PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Goście rozpoczęli to spotkanie już z Michałem Michalakiem w pierwszej piątce. Ważniejsze było jednak to, że Legia w ataku zaczęła grać z zupełnie inną energią niż w poprzednich spotkaniach, co przełożyło się na bardzo dobrą i skuteczną pierwszą połowę.
Świetnie prezentował się Michael Finke. Amerykanin niczym rasowy strzelec potrafił w tym spotkaniu trafiać rzuty z dystansu, nawet przy asyście obrońcy – w sumie uzbierał 20 punktów.
Po 20 minutach goście prowadzili 52:42. MKS, choć w ataku jeszcze grał momentami skutecznie, to miał spore kłopoty w obronie. Dąbrowianie zdecydowanie zbyt łatwo pozwalali rywalom na punkty.
Legia po przerwie powiększyła przewagę. Wciąż bez zarzutu działał atak, w którym błyszczał Finke, ale także agresywnie kosz atakował Drew Brandon – 21 punktów w całym meczu.
Po stronie MKS-u szarpali Amerykanie – Dominic Artis i Robert Johnson. W czwartej kwarcie, w zaledwie kilka chwil, udało się dąbrowianom zniwelować straty z ponad 20 punktów do 9 oczek.
Końcówka stała pod znakiem ultra smallballu – w MKS-ie najwyższym graczem był Tavarius Shine, a w Legii Adam Linowski. Gospodarzom ewidentnie to służyło – z dystansu trafił chociażby Radosław Chorab i goście musieli zacząć martwić się o wynik.
Już w debiucie bardzo dużo zależało w ataku Legii od Michała Michalaka. Nowemu strzelcowi warszawiaków brakowało jeszcze skuteczności, ale jego aktywność w ataku mocno rozruszała grę zespołu – w sumie zdobył 22 punkty (5/16 z gry) w 30 minut.
To właśnie jego akcje w końcówce pozwoliły Legii przetrwać szturm MKS-u (przede wszystkim celne rzuty wolne) i ostatecznie zanotować pierwsze zwycięstwo w tym sezonie – 103:95 dla warszawiaków.
Pełne statystyki znajdziesz TUTAJ.
GS