortu i tak każdy zapamiętał. To były złote czasy kosza w Stargardzie.
Łukasz Cegliński
Półfinał play-off 1996/97:
Mecz nr 1, 22 marca: Śląsk-Eska – Komfort-Forbo 106:103 (48:51)
Śląsk: Zieliński 27, Tomczyk 26, Krzykała 20, Kołodziejczak 13, Odom 11, Binkowski 8, Mordzak 1, Wilczek 0.
Komfort: Williams 30, Cieliński 21, McNaull 17, Wilangowski 16, Morkowski 8, Sobczyński 7, Wiekiera 4, Szczerbala 0.
Mecz nr 2, 23 marca: Śląsk-Eska – Komfort-Forbo 94:80 (46:46)
Śląsk: Tomczyk 36, Zieliński 19, Krzykała 11, Wilczek 8, Kołodziejczak 8, Binkowski 5, Odom 5, Cielebąk 2, Smart 0, Mordzak 0.
Komfort: Wilangowski 24, Williams 23, Sobczyński 14, Morkowski 7, Wiekiera 6, McNaull 3, Cieliński 3, Szczerbala 0.
Mecz nr 3, 26 marca: Komfort-Forbo – Śląsk-Eska 77:66 (39:36)
Komfort: Williams 24, Wilangowski 16, Cieliński 16, Sobczyński 7, McNaull 6, Szczerbala 4, Morkowski 2, Wiekiera 2.
Śląsk: Odom 19, Smart 17, Zieliński 9, Tomczyk 9, Krzykała 5, Wilczek 4, Binkowski 3, Cielebąk 0.
Mecz nr 4, 27 marca: Komfort-Forbo – Śląsk-Eska 78:77 (38:37)
Komfort: Willliams 28, McNaull 14, Cieliński 14, Wilangowski 7, Sobczyński 7, Morkowski 5, Wiekiera 2, Szczerbala 1.
Śląsk: Tomczyk 20, Odom 18, Smart 14, Zieliński 12, Binkowski 6, Wilczek 5, Krzykała 2.
Mecz nr 5, 2 kwietnia: Śląsk-Eska – Komfort-Forbo 70:79 (34:33)
Śląsk: Smart 20, Zieliński 16, Tomczyk 15, Odom 8, Binkowski 6, Kołodziejczak 4, Krzykała 1, Wilczek 0.
Komfort: McNaull 19, Williams 16, Wilangowski 16, Cieliński 13, Ignatowicz 7, Sobczyński 6, Morkowski 2, Szczerbala 0.