
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 500 i 50 zł na start. Sprawdź! >>
Gospodarze przystąpili do spotkania bez kontuzjowanych Polaków: Filipa Matczaka, Kacpra Młynarskiego i Tomasza Śniega. Pierwszy z wymienionych pauzuje już od dłuższego czasu, a problemy zdrowotne dwóch kolejnych pojawiły się w ostatnich dniach. Martwi szczególnie sytuacja Śniega, któremu grozi operacja kolana i absencja przez resztę sezonu.
Bez niego minutami na rozegraniu w PGE Spójni podzielili się sprowadzony niedawno do zespołu Amerykanin Jerome Dyson i niedoświadczony Szymon Walczak. Gra drużyny Macieja Raczyńskiego wyglądała zatem tak, jak można było się spodziewać – czyli źle. W ataku dominowały indywidualne akcje, a w obronie brakowało presji na piłce i skuteczności przeciwko akcjom dwójkowym. Doświadczony Dyson po raz drugi w ostatnich dniach pokazał, że zaległości treningowe są u niego chyba nie do nadrobienia w najbliższym czasie.
Przyzwoicie grająca w 1. połowie Legia stopniowo zatem zyskiwała przewagę, a po „runie” 8:0 na rozpoczęcie 3. kwarty sięgnęła ona nawet 20 punktów (56:36). Wtedy jednak warszawski zespół postanowił dostosować się poziomem do gospodarzy, a z czasem okazało się, że zaczął grać nawet gorzej od nich.
W rezultacie, po indywidualnej akcji “And 1” Nicka Fausta, PGE Spójnia na minutę przed końcem spotkania zmniejszyła straty do zaledwie 5 punktów (70:75). Gracze gospodarzy więcej jednak zrobić nie byli w stanie, a nie pomógł im w tym ich szkoleniowiec, który wprowadził wtedy do gry graczy z końca ławki, tak jakby nie wierząc, że można jeszcze odwrócić losy meczu.
Ostatecznie Legia wygrała 79:73 i odniosła 14. zwycięstwo w bieżących rozgrywkach (przy 6 porażkach).
PGE Spójnia przegrała z kolei po raz 11. w sezonie i chociaż z 9 wygranymi pozostała blisko miejsca premiowanego awansem do play off, to problemy kadrowe i związana z tym słaba gra powodują, że trudno sobie taki wariant wyobrazić.
WM