fot. Andrzej Romański/plk.pl
Twarde Pierniki w kryzysie z czterema porażkami z rzędu i bez pierwszego rozgrywającego, z kolei Legia na fali po awansie do ćwierćfinału FIBA Europe Cup oraz zdobyciu Pucharu Polski – w teorii ekipa Marka Popiołka powinna postawić jedynie kropkę nad “i”, w praktyce obie drużyny liczą się w grze o najwyższe cele, stąd zwycięstwo z każdym kandydatem do czołowej “ósemki” smakuje podwójnie. A więc gra toczyła się o naprawdę coś ważnego!
Siedmioosobowa armia Twardych Pierników oraz młodzi zawodnicy z początku grali jak równy z równym z triumfatorami tegorocznego Pucharu Polski. Świetnie dysponowany Aric Holman i spółka potrzebowali chwili, by złapać odpowiedni rytm. Od tego momentu Legia stopniowo zaczęła budować przewagę, tyle że gospodarze pomimo wszelkich przeciwności losu podeszli do tego spotkania walecznie i z werwą, by przełamać złą passę. Czuć jednak było, że chcieli rozłożyć siły na całe 40 minut, a ekipa Marka Popiołka od pierwszego gwizdka nie kalkulowała i dążyła do powrotu na ścieżkę zwycięstw w rozgrywkach ligowych.
Torunianie skazywani na porażkę w drugiej kwarcie odrobili większość strat dzięki serii punktowej 8:2, łapiąc bliski kontakt z rywalami. Prowadzenia nie zgarnęli, ponieważ do gry wkroczył Christian Vital. Amerykanin wykonał spory progres względem początku sezonu w kontekście mentalnym, jest o wiele bardziej skupiony na koszykówce. Gdy faktycznie nie zwraca uwagi na zbędne rzeczy, jest naprawdę zawodnikiem groźnym i trudnym do zatrzymania. Pomimo słabszego występu udało mu się skompletować 16 punktów i 10 zbiórek, swój dorobek znacząco poprawił w ostatniej minucie spotkania.
Spotkanie toczyło się swoim tempem, żadna z drużyn nie chciała wyjść przed szereg i przejąć inicjatywy – dzięki temu po cichu na prowadzenie wysunęły się Twarde Pierniki, gdy z łatwością punkty spod kosza zdobywał Mate Vucić. Trochę z zaskoczenia, bez żadnego przyspieszania ofensywy zdobyli 9 punktów z rzędu, przez co role się odwróciły i to oni zaczęli budować swoją zaliczkę (35:30). Tuż przed zejściem do szatni “Zieloni Kanonierzy” wrzucili wyższy bieg i doprowadzili do remisu (37:37).
Trener Srdjan Subotić przy braku Gorana Filipovicia i następcy na jego miejsce musiał dziś umiejętnie dysponować minutami zawodników, by zasypać dziurę po chorwackim rozgrywającym, który średnio grał prawie 31 minut co spotkanie (8. największy wynik ligi). Swoją szansę z ławki otrzymał Paweł Sowiński (niemal 14 minut, 3 asysty i 3 straty), dużo większą rolę otrzymali przede wszystkim Arik Smith, który spędził na parkiecie aż ponad 34 minuty, dodatkowo sporo na parkiecie przebywali także Wojciech Tomaszewski oraz Trey Diggs.
Pierwsza kwarta dla Legii, druga dla Pierników, a w efekcie dało nam to naprawdę wyrównaną pierwszą połowę i jeszcze lepiej zapowiadającą się następną. Dalej wynik oscylował wokół remisu, bronią gospodarzy było odblokowanie się w rzutach z dystansu, zaś goście kontynuowali swoją grę. To na dłuższą metę zaprowadziło nas donikąd, żadna z drużyn nie była chętna wyłamania się ze schematów i przejęcia inicjatywy spotkania. To było bardziej na rękę gospodarzom, którzy toczyli zacięty bój z kandydatem do mistrzostwa w osłabionym składzie.
Bez jakiegokolwiek przełomu w trzeciej odsłonie, obie ekipy grały punkt za punkt mimo kilku miniserii. Legia co prawda zdołała przed decydującymi 10 minutami mieć “oczko” przewagi, a w tak wyrównanym i defensywnym spotkaniu każdy punkt jest na wagę złota. Emocji zbyt wielu nie było na przestrzeni całego meczu, choć końcówka zapowiadała się naprawdę ciekawie! Z każdą minutą byliśmy teoretycznie bliżej rozstrzygnięcia, jednak sami zainteresowani wprowadzali kibicom coraz więcej niewiadomych. Prowadzenie trzema punktami w tym fragmencie to było maksimum, jakie można było osiągnąć. Żadna ze stron nie potrafiła sobie wyrobić komfortu, przez co każde posiadanie było wręcz na wagę złota.
Dopiero po pięciu minutach po “trójce” Lorena Jacksona i zespołowej akcji wykończonej przez Josipa Sobina ekipa Marka Popiołka wyszła na niemal najwyższe prowadzenie w meczu, a atak gospodarzy zastygł i stanął w miejscu. To efekt dobrej obrony gości, która sprawiła, że ktoś w końcu odskoczył od rywala na więcej niż jedno posiadanie – na ponad dwie minuty do końca byli plus jedenaście (75:64) i w tej sytuacji znacząco się przybliżyli do dwunastej ligowej wygranej.
Ani trochę nie zniechęciło to jeszcze gospodarzy w trudnej sytuacji, “trójkę” trafił Trey Diggs, lecz na tym cała gonitwa się zakończyła. Chwilę później, na 40 sekund do końca prawdziwy gwóźdź do trumny zza łuku wbił Christian Vital, tym samym doprawił także kilkanaście sekund później. Efekt? Zdominowana końcówka i nieco wypaczenie wyniku, gdzie Twarde Pierniki podjęły walkę. To i tak ich najmniejsze rozmiary porażki w ostatnich pięciu ligowych meczach. Jednak żadne to pocieszenie dla toruńskich kibiców. Z kolei Legia kontynuuje dobrą passę, wygrała dwunasty mecz w tegorocznej kampanii i zrównuje się bilansem z Czarnymi i Spójnią. Toczy się nam naprawdę zacięta rywalizacja o miejsca w czołowej “ósemce”!
Z pierwszym double-double w sezonie Christian Vital (16 punktów i 10 zbiórek), ale dwoma najlepszymi strzelcami Legii byli… Polacy – Michał Kolenda (18 punktów, 3/6 za 3) oraz Marcel Ponitka (17 punktów, 3 zbiórki i 4 asysty)! Dla Twardych Pierników najwięcej punktów zdobył Arik Smith (19 punktów, 5 zbiórek i 7 asyst), a kolejne double-double zanotował Mate Vucić (15 punktów i 12 zbiórek).